— Tobie to chyba nie grozi — rzekł Maksimus. — Dwa tygodnie ternu słyszałem, jak lekarz mówił, że jesteś za gruby.
— Ty diable! — żachnął się Berkley oburzony i usiadł prosto.
Maksimus zaś prychnął, zadowolony z tego, że udało mu się go sprowokować. W końcu jednak wszystkie trzy smoki dały się namówić na zjedzenie czegoś, tak więc Maksimus i Lily wrócili na swoje polany.
— Pomimo tego, co zrobił, żal mi Praecursorisa — powiedział Temeraire po posiłku. — Nie rozumiem, dlaczego nie mogli pozwolić Choiseulowi udać się z nim do kolonii.
— Trzeba zapłacić za takie czyny, bo inaczej ludzie popełnialiby je częściej, a poza tym zasłużył na karę — rzekł Laurence; solidny posiłek i mocna kawa pomogły mu odzyskać jasność myśli. — Choiseul chciał, żeby Lily cierpiała tak, jak cierpi teraz Praecursoris. Wyobraź sobie tylko, że Francuzi wzięli mnie do niewoli i chcieli, żebyś wystąpił przeciwko swoim przyjaciołom i dawnym towarzyszom, aby ratować mi życie.
— Tak, rozumiem — odparł Temeraire, lecz w jego głosie zabrzmiała nuta niezadowolenia. — Mimo to myślę, że mogli mu wyznaczyć inną karę. Czy nie byłoby lepiej uwięzić go i zmusić Praecursorisa do latania dla nas?
— Widzę, że wiesz, co to jest adekwatność — powiedział Laurence. — Ale nie przychodzi mi do głowy mniej surowa kara za zdradę; jest to zbyt nikczemna zbrodnia, by można ją było ukarać więzieniem.
— A jednak Praecursoris nie zostanie ukarany w ten sam sposób, tylko dlatego że to nie jest praktyczne, a on jest potrzebny w hodowli? — zapytał Temeraire.
Laurence zastanawiał się przez chwilę, lecz nie potrafił odpowiedzieć na tę uwagę.
— Myślę, że jako awiatorzy nie popieramy uśmiercania smoków, więc znaleźliśmy wymówkę, żeby zachować go przy życiu — powiedział w końcu. — Poza tym skoro nasze prawa dotyczą ludzi, nie jest do końca sprawiedliwe narzucać je smokom.
— Och, z t y m mogę się zgodzić — rzekł Temeraire. — Niektóre z praw, o których słyszałem, wydają się bezsensowne i chyba mógłbym ich przestrzegać tylko ze względu na ciebie. Uważam, że jeśli chcecie zmusić nas do przestrzegania prawa, to rozsądnie byłoby je z nami skonsultować, a z tego, co mi czytałeś o parlamencie, nie wynika, żeby zapraszano tam smoki.
— Wkrótce będziesz protestował przeciwko opodatkowaniu bez prawa do reprezentacji i wysypiesz kosz herbaty do wody — powiedział Laurence. — Widzę, że w sercu jesteś jakobinem i chyba nie mam co próbować wyleczyć cię z tego. Po prostu umywam ręce od odpowiedzialności.
Rozdział 12
Jeszcze przed rankiem następnego dnia odesłano Praecursorisa na transportowiec płynący z Portsmouth do niewielkiej kryjówki w Nowej Szkocji, skąd miał zostać przekazany do malej, niedawno założonej hodowli w Nowej Fundlandii. Laurence unikał spotkania ze skazanym smokiem i celowo nie pozwolił zbyt szybko zasnąć Temeraire’owi poprzedniego wieczoru, żeby ten przespał moment odlotu.
Lenton mądrze wybrał moment; radość ze zwycięstwa pod Trafalgarem zniwelowała w pewnej mierze przygnębienie. Tego samego dnia pojawiły się obwieszczenia zapowiadające pokaz sztucznych ogni u ujścia Tamizy. Lenton oddelegował tam Lily, Temeraire’a i Maksimusa, jako że były najmłodszymi smokami w kryjówce i najbardziej przejęły się ostatnimi wydarzeniami. Laurence, ogromnie wdzięczny za taką decyzję, podziwiał piękne fajerwerki rozświetlające niebo i słuchał muzyki, która płynęła z barek nad wodą. Jasne wybuchy odbijały się w łuskach i źrenicach szeroko otwartych oczu Temeraire’a, który przechylał głowę to w jedną, to w drugą stronę, by lepiej słyszeć. W drodze powrotnej mówił tylko o muzyce, wybuchach i światłach.
