W końcu absurdalne wirowanie ustało. Kobiecą twarz, którą teraz widzieli, wykrzywiał ból i strach. Kobieta pochyliła się i zwymiotowała na ziemię jakąś jadowicie zieloną treścią. Rozszedł się od tego taki potworny odór, że wszystkim zaparło dech. Berengaria z jękiem oparła się o pień drzewa, ale powietrze było gęste od zapachu żółci i octu, dziewczyna nie miała czym oddychać, nie była w stanie utrzymać się na nogach. Ostatnie co, zobaczyła, to troje krztuszących się i zanoszących kaszlem ludzi, padających na ziemię, i wiedźmę uciekającą z tego miejsca z krzykiem:
– Tak jest, zdychajcie tu sobie, to dla was najlepsze, przeklęte świętoszki!
Najwyraźniej w jej ustach było to najgorsze przekleństwo.
Och, nie, ja nie chcę umierać, myślała Berengaria zrozpaczona, ale w oczach jej pociemniało i straciła świadomość.
Tell pierwszy doszedł do siebie po przypominającym letarg omdleniu. Przeciągnął pozostałych bliżej gondoli i zatelefonował do Rama. Pospiesznie wyjaśnił, czego byli świadkami. Tymczasem również Armas odzyskał przytomność, a zaraz potem Berengaria. Wystarczyło, że przez chwilę znajdowali się poza zasięgiem działania trującego odoru.
– Bogu dzięki, że byliśmy już na świeżym powietrzu – mówił Tell do Rama. – W przeciwnym razie nie wiem, czy udałoby się nam to przeżyć.
Armas i Berengaria starali się ocucić Theresę. Dziewczyna szlochała:
– To była najprawdziwsza czarownica! Takie nie znoszą święconej wody. Mój Boże, a jeśli Sol też jest taka?
– Nie sądzę – odparł Armas. – Griselda zawarła pakt ze złem, a Sol nie.
– Och, patrz, zdążyła rozpakować mój bagaż – jęknęła Berengaria. – To przeklęta wiedźma! Ukradła mi moje sportowe ubrania, które leżały na wierzchu!
Tell natychmiast poprosił:
– Opisz, jak te rzeczy wyglądały. Jakiego były koloru i w ogóle…
Przekazał te informacje Ramowi, który stwierdził:
– Ona musiała być przekonana, że nie żyjecie.
– Z pewnością! W przeciwnym razie nie oddaliłaby się stąd tak beztrosko.
– Wyjeżdżajcie natychmiast, Tell! Wszyscy, bez chwili zwłoki! Jak się czuje księżna?
– Odzyskała przytomność. Czy masz teraz pod dostatkiem ubrań, Berengario?
– Ha! Zapakowałam tyle wszystkiego, jakbym jechała do innego świata… No tak, zresztą właśnie jadę!
Ram zakończył:
– Ja się tu wszystkim zajmę. Na pewno ją schwytamy. My będziemy szukać jej „duszy”, a Sol przypilnuje samej Griseldy. No tak, to teraz wiemy, kim był ten drugi zamordowany. To Heinrich Reuss. Ale gdzie, u licha, podziewa się Sol?
14
Sol rzeczywiście przebywała w innych okolicach. Miała przecież jeszcze jedno zadanie.
Poszła do ratusza, do wydziału, w którym pracowała Lenore. Cały czas, rzecz jasna, Sol pozostawała niewidzialna.
Wiedziała, że Erling po parę razy dziennie wynajdywał sobie jakieś interesy, żeby tylko wejść do biura Lenore. Właściwie był to cały zespół biur, z barierkami oddzielającymi pomieszczenia dla interesantów od miejsc wyższych i niższych urzędników. Lenore, przynajmniej we własnym mniemaniu, należała do wyższych.
No, moja dobra kobieto, teraz dostaniesz tak, że poczujesz! I Erling też poczuje, myślała Sol podniecona. Mężczyzna nie może się bezkarnie zachowywać jak stary kocur. Księżna Theresa jest moją ulubienicą, a ja dla przyjaciół zrobię wszystko. Z tego mnie znano w tym krótkim czasie, jaki dostałam na Ziemi. Byłam szalona, źle sobie poczynałam, narobiłam mnóstwo głupstw, ale rodzinę zawsze stawiałam najwyżej. I wiesz co, ty przeklęta jędzo tam przy biurku? Czarnoksiężnika i jego najbliższych traktuję jako własną rodzinę! Chociaż tak naprawdę wcale nie jesteśmy spokrewnieni.
