– Wybacz. Łaziłem trochę. Chciałem pomyśleć. – Pomacał w ciemnościach. – To ten ceber na buty?
– Ten. Słuchaj, głupia jestem. Przepraszam. Jak gówniara się zachowuję. Pięć lat do trumny, a takie sceny… Myślałam, że nie przyjdziesz. Zajazdów w grodzie sporo, a ty masz angaż książęcy. Założę się, że już plotka z zamku poszła. Darmo łoże dostaniesz. Z baldachimem i trzema dziewkami. Gratis. Dziewki mam na myśli. Ktoś, kto wytypuje nową księżnę…
– Nie wiem, czy będę typował. Spotkałem kogoś.
Usiadł przy stole i opowiedział o Olldzie. Trwało dłużej niż przeprowadzona z księżniczką rozmowa. Mówił wolno, chciał dać Neleyce czas. Potem, nadal w ramach dawania czasu, przypalił świecę. Czarem.
Siedziała w poprzek łoża, oparta o ścianę, z podciągniętymi pod brodę kolanami i pierzyną. Sukienka leżała obok.
– Postawię ci teraz pytanie. Jako wróżce. Chodź tu, weź kości i rzuć. Od dobrej odpowiedzi może zależeć życie.
– Ja nie daję dobrych odpowiedzi – przypomniała cicho.
– Chcę podjąć decyzję. Jak wyjdzie bardzo źle, to podejmę odwrotną. Wróżba intencyjna, rozumiesz?
– Nie ma czegoś takiego, a ty dobrze o tym wiesz. Jedyna metoda to ta z przydeptywaniem nogi drewniakiem. Odczyt nie do końca. Bo jak do końca odczytasz, to właśnie koniec: stało się, odwrotu nie ma. Owszem, możesz decyzji nie podjąć. Ale w ośmiu przypadkach na dziesięć los robi to wtedy za takiego krętacza. I z reguły przyładowuje krętaczowi po łbie jeszcze większym nieszczęściem, Nie, Debren. Lubię cię. Nie stawiam wróżb intencyjnych ludziom, których lubię.
– Chodź – wyciągnął dłoń. – Chcę, byś rzuciła.
W jej oku znów zamigotała łza. Jedna, piękna jak diament.
– Nie mogę – pociągnęła nosem. – Ja… jestem goła.
Zrobiła na nim wrażenie. Na tyle mocne, że nie zdążył się obejrzeć, usłyszawszy skrzypnięcie drzwi. Ktoś, kto je otworzył i stanął w progu, zdążył odskoczyć. Pozostało tylko wrażenie. I dużo pożywki dla wyobraźni.
Kobieta – magun czuł, że to musiała być właśnie kobieta – była boso, więc kiedy dopadł drzwi, nie usłyszał już odgłosów jej stóp. Znikła w mroku jak zjawa.
– Boże… – zamknął drzwi, zasunął rygiel, przetarł pot z czoła. – Widziałaś to? Tu… straszy? Macie gdzieś blisko jakiś cmentarz? Może nieoficjalny, dziki?
– Wierzysz w los? – wyszeptała. Wargi miała trochę sztywne, mówiła niewyraźnie. – Bo ja właśnie trochę bardziej.
– Neleyka, nie ma czasu. Jeżeli mam wymknąć się z grodu…
– Nie rozumiesz? Ostrzegł cię. Nie igraj z nim. Ona – wysunęła spod pierzyny nagie ramię – próbowała. Nie, nie tak… To ja za nią, w jej imieniu… I widziałeś te wrzody. Już jeno nocą wychodzi, bo w nią kamieniami… To nie jest zaraźliwe, chyba że przez chędożenie, a któż by ją taką teraz… Ale kamieniami rzucają. Bo potworna. Nawet maguna wystraszyła. A taka śliczna była… Rycerz z własnym zamkiem konia zatrzymał i pytał, prosił, na kolano klękał, choć w Dajkowym Zaułku na nią trafił i wiedział, co za jedna. Przyszli tu. Prosiła o poradę. Intencyjny rzut. Jechać z nim, do ciepła, własnej komnaty, jadła, czy nie jechać. Rzuciłam. Bodaj mi ręce połamało. Wyszło, że nie. Mały minus, ale jednak. Zaufała mi, została. Oboje płakali. Oboje, Debren. Nie ożeniłby się z ladacznicą, pewnie. Ale oboje… Wyjechał. A ona do dawania wróciła i ją Juriffy w taką, jak widziałeś, france wpakowały. Klient też cały był we wrzodach, jak ona teraz, ale się zamaskowany zabawiał, mało co spod szaty wyjmując. I teraz Zana umiera, gnijąc za życia. No i z głodu, Juriff, jak się domyślasz, dał jej bezpłatny urlop.
