Griselda spostrzegła, że Helge szuka ochrony u jakiejś baby, i wtedy ogarnęła ją wściekłość. Była już mocno podniecona wizją rozkosznej chwili z mężczyzną i nie miała zamiaru się godzić na takie idiotyczne zakończenie. Zlekceważyła szarżującą lokomotywę, w jaką przemieniła się Frida, i z rykiem wściekłości ruszyła na Paulę. Z właściwą wiedźmie swobodą miotała przekleństwa i magiczne formułki na nieszczęsną kobietę, ale nieoczekiwanie znalazł się między nimi Helge i zaklęcia spadły na niego. Niczym trafiony strzałą runął bez zmysłów na ziemię.
Tylko odziedziczona po wikingach siła i mocne, muskularne ciało uchroniły go od śmierci. Paula nie miałaby najmniejszych szans.
Ale i ona odczuła skutki ataku czarownicy. Straciła przytomność i nie widziała już, jaki dramat rozegrał się między dwiema furiami.
Kiedy bowiem Frida zobaczyła, co Griselda zrobiła jej synowi, chwyciła piknikowy kosz Pauli i z całych sił zdzieliła nim nagą czarownicę tak, że kanapki, keczupy i sałatki rozprysnęły się po miejscu, w którym jeszcze tak niedawno miała zapanować sielska idylla.
Na moment Griselda się zachwiała, oślepiona jakimś sosem, i Frida zamierzyła się ponownie.
– Ty wstrętna, rozpustna dziwko! – ryczała tak, że ptaki w pobliskim lesie umilkły. – Coś ty zrobiła mojemu synowi, ty przeklęta stara krowo?
Po drugim ciosie Griselda czołgała się na czworakach, a Frida grzmociła dalej. Teraz jednak koszyk był pusty i uderzenia nie miały już dawnej siły. Toteż wkrótce Griselda znowu stała na nogach i teraz to ona nie znała litości Niczym zionący ogniem smok wysyczała zaklęcie, które dawało jej potworną siłę fizyczną. Zamachnęła się niczym wytrenowany miotacz i zdzieliła Fridę w podbródek. Pyskata matka Helgego niemal wyleciała w powietrze, a gdy padała, uderzyła głową w pień drzewa i legła pod nim martwa. Helge został sierotą.
Na razie jednak jeszcze o tym nie wiedział.
Griselda dyszała jak miech kowalski, wciąż jeszcze rozpalona pożądaniem. Była naga, z ran i zadrapań po uderzeniach koszyka spływała krew. Spojrzała na leżące w trawie kobiety, uznała, że obie nie żyją, i pomknęła do lasu po swoje męskie ubranie i resztę rzeczy.
Teraz to już naprawdę koniec miłosierdzia, pomyślała po drodze. Chyba sama nie wiedziała, co przez to rozumie, bo przecież słowa „miłosierdzie” nie byłaby w stanie nawet przesylabizować. Teraz się naprawdę zacznie!
Tych troje w lesie nie miało dla niej najmniejszego znaczenia. Wróciła przecież po to, by się rozprawić ze śmiertelnymi wrogami. I oni nie mogą liczyć nawet na odrobinę litości!
Cała ta przeklęta hołota dowie się nareszcie, z kim zadarła.
Nikt nie zostanie oszczędzony! Nikt!
12
Na szczęście Tsi-Tsungga przyszedł dzisiaj znacznie wcześniej. Musiał się przecież zająć również jeleniami Siski, a ona karmiła je koło południa.
Kiedy na polance przy drodze do jeleni zobaczył trzy osoby nie dające znaku życia, najpierw przerażony biegał tam i z powrotem i nie wiedząc, co robić, zawodził z cicha. W końcu jednak zdołał się opanować na tyle, by zatelefonować do swego najlepszego przyjaciela, Joriego, i przekazać mu jako tako rozsądną wiadomość. Zaraz potem na polance pojawiły się gondole ze Strażnikami i sanitariuszami.
Tsi siedział na trawie i żuł powoli pyszne kanapki, które Paula przygotowała dla Helgego. Z płaczem pozbierał je z ziemi, nie mając pojęcia, co tu zaszło.
Kiedy czekał, przyszły do niego oba jelenie Siski, więc je również karmił kanapkami z serem i innymi smakołykami.
Matce Helgego, Fridzie, nie można już było pomóc. Miała złamany kręgosłup, a poza tym uderzenie głową o pień drzewa okazało się śmiertelne. Helgego przewieziono do szpitala, Paula natomiast odzyskała przytomność i była w stanie opowiedzieć o ataku Griseldy. Czy też raczej o ataku Fridy na wiedźmę, bo od tego się wszystko zaczęło. Zresztą to bez znaczenia.
Helge przyjmował w szpitalu mnóstwo wizyt. Paula siedziała tam, rzecz jasna, niemal przez cały czas, kiedy jego nowi przyjaciele przychodzili z winogronami, cukierkami i takim mnóstwem kwiatów, że pokój pachniał niczym egzotyczny ogród. Indra przyniosła słodycze i erotyczne pisma. Uważała, że powinien obejrzeć sobie coś budującego, zwłaszcza że czytać nie umiał. Helge pospiesznie wcisnął pisma pod poduszkę i tylko marzył, żeby sobie już wszyscy poszli, bo koniecznie chciał do nich zajrzeć.
