– Eee… – Vorys podrapał się po łysinie. – Możem ciut staromodny, ale… Niby że jak, reszta baby też goła? W łożu? To po co buty?
– Współczesna niewiasta – oświadczyła nieco wyniośle wróżka – do łoża umyta chadza, Nie mówię: każda. Ale takie, które na ową rozpustną bieliznę obuwniczą stać, mają zwykle duże komnaty, w których się i balia mieści. Więc w drodze od balii do łożnicy takie sprośniaki zakładają. Co i pościeli służy.
Ktoś westchnął. Debren nie był nawet pewien, czy nie on sam. Wyobraźnię miał wyostrzoną czarowaniem, obraz wracającej z kąpieli Neleyki sam wskoczył przed rozmarzone oczy.
– Aha – kiwnął głową Vorys. – Pojąłem. Tylko mi to z łajnem koliduje. Owczym. Które panna nie tylko pod paznokciami, ale i na pięcie miała. Znaczy: balii nie użyła.
– Owcze łajno? – skrzywił się zupak. – A taki bieluśki…
– Nie jest bieluśki – uniósł pantofel Debren, – Jak się dobrze przyjrzeć, ciekawe rzeczy człek widzi. W tych roztworach – wskazał naczynia – znaleźliśmy tłuszcz kiełbasiany, wino z Bomblogne i cukier. Spore ilości. To mnie zmusza do postawienia niezręcznego pytania: co książę robił owemu Kopciuszkowi w sali stołowej? – Zupak uniósł brwi. – Pytam, bo czegoś nie pojmuję. Na balach spódnica dobrze stopę zakrywa. Może coś i na bucik skapnie, ale nie aż tyle. Czy Igon aby…
– Łajno wiecie – mruknął zupak. – Za rozpustnika go tu biorą, za chłopofila. A on jeno tej jednej, jedynej szuka. I z rozpaczy comiesięczne bale urządza. Nie powiem: maskarady specyficzną atmosferę mają i niejedna już z zaproszonych bez wianka do domu wróciła albo i z niespodzianką w żywocie. Tyle że to nie Igona robota. Kompani korzystają z książęcych poszukiwań. A że zamaskowani, to i niejeden się pannie Igonem widzi. Albo młodziankowi. Bo i tych proszą na zamek.
– Bale są maskowe? – upewnił się Debren. – Dziwny sposób szukania miłości. Bo, jak rozumiem, jej książę szuka? Toć z maski niewiele o dziewczynie się dowie. Czy… hmm… o otroku.
– Nie mówiłbym wam tego, ale wszyscy kodeksy cechowe macie, tajemnica was obowiązuje. – Putih westchnął, patrząc na biały pantofel. – Wychodzi chyba, że jak dziewkę znajdziecie, to po oryginalnym bukiecie zapachów. Więc nie zaszokuję was pewnie, mówiąc, że i Igon węchem się kieruje.
– To cały Gusianiec wie – wzruszyła ramionami wróżka. – A po co niby Debren przyszedł onuce prać i bzami perfumować?
– Jakbyś nie siedziała na balach z nosem w misce – przyciął jej zupak – tobyś łatwo wyczuła, że nie cały. Panny owszem, ubiorą się w co mają najlepszego, ale z zapachami już gorzej u nich. No, ale też trzeba przyznać, że Igon sieci coraz szerzej rzuca. Pasterki zaproszenia dostają, przekupki jakoweś, oborowe… Jeszcze ze dwa bale i po mniszki będzie chyba musiał słać. Więc i atmosfera coraz cięższa się robi.
– Wiecie, ile wiązka chrustu kosztuje? – ujęła się za pasterkami Neleyka. – A balia? Mydło byle jakie?
– Toć się ich nie czepiam, że mało mydłem pachną. Mówię…
– A właśnie! – Vorys podniósł but, pokazał wyświdrowany w podeszwie otworek. – Debren sondował środek, przez tę tu dziurkę. I znalazł wielkie zagęszczenie mydła. Szarego.
– Coś z tego wynika? – zmarszczył brwi Putih. – Debren?
– Że się jednak myje regularnie. – Neleyka nie dopuściła maguna do głosu. – Bez urazy, panie zupaku, ale jak wam po zamkowych dziedzińcach drób biega i inszy zwierz, to się i panna w gościnę idąca mogła w co nogą wpakować.
Powiedziała to zdecydowanie i chyba przekonała Putiha. Debren nie skomentował. Trochę dlatego, że liczył flakony.
– Vorys – wskazał tacę alchemikowi. – To wszystkie?