Zaczęła płakać. Debren posiedział chwilę, patrząc w kąt, a potem zdmuchnął świecę, podszedł do łóżka i usiadł obok, przytulając dziewczynę do piersi. Plecy miała gładkie, była szczuplutka, właściwie chuda. I jak dziecko drobna. W uścisku jej rąk też było więcej dziecka niż kobiety.
– Miłuj się ze mną – wychlipała mu w obojczyk. – Mam trochę gorzałki, ładniejszą ci się zdam. Proszę, Debren. Ten jeden raz. Bo chyba coś sobie zrobię. Ja… tak mi jakoś…
Musnął ustami jej czoło. Raz. Był boso, więc wsunął się w ubraniu pod pierzynę, ułożył głowę Neleyki w zgięciu ramienia, drugą dłonią sięgnął miejsca, gdzie szyja łączyła się z potylicą.
– Jesteś zbyt piękna, by cię miłować po pijanemu.
Była wróżką, miała dodatni WZ i chyba wyczuła, na co się zanosi. Nie dał jej jednak wiele czasu.
Usnęła, nim drżące usta ułożyły się do protestu.
– Co tu się dzieje?! – Neleyka musiała niemal krzyczeć, bo w bramie znów kłócono się o miejsce w kolejce, a że przekupek nie brakowało w ciżbie stłoczonych kobiet, ciasne podwórko aż dudniło od wrzasków. Debren pokazał halabardnikowi, by zepchnął tęgawą blondynkę na lewo, i szybko podniósł się z taboretu. Chuda czarnula z rozczarowaniem i chyba gniewem cofnęła pod spódnicę bosą stopkę. Za jej plecami kiwał się pryszczaty drab w rzeźnickim fartuchu. Był podpity i zdejmował ciżmę, więc tylko ścisk kolejki chronił go od upadku.
– Sama widzisz! – Magun przetarł mokre czoło. – Nic się nie dało zrobić, pół grodu się zwaliło! Ledwie kogut piać począł! Nawiasem mówiąc, zadeptali nieboraka! I potem jeszcze dwóch pachołków miejskich, nim Putih jakowyś porządek zaprowadził! Twardy masz sen!
Pryszczatemu mimo wszystko udało się paść na pysk. Któryś z podwórkowych kundelków, schrypniętych już od dwuklepsydrowego szczekania, podskoczył, uniósł nogę Lokatorzy domu posyłali w dół klątwy, ktoś bardziej zdesperowany opróżniał z okna nocnik, nie patrząc, czy trafia w stojących w kolejce. Dom był mały i dwie setki przepychających się Kopciuszków zupełnie sparaliżowały wszelki ruch. Nie byłoby tak źle, gdyby nie fakt, że kandydaci, którzy przeszli już selekcję, nie mogli opuścić podwórza z powodu zakorkowanej bramy.
– Spokojny sen uczciwej dziewicy! Wielkie dzięki, Debren! Co mam robić?! Nie pytam o kobiece potrzeby! O tłum pytam!
Odetchnął.
– Bierz drugi przymiar! – wcisnął jej dostarczoną przez Putiha ramkę z deseczek. – Tam masz stołki! Siadaj i mierz! Jakbyś mogła, to męskie nogi! Tobie łatwiej! Z niektórych chłopaków gładysze są! Aha, po rękawice posłałem na zamek! Jak się szczególnie brudny Kopciuszek trafi, to go odstaw na bok, niech poczeka! Cholernie się tu u was grzybica szerzy, uważaj! Masz ładne paznokcie!
– Dzięki! Ale bez rękawic też mogę! Praczka jestem, zaszczepiłam się! Toż z onuc i gaci głównie żyję! Debren?
– Tak?
– Dzięki za to w nocy! Słodki jesteś!
Potem nie rozmawiali. Nie dało się, choć ledwie dwa sążnie oddzielały ich stanowiska. Gusianiec oszalał. Wieść wyciekła z zamku tuż przed świtem i wolno, lecz niepowstrzymanie rozlewała się po mieście. Wieść o niebywałej, niepowtarzalnej okazji zostania kochanką, oficjalną nałożnicą, a może nawet żoną księcia. Albo kochankiem, nałożnikiem i współmężem. Niedaleko Debrena przysiadła na własnym stołeczku jakaś doskonale poinformowana babulina, która najmniej trzykrotnie przekroczyła granicę wieku wyznaczoną niewiastom przez statystyków, ale która zdawała się wiedzieć więcej niż spowiednik Igona, jego zupacy i szef Urzędu Ochrony Tronu do kupy wzięci. Magun chcąc nie chcąc łowił uchem to, co plotła, więc dowiedział się między innymi, że książę rozważa poważnie możliwość ochrzczenia się w sekcie, tolerującej chłopofilstwo i inne dewiacje. Debren nigdy o takowej nie słyszał, ale gusiańczanie płci męskiej ochoczo dołączali do tłumu podnieconych kobiet.
Do dziewiątej podwórze było pełne. Zamkowi halabardnicy nie panowali nad ludzkim żywiołem.