Выбрать главу

Temeraire raz tylko zerknął do tyłu, gdy rozległy się strzały, lecz zaraz przyjął poprzednią pozycję. Leciał lekko w tempie, które potrafiłby zachować przez większą część dnia; oddychał swobodnie i nawet niezbyt szybko. Doskwierało mu tylko nadmierne podniecenie: zbliżając się do coraz lepiej widocznych francuskich smoków, co jakiś czas wyrywał się do przodu, lecz powstrzymywany dotknięciem dłoni Laurence’a, wracał posłusznie do szeregu.

Francuska obrona uformowała luźną linię bojową; większe smoki ustawione wyżej, mniejsze niżej, zbite w nieprzewidywalną, ruchomą masę, tworzyły tarczę osłaniającą transportowce i niosące je smoki. Laurence doszedł do wniosku, że gdyby udało się przebić przez tę osłonę, byłyby szanse na sukces. Transportowce niosły głównie średnie smoki rasy Pecheur-Raye, które z dużym wysiłkiem pracowały skrzydłami: nie przywykły do dźwigania takich ciężarów, więc na pewno okażą się łatwym celem.

Tyle że mieli dwadzieścia trzy smoki przeciw ponad czterdziestu francuskim obrońcom, do tego prawie jedną czwartą sił brytyjskich stanowiły Greylingi i Winchestery, które nie mogły dorównać ciężkim smokom bojowym. Tak więc przebicie się przez eskortę wydawało się prawie niemożliwe, a poza tym po ewentualnym przedarciu się każdy ze smoków byłby odizolowany i sam narażony na atak.

Lenton wysłał z Obversarii sygnał ataku: „Nawiązać walkę”. Laurence poczuł, że jego serce zabiło szybciej, ożywione podnieceniem, które osłabnie po rozpoczęciu bitwy. Przyłożył tubę do ust i zawołał:

— Wybierz cel, Temeraire; najlepiej byłoby, gdybyś zdołał się zbliżyć do transportowca. — W tak ogromnym tłumie smoków Laurence bardziej polegał na instynktach Temeraire’a niż na własnych; był pewny, że Temeraire wypatrzy lukę we francuskiej osłonie, jeśli taka powstanie.

W odpowiedzi Temeraire od razu skoczył ku jednemu z oddalonych transportowców, jakby zamierzał polecieć prosto do niego; złożył skrzydła i zanurkował, a trzy francuskie smoki, które zwarły szyki przed nim, zaczęły go ścigać. Machając w odwrotnym kierunku, Temeraire zawisł w powietrzu, przez co cała trójka przemknęła obok niego; jedno potężne uderzenie skrzydłami i ruszył ku odsłoniętemu brzuchowi pierwszego smoka transportowego z lewej burty. Z bliska Laurence zobaczył, że ten smok, mniejsza samica Pecheur-Raye, jest wyraźnie zmęczony: wciąż utrzymywał tempo, lecz z dużym trudem machał skrzydłami.

— Przygotować bomby — zawołał Laurence.

Kiedy Temeraire przeleciał obok Pecheura, rozorując mu bok pazurami, załoga wrzuciła bomby na pokład transportowca. Z grzbietu francuskiego smoka dobiegała salwa z karabinów. Laurence usłyszał z tyłu krzyk: Collins wyrzucił ramiona w górę i zawisł na uprzęży, a jego broń runęła do wody. Po chwili podążyło za nią ciało: był martwy, więc jeden z członków załogi go odciął.

Na transportowcach nie było dział, lecz ich pokłady były pochyłe, jak dach: trzy z bomb sturlały się, zanim wybuchły, i poleciały w dół, ciągnąc za sobą ogony dymu. Lecz dwie zdążyły eksplodować i cały transportowiec zawisł w powietrzu, gdyż wybuch na krótko wytrącił z rytmu Pecheura, żłobiąc wyrwy w drewnianym poszyciu. W jednej z nich Laurence dostrzegł bladą twarz, brudną i wykrzywioną grymasem nieludzkiego przerażenia. Zaraz potem Temeraire odbił w bok.

W dole kapała skądś krew, cienki, czarny strumień. Laurence wychylił się, by to sprawdzić, lecz nie dostrzegł żadnej rany; Temeraire leciał równo.

— Granby — zawołał i pokazał na dół.

— Z jego pazurów — to krew tamtego smoka — odpowiedział Granby, a Laurence skinął głową.

Do drugiego ataku nie mieli okazji, bo dwa kolejne smoki już leciały prosto na nich. Temeraire wzniósł się błyskawicznie, a wrogie smoki podążyły za nim; widziały jego poprzedni manewr, więc teraz zbliżały się wolniej, żeby go nie minąć.