Starzec klepnął się w czoło, podszedł do zawalonego naczyniami regału, pogrzechotał szkłem i gliną. Wrócił z jeszcze jednym flakonem. Debren odkorkował go, zanurzył palec w zawiesinie, oblizał, potarł nozdrza. Putih skrzywił się z odrazą, ale nic nie powiedział. Magun usiadł, zamknął oczy, zaczął skanować kolejne pasma.
– Długo on tak…,? – dotarł do niego szept zupaka.
– Dobry jest – odszepnął Vorys. – Aż dziw, że czarokrążca. I u cesarzy stały etat by mógł podłapać. Nie, niedługo.
Debren znalazł właściwe pasmo. Sięgnął po przynależny mu katalizator, znów zamknął oczy. W myśli powtarzał formuły.
– Może coś przekąsimy, Neleya? Ty zawsze za trzech żresz.
– Niegłodnam. – Też szeptała. Debren nie był pewien, czy to coś dziwnego w jej głosie faktycznie było dziwne.
Potem milczeli. Długo. Szóstnicę, może nawet kwadrans,
– Chyba mam – westchnął, otwierając oczy. – Tak na dziewięć dziesiątych. To coś do rozgrzewania.
– Eee… siwucha? – Putih wahał się między podziwem a powątpiewaniem. – Tyle czarów, by siwuchę wysmakować? Hmm.
– Nie od środka. Od zewnątrz. Maść, znaczy.
– Na reumatyzm? – ucieszył się Vorys. – Też używam! – Zanurzył dłoń pod fartuch i z jednej z rozlicznych kieszeni wyciągnął mały dzbanuszek z czymś gęstym i cuchnącym. Debren odruchowo cofnął uwrażliwiony czarami nos.
– Na smoczym jadzie – pochwalił się alchemik. – Cudo!
– Skuteczne? – zapytała odruchowo Neleyka. I nie czekając na odpowiedź, rzuciła szybko: – Zresztą nieważne. Jak ze smoka, to pewnie drogie jak cholera. A dziewka goła. Finansowo znaczy. No i woń całkiem insza.
– Skąd wiesz, że goła? – zaoponował Putih. – Nasze księstwo małe, buforowe jeno, ale dzięki tej buforowości niejeden się na handlu wzbogacił. Nie brak kupieckich córek na maskaradach u Igona. Niby mamy zasadę, by na każdy bal nowe panny czy kawalerów prosić, ale wiecie, jak to u nas jest. Kto chce, a na łapówkę ma, to na każdy wlezie, choćby dwudziesty z kolei. Nie walczę z tym, bo z czegoś administracja zamkowa musi żyć, a kosztów to właściwie nie zawyża. Bogate panny nie żrą tyle, co niektóre wróżki. Głównie tańczą i się za herbowymi młodziankami rozglądają. Za księciem, ale nie tylko.
– Bogate panny boso nie chadzają – rzuciła chłodno Neleyka. – Uprzedzając pytanie: wiem, że boso, bo właśnie boso chadzające maści grzewczej używają. A i w sprośniakach balują. To najtańsze obuwie w grodzie. Właściciel kramu z paskudztwami poniżej kosztów się ich wyzbywa, bo na ulicę za delikatne i ogólnie niepraktyczne. A od wysokiego obcasa już parę bab krzywdę sobie poważną uczyniło, na pysk padając. No i rozmiar niedobry. Na buforowości między Żmutawilem a Wielkim Sovro nasze księstwo utuczyło się nieźle i niewiastom stopy u nóg urosły wraz z tą życiową. I słoma na koniec: jeno ubogie panny mają tu u nas zwyczaj słomą buty upychać. Zamożne, jak nie pończoszką, to onucką luzy regulują.
– No tak… – Debren popatrzył na zupaka. – A skoro o buforowości i polityce mowa… Co jest z tym oblężeniem?
– Oblężenia nie ma. Jest stan oblężenia. Jak panna nogę dała, to Igon z rozpędu kazał wszystkie wrota zawrzeć i jakiś kretyn rozciągnął to na bramy. Dekret raz-dwa ogłoszono, bo my tu buforowi, neutralni, więc rzecz dekretu wymaga. No i teraz, by zgodnie z prawem stan oblężenia anulować, trza procedurę przeprowadzić. Na czym ze dwa dni zejdą. – Westchnął. – O tym też chciałem z wami pogadać. Pospieszcie się, kochani. Bo już za te dwa dni kupcy chcą mnie na jądrach powiesić. Straty jak cholera. A tu jeszcze Igon się zaparł, że procedury nic wszczy… wszcza… no, nie weszcznie, bo jakby Kopciuszek jednak przyjezdny był, to jeszcze wyjedzie i na wieki księcia unieszczęśliwi.