I to ona, która kiedyś pogardzała zwierzętami! Która ich nie znosiła.
Teraz nawiązała wspaniały kontakt z tymi dwoma, porozumiewała się z nimi dzięki aparacikom mowy, które przekazywały raczej myśli niż słowa. Jelenie już ją rozpoznały, wiedziały, że mają w niej przyjaciela, że to ona właśnie pomogła im, kiedy najbardziej tego potrzebowały, a teraz zawsze przynosi tyle smakołyków…
Cielę z każdym dniem było większe, przyjemnie patrzeć, jak rośnie.
Ale dzisiaj zwierzęta nie wyszły jej na spotkanie, jak to zwykle czyniły. Siska zatrzymała się niepewnie.
I wtedy zobaczyła. Przy łani i cielęciu kręcił się jakiś człowiek. Ktoś, kto rozmawiał z nimi przyjaźnie. Siska poczuła w sercu ukłucie zazdrości. To przecież jej jelenie, to ona pierwsza nawiązała z nimi kontakt. Oj! To nie żaden człowiek, to Tsi-Tsungga. Z Czikiem na ramieniu.
Co powinna teraz zrobić? Nie widziała leśnego elfa od czasu kwarantanny, ale jej myśli nieustannie krążyły wokół niego niczym kot koło miski śmietany. Nie chciała myśleć o Tsi, ale przez cały czas nie robiła nic innego. On też ją zobaczył i zawołał uradowany:
– Księżniczka! Chodź! One nie są niebezpieczne, znają nas.
Dobrze o tym wiem, pomyślała. Nie mogła się teraz odwrócić na pięcie i uciec, poszła więc w jego stronę. Jelenie natychmiast ruszyły jej na spotkanie. Podeszły i czekały, aż wyjmie zawartość koszyka.
– A niech mnie, och, ale ty jesteś mądra – mówił Tsi zdumiony.
– Ja to robię codziennie – odparła krótko, próbując ukryć triumf, który odczuwała.
– Ja też przychodzę tutaj często – powiedział Tsi. – Ale nigdy cię nie widziałem. Że też pomyślałaś o warzywach! Ja także powinienem był to zrobić, tymczasem przynoszę im zawsze parę garści siana.
Pomagał jej teraz rozdzielać smakołyki. Siska nie mówiła nic, ale serce biło jej tak głośno, że bała się, iż on usłyszy.
– Prawda, jak cielak wyrósł? – zapytał Tsi.
– Tak, jest bardzo piękny.
– To zresztą samiczka.
Przecież widzę, pomyślała, ale odrzekła tylko:
– Tak.
– To bardzo dobrze – ciągnął Tsi. – Byłoby źle, gdybyśmy mieli za dużo samców.
– Tak.
– Widzisz, jak się do nas przyjaźnie odnoszą?
– Widzę. To bardzo przyjemne.
– A ja ochrzciłem małą. Nazywam ją Księżniczka.
Siska nie mogła powstrzymać uśmiechu.
– Mam się z tego cieszyć, czy raczej obrazić?
– Och, oczywiście, że cieszyć, po to to zrobiłem – bełkotał przestraszony. – Nie miałem zamiaru…
– Tak, wiem. Bardzo mi miło.
Tsi stał bez ruchu z marchwią w ręce. Siska starała się na niego nie patrzeć. Czik zaczął ją obwąchiwać i pozwoliła mu na to. Ona, która nie cierpiała zwierząt…
Oczy Tsi mieniły się zielonkawo.
– Księżniczko, zastanawiam się… Czy myślałaś o tym, wiesz…? Przyjdziesz?
Siska głęboko wciągnęła powietrze.
– Tak, myślałam o tym. Przyjdę. Zamierzałam pójść teraz… ale Nataniel i Ellen zapytali wczoraj mnie i Sassę, czy nie chciałybyśmy pojechać z nimi do Nowej Atlantydy. Obie bardzo chcemy, tam teraz jest podobno pięknie. Zresztą i tak nie mogłabym odmówić.
– Oczywiście, to jasne, że byś nie mogła – przyznał zgaszony, na jego twarzy odmalowało się wielkie rozczarowanie.
Łania wyciągnęła pysk i zaczęła ostrożnie obgryzać marchew, którą Tsi trzymał w ręce. Wypuścił ją przestraszony, po czym oboje z Siską wybuchnęli głośnym śmiechem.
– Księżniczko, naprawdę bardzo cię lubię – zapewnił czule.
– Mówisz do mnie czy do cielaczka?
Roześmiał się jeszcze głośniej, ona zaś z radością pogłaskała Czika.
– Wracaj jak najszybciej z Nowej Atlantydy – poprosił.