Uważnie przyglądała się Lenore. To istotnie wyrafinowana piękność, ale twarz ma martwą jak lalka. Jest świadoma każdego swego ruchu. Każde słowo, każda mina świadczy o tym, że pani nieustannie myśli o sobie, o tym jak się zachowuje. Ani jeden kosmyk włosów nie mógł pozostawać poza kontrolą. Paznokcie pomalowane złotym lakierem, biały strój nieskazitelny. Mogła się uśmiechać do mężczyzn, którzy przyszli załatwić jakąś sprawę, ale nigdy uśmiech nie docierał do oczu. Może obawiała się zmarszczek? Kobiety traktowała z lodowatym chłodem lub z porażającą obojętnością.
Do diabła, nic dziwnego, że Ram wybrał obdarzoną poczuciem humoru Indrę, chociaż nie ma doskonałych rysów twarzy. Mimo to dzięki żywości usposobienia była na swój sposób ładniejsza od tej Galatei przy biurku. Galatea to, jak wiadomo, posąg kobiety wyrzeźbiony przez Pigmaliona. Posąg był tak oślepiająco piękny, że artysta zakochał się w nim i dzięki temu rzeźba ożyła.
Co do Lenore, to Sol miała poważne wątpliwości, by miało to kiedykolwiek nastąpić. Ktoś, kto jest do tego stopnia zafascynowany własną urodą, niewiele ma do ofiarowania innym.
Sol czekała.
Wkrótce przyszedł Erling z jedną ze swoich krótkich wizyt.
Lenore stała pogrążona w obojętnej rozmowie z koleżanką.
Znakomicie!
Sol przymknęła oczy i szeptała w duchu czarodziejskie zaklęcia.
Potem przeniknęła do umysłu Lenore, opanowała jej myśli i skłoniła ją, by zaczęła wypowiadać je głośno. Żeby wypowiadała słowa, które krążyły w jej głowie. Nie były to myśli podsunięte przez Sol, nie, sama Lenore tak właśnie widziała świat. Sol jedynie stłumiła poczucie przyzwoitości tej pięknej kobiety.
Lenore rzuciła Erlingowi obojętne spojrzenie. Myśli przekształciły się w słowa, pojawiły się na wargach, a ona nie zrobiła nic, by je powstrzymać. Było dla niej czymś całkowicie naturalnym, że je wypowiada.
Jasno i wyraźnie, pełnym niechęci tonem mówiła do koleżanki:
– O, znowu przyszedł ten mój natrętny wielbiciel. Oczywiście, ma prawo się we mnie kochać, wszyscy to robią, ale czy widziałaś kiedyś coś równie beznadziejnego? Stoi jak baran i wodzi za mną oczyma. Mogłabym się założyć, że ma mokro w spodniach.
– Lenore, coś ty! – syknęła przerażona koleżanka. – On przecież wszystko słyszy!
– No i bardzo dobrze! Co on sobie wyobraża, że kim jest? Żałosny człowieczyna. Co on mnie obchodzi, skoro mogłabym mieć Rama, a nawet samego Talornina, gdybym tylko kiwnęła małym palcem. Spójrz na niego! Co on sobą reprezentuje, jeśli nie liczyć tego, że udało mu się zaciągnąć do ołtarza naiwną księżnę? Kompletne zero, nieudacznik!
– Ależ Lenore! – nie przestawała jej mitygować koleżanka. – Czyś ty zwariowała?
W biurze było mnóstwo ludzi, urzędnicy, interesanci… Tylko Sol spostrzegła, że nieoczekiwanie w progu stanął Talornin i także słyszał, co wygaduje Lenore. Błogi uśmiech rozlał się na jej twarzy.
Erling, który ponad wszystko pragnął uciec z tego pomieszczenia, stał jak wryty, nie mogąc się ruszyć. On także znajdował się we władzy niewidzialnej Sol. Zawstydzony i upokorzony musiał słuchać dalej.
Lenore zaś parła do przodu, nawet nie próbując ratować sytuacji, bo akurat w tej chwili uważała swoje zachowanie za właściwe i naturalne.
– A jaki nadęty! Mężczyźni z rodu ludzkiego są najgorszymi na świecie kochankami. Słabi, nie ma w nich nic interesującego. Wydaje im się, że wiedzą, jak się zdobywa kobietę, gdy w rzeczywistości nie mają najmniejszego pojęcia, jak to się robi. Nie wiedzą, jak ją rozpalić, są bardziej niezdarni niż amatorzy. A te ich organy, którymi się tak pysznią! Malutkie, trudno je nawet dostrzec. Wiem, bo sprawdzałam to wiele, wiele lat temu, bez jakiejkolwiek przyjemności. Mowy nie ma, żebym ja, najpiękniejsza w Królestwie Światła, miała się zadać z jakimś takim… komarem!
No, wystarczy, pomyślała Sol. Teraz pozwolimy jej, by zrozumiała, co zrobiła. Bo przecież nie moje myśli tu wygłaszała, to jej własne poglądy. I okazały się dużo bardziej interesujące, niż oczekiwałam.