Teraz jednak, w Królestwie Światła, spotkała wielu mężczyzn, którzy mogli się mierzyć z Tengelem Dobrym. Po prostu brać i wybierać. Niektórzy byli już zajęci, to prawda, jak na przykład Ram Indry albo Gondagil Mirandy.
Ale pozostawało jeszcze wielu innych. Och, jacy podniecający mężczyźni! Pomyśleć tylko, co mogłaby przeżywać z jednym z nich! Tylko z jednym, nie chciała zostać pogromczynią męskich serc, pragnęła prostej, szczerej miłości.
Najchętniej stałaby się znowu zwyczajnym człowiekiem, tylko po to, by móc doznawać tych cudownych uczuć.
Marco mógłby jej pomóc, była o tym przekonana. Ale Marco nie chciał. Sprawa z Filipem, synem Gabriela, potoczyła się w niepożądanym kierunku, Sol dobrze o tym wiedziała, bo przecież często spotykała Filipa wśród duchów, gdzie lubił przebywać.
Marco niepotrzebnie porównywał ją z Filipem. Filip jest przecież zmarłym człowiekiem, którego Marco tak odmienił, by mógł stać się jednym z duchów Ludzi Lodu. Sol natomiast jest duchem, który pragnie zostać żyjącym człowiekiem. A to bardzo istotna różnica.
Oczywiście to zabawne być duchem! Czasami bardzo zabawne. Można chodzić, gdzie się chce, pojawiać się i znikać. Można czarować, rzucać uroki i wymyślać różne fantastyczne rzeczy.
Jako zwyczajna kobieta z tego rodzaju umiejętności musiałaby zrezygnować. Przynajmniej z wielu z nich. Zdolność czarowania mogłaby pewnie zachować, także wiedzę o ziołach i magicznych napojach, ale wspaniałe popisowe sztuczki, z których była znana, musiałyby pójść w zapomnienie. Zaproponowała Marcowi, że będzie na zmianę raz duchem, raz człowiekiem, w zależności od potrzeby, ale on ją wyśmiał. Najwyraźniej nie można mieć wszystkiego naraz.
To denerwujące! Nie chciała bowiem zrezygnować do końca ze swego bardzo przyjemnego życia w gronie duchów.
Ale Marco odmówił jej pomocy.
Może powinna dokonać czegoś naprawdę wyjątkowego? Tak, by on w nagrodę pozwolił jej znaleźć się znowu wśród żywych.
Nie, to się z pewnością nie uda.
Sam Marco też jest niezwykle przystojnym mężczyzną, ale on pozostaje poza zasięgiem możliwości jakiejkolwiek kobiety. Biada tej, która by się w nim zakochała! Próba zdobycia go to chyba najbardziej beznadziejne przedsięwzięcie na ziemi.
Szkoda patrzeć, jak się taki klejnot marnuje!
Och, Sol pragnęła, żeby wkrótce stało się coś rzeczywiście podniecającego! Była naprawdę gotowa na wszystko.
Wiedziała, że dawniej w Królestwie Światła zdarzało się mnóstwo ciekawych rzeczy, ale akurat teraz nie działo się nic, w czym mogłaby pomóc.
Sol wzdychała zniecierpliwiona.
Mężczyzna, którego można by kochać. Marco, daj mi mężczyznę, którego mogłabym kochać! Daj mi serce płonące z miłości do niego, daj mi ludzką postać!
Zachichotała sama do siebie: I pozwól mi zachować wszystkie umiejętności, które posiadam jako duch!
2
Złe moce z Gór Czarnych starały się dosięgnąć swoimi chciwymi łapami aż do wnętrza Królestwa Światła. Ram i jego współpracownicy zdołali przeciwstawić się temu niebezpieczeństwu, zapobiegając katastrofie. Gdyby Hannagar i jego kompani zostali wpuszczeni do królestwa, jak się już na to zanosiło, wszystko zostałoby stracone na zawsze. To, co Obcy i Strażnicy zbudowali przez stulecia, mogłoby zostać zniszczone w bardzo krótkim czasie. Zło bowiem ma zawsze większą siłę niż łagodna dobroć.
Ram z wielką ulgą skonstatował, że udało się zapobiec najgorszemu.
Istniało jednak jeszcze niebezpieczeństwo w obrębie Królestwa Światła. Może nie pociągające za sobą aż tak fatalnych następstw, jak zagrożenie z Gór Czarnych, ale i tak wystarczająco wielkie. Ukrywało się niczym iskrzący mechanizm w dobrze naoliwionej maszynerii Królestwa Światła.
Griselda.
