– Dwa srebrniki?! – gospodyni próbowała poderwać się z zydla. – Onuce mu uprałam! To kosztuje pół skopejki za parę!
– Ale na poczekaniu aż dwie – ujął się za przywódcą Lobka. – I nie łżyj, babo: toć widzę, że onuca suchutka. Czyli usługa ekspresową była i poczwórnie się liczy.
– To dwie skopejki! A wy prawie grubla zabieracie! – Znów się szarpnęła i znów otłuszczone łapy Juriffa musiały docisnąć ją do zydla. – Jedna część od pięciu: tak się umawialiśmy! A wy co?! Sześćdziesiąt od dwóch?! To jawny rozbój!
– Oblężenie mamy – zarechotał Musza. – To i ceny drgnęły.
– Zawrzyj pysk, Musza – rzucił chłodno Juriff. – Co sobie o nas gość zagraniczny pomyśli? Żeśmy zaiste zbóje. A toć my druga strona barykady. Ochrona. – Schylił się, włożył kobiecie pióro w dłoń. – Proszę, możemy spisać obrachunek. Od usługi prania: jedna piąta z dwóch skopejek, znaczy się, w zaokrągleniu, złamana skopejka. Od nierządu, skromnie wyceniając, pół grubla i skopejek…
– Nierząd?! – Po raz trzeci musiał ją sadzać. – Nie dudkam się za srebro! Wróżka jestem, nie zdzira!
– Półgoła jesteś, Neleyo Neleyewna, a i twój klient golizną świeci. Przed sądem byś przegrała. Zwłaszcza jak go przenocujesz. A przenocujesz. Oblężenie mamy, przypominam. Za włóczęgostwo jak za szpiegostwo mogą karać, więc Lelończyk musi nocleg znaleźć. Jak znam naszych, słono zedrą z głupka, co gwiazdy z demobilu kupuje. A za ochronę i tak zapłaci. Więc niech lepiej tu śpi. Bo ochronę już opłacił, I za siebie, i za konia. No właśnie – zwrócił się do Debrena. – Ta druga połowa grubla to za konia. Mogli ci go ukraść, na ten przykład. Albo gwoździem po boku pociągnąć: podgrodziowe otroki nie takie głupoty czynią. A tak to Lobka stanął, popilnował… Należy mu się te parę skopejek, prawda?
– Dla mnie – ucieszył się Lobka. – Cały półkopek?
– Zawrzyj pysk, durniu! Półkopek, widzicie go… No, nic. Pójdziemy już. Czas to srebro. Tylko uważaj, Lelończyku. Nie zrób jej bachora, bo ci przestojowe będziemy musieli doliczyć, akcyzę karną. I pieszo dalej pójdziesz. No, chłopcy, na nas pora. Trza sprawdzić, co w Bajkowym Zaułku słychać. Bo coś mi się widzi, że nas tam nierządnice skubią.
Wyszli. I zrobiło się cicho. Na bardzo długo.
– Myślałam – mruknęła w końcu Neleyka – że wszyscy Lelończycy są rycerscy. Tak tu o was mówią: żeście rycerscy.
– Bo nas z najazdów znacie – wyjaśnił Debren. – Nasze rycerstwo, konkretnie. Które i owszem: chwacko mieczami rąbie, rabuje, pali i niewiasty gwałci na potęgę. Jak to rycerstwo. Alem ci chyba wyjaśnił, że nie z zabijania żyję.
– Wyjaśniłeś, panie. I praktyką wyjaśnienie wsparłeś.
– Debren, jeśli łaska. Skoro mam tu na nocleg stawać…
– Nie obiecywałam noclegu! – Złość rozjarzyła jej jedyne oko.
– Prawda. Ale wróżbę jesteś mi winna. Spore wydatki już poniosłem. – Podał jej pióro. – Mierzi cię moja nie dość rycerska kompania – zerknął na schnący kropierz – więc załatwmy to i pójdę. Dwa słowa starczą: „Wróżby pomyślne”. No i podpis. Myślę, że więcej niż pół grubla nie policzysz?
– Za papier z dwoma słowami i podpisem? Nie. Tylko że ja nie pisaniem na chleb zarabiam. Chcesz wróżby? Proszę. Ale…
– …to drożej kosztuje? – domyślił się. – W porządku.
– Nie przerywaj. I wsadź sobie w rzyć swój łapówkowy fundusz. Co tak patrzysz? Dobrześ słyszał: łapówkowy. Wiem, co się u was o Sovro mawia: że bez łapówki to ci i pies ciżmy nie oszcza. I że ci jeno nie biorą, którym obie ręce za złodziejstwo ucięto. Ale ja, wystawcie sobie, za to jeno gotówkę biorę, coście mogli z szyldu wyczytać. Za złe wróżby i za usługi pralnicze.