— Czy koncerty w Dover tak właśnie wyglądają? — zapytał. — Laurence, może moglibyśmy pójść tam jeszcze i usiąść trochę bliżej? Siedziałbym cichutko i nikomu bym nie przeszkadzał.
— Obawiam się, że takie pokazy ogni sztucznych organizuje się tylko na specjalne okazje, a na koncertach jest tylko muzyka — rzekł wymijająco Laurence. Wyobrażał sobie reakcję mieszkańców miasta na widok smoka, który przybył na koncert.
— Och — mruknął Temeraire, niezbyt zniechęcony. — I tak mam na to wielką ochotę, bo dzisiaj nie słyszałem zbyt dobrze.
— Nie wiem, gdzie w mieście można by to zorganizować — odparł Laurence powoli i niechętnie. Na szczęście przyszło mu coś do głowy, więc dodał: — Ale może mógłbym wynająć muzyków, którzy by zagrali dla ciebie w kryjówce; tak byłoby wygodniej.
— Wspaniale — powiedział z zapałem Temeraire.
Lily i Maksimus także zainteresowali się tym pomysłem, kiedy im o nim opowiedział po wylądowaniu w kryjówce.
— A niech cię, Laurence, naucz się wreszcie odmawiać, bo inaczej ciągle będziesz nas pakował w te absurdalne hece — powiedział Berkley. — Zobaczymy, czy jacyś muzycy zgodzą się tu przyjść, z dobrego serca albo za pieniądze.
— Z dobrego serca może nie, ale jestem pewny, że za solidny posiłek i tygodniówkę większość muzyków zgodzi się zagrać w samym środku Bedlam — odparł Laurence.
— Mnie się podoba ten pomysł — powiedziała Harcourt. — Sama chętnie posłucham muzyki. Na koncercie byłam tylko raz, kiedy miałam szesnaście lat. Musiałam wtedy włożyć suknię, a po półgodzinie usiadł obok mnie jakiś okropny mężczyzna i zaczął szeptać niegrzeczne uwagi, aż w końcu wylałam mu na spodnie dzbanek kawy. Zaraz sobie poszedł, ale i tak zepsuło mi to wieczór.
— Chryste, Harcourt, jeśli kiedyś będę chciał cię obrazić, najpierw upewnię się, że nie masz pod ręką niczego gorącego — rzucił Berkley, a Laurence był równie skonsternowany tym, jak tamten mężczyzna ją znieważył, jak i tym, że go tak Potraktowała.
— No cóż, przyłożyłabym mu, ale musiałabym wstać. Nie macie pojęcia, jak trudno jest ułożyć suknię, kiedy się siada. Za pierwszym razem zajęło mi to pięć minut — odpowiedziała rzeczowo. — Po prostu nie chciałam robić tego jeszcze raz. Wtedy pojawił się kelner, uznałam więc, że tak będzie łatwiej, no i bardziej stosownie dla młodej dziewczyny.
Wciąż nieco pobladły Laurence pożegnał się i zabrał Temeraire’a na polanę. Postanowił spędzić kolejną noc w małym namiocie rozbitym obok smoka, mimo iż Temeraire był już w lepszym nastroju, i w nagrodę został obudzony bladym świtem. Temeraire zajrzał do namiotu i zapytał, czy może Laurence nie chciałby udać się do Dover, żeby zorganizować dzisiaj koncert.
— Chciałbym się wyspać do przyzwoitej godziny, ale widzę, że to raczej niemożliwe, więc chyba poproszę Lentona o przepustkę — powiedział Laurence, po czym ziewnął i wyczołgał się z namiotu. — Czy mogę zjeść najpierw śniadanie?
— Och, oczywiście — odpowiedział wspaniałomyślnie Temeraire.
Mrucząc coś pod nosem, Laurence włożył mundur i ruszył do koszar. W połowie drogi omal się nie zderzył z Morganem, który biegł do niego.
— Sir, admirał Lenton pana wzywa — oznajmił chłopiec, dysząc z przejęcia, kiedy Laurence go pochwycił. — I kazał też nałożyć Temeraire’owi bojową uprząż.
— Dobrze — powiedział Laurence, ukrywając zdziwienie. — Natychmiast przekaż rozkaz porucznikowi Granby’emu i panu Hollinowi, a potem działaj zgodnie z poleceniami porucznika Granby’ego i nikomu innemu o tym nie mów.
— Tak jest — odpowiedział chłopiec i popędził z powrotem do baraków, Laurence zaś przyspieszył kroku.
— Wejdź, Laurence — powiedział Lenton w odpowiedzi na jego pukanie.