Została odepchnięta i unieszkodliwiona, ale tylko na jakiś czas. Owa licząca sobie setki lat wiedźma miała zdolność powracania i niewielu, a właściwie nawet nikt nie wiedział, jak ona to robi.
Ram był bardzo zatroskany.
Gdyby tak Sol mogła kontynuować to, co rozpoczęła wtedy na łąkach, kiedy dopadła Griseldę! Była już na dobrym tropie, udało jej się wydobyć z przebiegłej czarownicy, że jej egzystencja jest uzależniona od jej duszy, która znajduje się w jakimś nieznanym miejscu. Griselda, kiedy wpadała we wściekłość, stawała się bardzo nieostrożna.
Wszystko mogło się skończyć bardzo dobrze, ale wtedy Jaskari wpakował się w całą sprawę i rozjechał wiedźmę.
Cóż za okropne wyrażenie, pomyślał Ram, krzywiąc się. „Wpakował się”. Ale tak właśnie było, Jaskari się wpakował. W najdosłowniejszym znaczeniu tego określenia
Niebezpieczeństwo jednak ciągle istniało: dopóki dusza Griseldy znajduje się gdzieś w Królestwie Światła, jego mieszkańcy mogą się spodziewać, że wiedźma znowu się pojawi.
Ram wezwał do gabinetu Roka i Armasa, by przedyskutować tę sprawę.
– No i co? – zapytał swego najbliższego współpracownika oraz młodego Armasa, czyli obu tych, którym powierzył odszukanie duszy Griseldy. – Znaleźliście coś pod naszą nieobecność?
Rok potrząsnął głową.
– Przepatrzyliśmy każdy najmniejszy kąt w domu, w którym mieszkała. Znaleźliśmy tam mnóstwo okropnych rzeczy, jakichś potwornych narzędzi, które zniszczyliśmy, nigdzie jednak nie natrafiliśmy na ślad żadnego woreczka czy torebki. Czy jesteś pewien, że ona tak właśnie powiedziała? Torebka? To przecież brzmi głupio, by przechowywać własną „duszę” w czymś tak trywialnym jak torebka czy sakiewka.
Ram zgadzał się z nim, że brzmi to głupio, ale właśnie tak Griselda powiedziała do Sol, kiedy ta udawała, że chowa za plecami drogocenną duszę wiedźmy. „Oddaj mi torebkę, dziwko przeklęta!” Griselda była zdesperowana, a w podobnych sytuacjach nie zwykła liczyć się ze słowami. Tym, że tak okropnie przeklina, nikt się nie przejmował, zresztą czego innego można się spodziewać po wiedźmie? Wtedy jednak ujawniła swoją najgłębszą tajemnicę. To ważniejsze niż jej zachowanie.
– Główne pytanie brzmi: w jaki sposób ona wraca – rzekł Ram zamyślony.
Wszyscy trzej siedzieli i rozmawiali w jego mało przytulnym domu, w którym zresztą rzadko bywał.
– Musimy przyjąć, że ona naprawdę przechowuje swoją tak zwaną duszę w tej jakiejś śmiesznej torebce. Trzeba uznać to za fakt. Ale co dalej? Teraz jej nie ma. Zgodnie z tym, co mówi Thomas, musiała być palona, topiona i ukamienowywana, uśmiercana na wszystkie najokropniejsze sposoby, jakie ludzkość wymyśliła, żeby można się było od niej uwolnić. Tak to trwało przez wieki, zawsze jednak wracała. Ostatnio wróciła po trzystu latach. Ale tym razem coś mi mówi, że pojawi się tutaj dużo szybciej.
Armas skinął głową.
– Ja też tak myślę. Jej pragnienie zemsty musi być straszne. Tylko że nie może sama…
Nieoczekiwanie umilkł. Dwaj towarzysze przyglądali mu się z zaciekawieniem.
– Masz rację – powiedział w końcu Rok. – Ktoś musi jej pomóc, by mogła powrócić do ziemskiego życia.
– Tak, ale kto? – zapytał Ram, – Te nieregularne przerwy między jednym a drugim pobytem na Ziemi świadczyłyby, że nie ma żadnych stałych pomocników. Zresztą kim mogliby oni być? Thomas powiedział wprawdzie, że trzysta lat temu w swoim domu w Massachusetts trzymała jakiegoś obrzydliwego małego demona, ja mogę jednak gwarantować, że tutaj niczego takiego nie było. I gdyby ten demon rzeczywiście był jej pomocnikiem, to przecież wypuściłby ją już wtedy. Nie, jej ostatni powrót do życia musiał nastąpić całkiem niedawno.
– I długo się nim nie nacieszyła – stwierdził Rok. – Jaskari przerwał całą zabawę.