— Ostry zwrot, w dół i na nich — zawołał Laurence do Temeraire’a.

— Przygotować broń — polecił za jego plecami Riggs, a Temeraire wziął potężny wdech i elegancko zawrócił w powietrzu. Nie walcząc przez chwilę z siłą ciążenia, opadł ku francuskim smokom ze wściekłym rykiem. Potężny dźwięk przeniknął kości Laurence’a pomimo wiatru; smok na czele cofnął się, skrzecząc, i owinął skrzydłem głowę swojego towarzysza.

Temeraire skierował się między nich, przebijając się przez obłok gryzącego dymu prochowego po francuskiej salwie, na którą odpowiadały brytyjskie karabiny; kilku martwych Francuzów już zostało odciętych z uprzęży i spadło do morza. Temeraire rozciął pazurami bok drugiego smoka, kiedy go mijali; bluzgająca krew ochlapała spodnie Laurence’a, niemal go parząc.

Oddalili się, a obaj napastnicy starali się dojść do siebie: pierwszy leciał bardzo niezgrabnie i jęczał z bólu. Obejrzawszy się, Laurence zobaczył, że smok zawraca do Francji: dzięki liczebnej przewadze awiatorzy Bonapartego nie musieli zmuszać rannych smoków do walki.

— Świetnie się spisałeś — zawołał Laurence, nie potrafiąc powstrzymać dumy i uniesienia, choć podobne sentymenty wydawały się absurdalne w tak desperackim starciu. Załoga za jego plecami wydała radosny okrzyk, gdy drugi z francuskich smoków zrezygnował z samotnego ataku na Temeraire’a i oddalił się w poszukiwaniu innego przeciwnika. Temeraire od razu skierował się z powrotem ku swojemu pierwotnemu celowi z dumnie uniesioną głową: wciąż nie odniósł ran.

Messoria, ich partnerka z formacji, atakowała transportowiec. Trzydziestoletnie doświadczenie nauczyło ją i Suttona przebiegłości, tak więc zdołali się przebić przez eskortę i nękali już osłabionego Pecheura, którego wcześniej ranił Temeraire. Osłaniała go para mniejszych smoków rasy Poux-de-Ciel, które razem wzięte przewyższały wagą Messorię, ta jednak skutecznie wykorzystywała wszystkie możliwe sztuczki, by zwabić je do przodu, a potem uderzać na Pecheura. Z pokładu transportowca znowu buchnął dym, co oznaczało, że załodze Suttona udało się zrzucić na niego kolejne bomby.

„Flanką do bakburty” zasygnalizował Sutton z Messorii. Smoczyca zaatakowała obu obrońców, ściągając na siebie ich uwagę, a Temeraire pomknął do przodu i chlasnął pazurami bok Pecheura; rozległ się nieprzyjemny zgrzyt rozrywanej kolczugi i bluznęła czarna krew. Pecheur zaryczał i instynktownie odpowiadając na atak, wypuścił belkę z przedniej łapy; belka była przywiązana do jego ciała licznymi grubymi łańcuchami, ale transportowiec wyraźnie się przechylił, a Laurence usłyszał krzyki ludzi znajdujących się na jego pokładzie.

Temeraire odskoczył niezbyt zgrabnie, lecz skutecznie, unikając uderzenia i nie zaprzestając ataku; rozdarł jeszcze bardziej szponami kolczugę Pecheura.

— Cel — pal! — ryknął Riggs i strzelcy zasypali gradem kul grzbiet Pecheura.

Laurence zauważył, że jeden z francuskich oficerów mierzy w głowę Temeraire’a; wypalił ze swoich obu pistoletów i po drugim strzale oficer opadł do przodu, trzymając się za nogę.

— Sir, pozwolenie na abordaż? — zawołał Granby. Ich salwa mocno przerzedziła szeregi francuskich topmanów i strzelców okazja była idealna, bo grzbiet smoka był niemal czysty. Granby przyszykował się już z tuzinem ludzi trzymających szpady i gotowych do rozpięcia karabińczyków.

Laurence najbardziej obawiał się tej ewentualności, więc bardzo niechętnie polecił Temeraire’owi ustawić się równolegle do francuskiego smoka.

— Do abordażu — zawołał i dał ręką znak Granby’emu, czując ucisk w żołądku. Bardzo nieprzyjemnie było patrzeć, jak jego ludzie skaczą bez uprzęży prosto na wroga, podczas gdy on musi pozostać na posterunku.