– Dobrze – szepnęła. – Nie wiem, jak długo tam zostaniemy, ale zawiadomię cię natychmiast, jak tylko wrócę do domu.
Jak łatwo się z nim rozmawiało. Mogła mu powiedzieć o sprawach, o których marzy. Bo tylko oni dwoje znają tajemnicę, a była pewna, że on jej nie zdradzi.
Widziała, że Tsi ma ochotę ją uściskać, ale stali na otwartej łące i ktoś mógł ich zobaczyć. Dalej więc rozmawiali z jeleniami, odważyli się nawet głaskać delikatne chrapy łani, a ona im na to pozwalała. To były piękne chwile.
W końcu jednak Siska musiała iść. Obiecał, że pod jej nieobecność będzie codziennie karmił zwierzęta.
Po paru krokach Siska odwróciła się i pomachała wszystkim przyjaciołom. Oni stali i patrzyli w ślad za nią. Tsi-Tsungga machał energicznie.
Siska uśmiechała się sama do siebie, dreszcz oczekiwania przenikał jej ciało.
Theresa, niegdyś austriacka księżniczka, stała w oknie i patrzyła jak jej mąż, Erling, idzie do swojej bardzo odpowiedzialnej pracy w ratuszu. Widziała, że jest dziwnie zdenerwowany, idąc podskakuje, jakby chciał przyśpieszyć kroku, a jednocześnie go to złościło.
Theresa zdawała sobie sprawę, o co chodzi. Wiedziała więcej niż sam Erling.
Och, jak on się ostatnio zmienił! To jakieś rozgorączkowanie, które go nie opuszcza ani na chwilę. Zaczęło się od długich rozmów o niezwykle zdolnej koleżance z pracy, Lenore. Potem przestał w ogóle o niej mówić. Popadał natomiast w długie zamyślenie. A teraz ten niepokój.
Prawda, że bardzo się opiekował nią, Theresa, może nawet bardziej niż przedtem, i właśnie to martwiło księżnę najbardziej.
Wszystko to wydarzyło się w związku z wyprawą do Ciemności. Erling bardzo się niepokoił o wnuki i innych członków rodziny, biorących udział w ekspedycji. Nawet nie wspominał imienia Lenore, która przecież też tam była, ale jego bezsenne noce, niespokojne krążenie po pokojach, mówiło więcej niż słowa.
W końcu ekspedycja wróciła do domu, a Erling wpadł w złość.
„Co za idioci! – wykrzykiwał. – Biedna Lenore jest kompletnie załamana. Wszyscy obwiniają ją o to, że na pokładzie Juggernauta o mało nie doszło do nieszczęścia. A to przecież nie jej wina! Talornin mówi wprawdzie, że Lenore jest niewinna, ale on również, jak się zdaje, popadł w niełaskę u swoich zwierzchników. Nic a nic nie rozumiem!”
Theresa popierała akurat drugą stronę, ale nie odważyła się powiedzieć tego głośno. To by oznaczało kolejne mowy obrończe, których sobie nie życzyła.
Theresa nie wierzyła, że Erling do końca zdaje sobie sprawę ze swego zainteresowania tą kobietą i z tego, jak daleko sprawy zaszły. Najwyraźniej znajdował się w pierwszej fazie zauroczenia, kiedy wszystko jest nowe, podniecające i trochę niebezpieczne i kiedy to właśnie zagrożenie jest częścią oczarowania. Niewierność nie leży w naturze Erlinga. Teraz jednak zadurzył się po uszy i Theresa nie miała pojęcia, co począć. Erling jest przecież bardzo przystojnym, czarującym mężczyzną, a nikt nie mógłby powiedzieć, że Lenore czegoś brakuje. Jest inteligentna, posiada rozległą wiedzę, ale raporty młodszych członków rodziny donosiły Theresie o mniej pociągających stronach jej osobowości.
Dzieci, rzecz jasna, nie wiedziały nic na temat stanu uczuć Erlinga.
Teraz mąż zniknął jej z oczu. Theresa wciąż stała i patrzyła na pustą, niezwykle piękną ulicę.
Wzdychała ciężko. Wszystko zrobiło się takie trudne. Nie tylko ta sprawa z Erlingiem. Jest jeszcze coś więcej, chociaż ostatnie zmartwienie wzmogło jeszcze troski od dawna dręczące Theresę.
Nieoczekiwanie na ulicy pojawiło się trzech mężczyzn, którzy najwyraźniej kierowali się w stronę jej domu.
Nie, nie jest w stanie przyjmować gości w takiej chwili.
Kiedy jednak stwierdziła, że to Marco i Dolg w towarzystwie Armasa, ucieszyła się. Przed nimi nie może zamykać drzwi, zwłaszcza że mają też ze sobą starego Nera.