– Za… co? – Debrenowi lekko opadła szczęka.
– Aha -. sapnęła z gorzką satysfakcją. – Czyli jeszcze i półpiśmienny. Urodzaj dziś na was, cholera.
– Pierzesz – zamrugał powiekami. – Onuce?
– Onuce, pieluchy, kropierze – zatoczyła dłonią, wskazując sznury. – Cokolwiek. Bez wybrzydzania. I wróżę też bez wybrzydzania. – Chwyciła kości, potrząsnęła gniewnie w dłoniach, cisnęła na stół. Za mocno: jedna przetoczyła się przez krawędź i stukając dziarsko, umknęła w stronę łoża. – Nawet i oszustom, co chcą władzy lewymi świadectwami w oczy świecić. A co mi tam? Nasze podatki władza i tak zmarnuje, nie na tego kanciarza, to na innego. Alem cię z góry uprzedziła: jestem wróżka zła i uczciwa. Co mi z kości wychodzi, w zaświadczeniu piszę, a że wychodzi marnie, to już nie moja wina.
– Zawodowo? – Do Debrena dotarł głównie sam początek jej wypowiedzi. – Zawodowa praczka?
– A co, może nie widać?! – Jej opanowanie pękło. Złapała onucę i niemal wepchnęła mu ją w usta. – Co, źle uprana?! Reklamację składasz?! Odór został?! Nie dość biała?! – Zerwała się od stołu. – Wynoś się! Zabieraj swoje dwie skopejki i poszedł won! Za drzwiami czekaj!
– Za… Mam czekać? – Debren też się podniósł. – Po co?
– Bom drugiej prać nie skończyła! A nie chcę, by mnie obmawiali, że niby robotę rozbabruję i nie kończę!
– A i dlatego – rozległ się od strony drzwi tubalny męski głos – że urzędową sprawę zaraz się tu omawiać będzie. Od której nieupoważnionym uszom wara.
Oboje odskoczyli od siebie. Dopiero ta zgodna reakcja uświadomiła Debrenowi, że dał się zaskoczyć z onucą przy nosie. Neleyka schowała drugą za plecy o wiele za późno.
– Nie zalegam z podatkami – powiedziała, rzucając ku intruzowi na poły gniewne, na poły trwożliwe spojrzenie.
– Każdy zalega – wzruszył ramionami brzuchacz w nieco wyświechtanej, ale budzącej szacunek czarnej szacie. Na piersi miał masywny złoty łańcuch, a za pasem, oprócz paradnego sztyletu, tubę-pochwę, używaną przez heroldów i piśmiennych urzędników. – Wystarczy dobrze poszukać. Wyście są Neleya, córka Neleyi, ojca niewiadomego, wróżka patentowana? Zaułek Przytopek 8, bramą przed się i od się?
Czerwona na twarzy i znów spocona wróżka skinęła głową.
– Weźcie posoch, różdżkę czy czym tam czarujecie, odziejcie się porządnie i pójdźcie ze mną. Księstwo was potrzebuje.
Zakręciła się w miejscu, próbując ruszyć w kilku kierunkach równocześnie. W rezultacie wpadła na Debrena. Dostał w kostkę palcami jej bosej stopy musiał chwycić kobietę za biodra, by pomóc jej utrzymać równowagę. Zasyczała, jej twarz wykrzywił na moment grymas bólu. Może dlatego nie odepchnęła go, nie zdzieliła po pysku za ciut przydługi pobyt dłoni w fałdach spódnicy.
– Oj – zwróciła twarz w stronę czarnego. – Z klientem nie skończyłam. Musicie poczekać, panie, Zapłatę uiścił.
– Akurat – uśmiechnął się krzywo czarny – Klient, dobre sobie. Na pół goły i bieliznę wam z drżącej rączki wąchający. Napatrzyłem się wczoraj na takich, więc mi nie mieszajcie we łbie. Zupak jestem i za to złoto biorę, by mieć tam wszystko jak trza poukładane. A wy panie gachu, przestańcie macać wróżkę po tyłku. – Debren, choć do pośladków miał daleko, szybko zabrał ręce. – I oddajcie Neleyi medalion. Swoją drogą – zwrócił się do gospodyni – dziwię się wam. Poważna magiczka, najpierwsza w grodzie, a znaku cechowego przy płochych cielesnych uciechach używa. Wstyd.