Wciąż jeszcze nikt mu nie powiedział o żałosnym końcu matki.
Ram spędził u Indry noc pogrążony we śnie przypominającym letarg. Ona chętnie by zatrzymała go jeszcze, żeby pospał co najmniej dobę, wiedziała jednak, że robiłby jej potem wymówki. Wobec tego przygotowała uwodzicielsko pachnące śniadanie i bardzo delikatnie obudziła gościa.
Wymówki i tak się na nią posypały:
– Dlaczego nie obudziłaś mnie już po godzinie?
– Świat się przecież nie zawalił – odparła spokojnie. – Rok zajął się wszystkim. Sam zobacz! Święte Słońce wciąż świeci i ptaki śpiewają. Nawet im do głowy nie przyjdzie, że zaniedbałeś jakieś obowiązki.
Roześmiał się w końcu i wypędził ją z pokoju, by móc się doprowadzić do porządku.
Kiedy już skończyli śniadanie i Ram zamierzał wyjść, zadzwonił telefon. Indra włączyła wszystkie aparaty, gdy tylko Ram się obudził.
Dzwonił Rok z wiadomością, że Tsi wzywa pomocy z polanki w lesie. Nie, Rok nie wiedział, o co dokładnie chodzi, ale miał wrażenie, że sprawa wygląda poważnie. Indra stała i przyglądała się temu surowemu człowiekowi, który rozmawiał ze swym najbliższym współpracownikiem.
Jak bardzo bym chciała zatrzymać go w swoim domu, myślała. Ale wtedy dzielilibyśmy moje szerokie łoże, już bym nie spała na tej niewygodnej kanapie, wiedząc, że on leży w mojej pościeli. Pragnę tego poczucia bezpieczeństwa, jakie by mnie z pewnością ogarnęło, kiedy on wieczorem pozamykałby na klucz wszystkie drzwi. Pragnę tej intymności, jaka jest udziałem dwojga ludzi rozmawiających przy herbacie, chcę świadomości, że mogę się do niego w każdej chwili przytulić bez obawy, że jakiś Talornin pojawi się zaraz z umoralniającym kazaniem i nas rozdzieli.
Jaki on jest męski, ten mój Ram. Widocznie muszę mieć słabość do autorytetów, skoro zakochałam się w kimś tak niedostępnym.
Rozmowa Rama dobiegła końca, a Indra pospieszyła sprzątać ze stołu.
– Jadę z tobą – oznajmiła.
– Nie możesz! Nie wiem przecież nawet, o co tam chodzi. Ale dziękuję ci za te najspokojniejsze i najmilsze chwile u ciebie, jakie po raz pierwszy od bardzo dawna przeżyłem. Właśnie to było mi potrzebne.
Indra uśmiechnęła się promiennie. Nic nie szkodzi, że Ram wyszedł nie uścisnąwszy jej. Widocznie wie, co robi.
W kilka godzin później Ram w swoim biurze uderzył pięścią w stół.
– Teraz to już naprawdę dość! Griselda jest w Sadze i dobrze wiemy, co to oznacza – rzekł głosem drżącym z gniewu i obawy. – Teraz ruszamy! Wszyscy! Ci, na których będzie chciała się mścić, wyjadą do Nowej Atlantydy, a ja osobiście dopilnuję, żeby ten potwór się tam za wami nie przemknął. Rok, zabierzesz Indrę, Mirandę, Gondagila, Elenę, Jaskariego, Orianę i Thomasa, a także Tsi. Siska, Bogu dzięki, już tam jest, Sassa również, chociaż akurat jej Griselda zbyt dobrze nie zna. Później będziemy też musieli przewieźć Paulę i Helgego. Ta jędza nie może nikogo z was nawet palcem tknąć. Berengaria i Armas mają towarzyszyć Theresie do zewnętrznego świata, więc oni będą bezpieczni.
– A Jori? – zapytał Rok. – On prosił, byśmy pozwolili mu zostać.
Ram zastanawiał się przez chwilę.
– Wtedy, kiedy Griselda udawała Evelyn, Jori zachowywał się wobec niej przyjaźnie, więc teraz znajduje się chyba poza niebezpieczeństwem. On też dużo wie o sposobach jej powrotów. Kiedy jednak Griselda odkryje, że wszyscy jej „wrogowie” zniknęli, to może, z czystej frustracji, rzucić się na każdego, kto został. Nie, Joriego też wyślij. Natomiast Dolga z farangilem będziemy tutaj potrzebować. Marco sam sobie poradzi, sądzę natomiast, że trzeba by też wysłać Móriego. Bo, jak mówi Sol, on jest potężnym czarnoksiężnikiem, ale tutaj potrzeba czegoś więcej. Nikt żyjący nie ma szans w starciu z Griselda. Jeśli Sol się nie uda, to zawsze mamy inne duchy w odwodzie. Powinno wystarczyć.