Выбрать главу

– Święte Słońce umocniło zło w twojej duszy, Lenore – rzekł Talornin. – Widziałem, jak z roku na rok stajesz się coraz bardziej zła, próbowałem jednak przymykać na to oczy. Ale dłużej nie mogę. Jesteś zbyt zła, by zostać w Królestwie Światła.

Przerażona zaczęła się cofać w kierunku drzwi.

– Nie! Nie możesz tego zrobić! Nie mnie! Jestem za ładna na to, by…

W tym momencie wkroczyła Sol.

– Wielki i mądry Talorninie – powiedziała. – Wina leży po mojej stronie. Żeby ratować małżeństwo moich przyjaciół, Erlinga i Theresy, skłoniłam Lenore, by zaczęła głośno myśleć w obecności biednego Erlinga. Nie spodziewałam się, że wy tam również przyjdziecie, panie. Gdyby jednak nas wszystkich osądzano za myśli, jakie nam niekiedy przychodzą do głowy, mogłoby się okazać że nikt nie jest wiele wart. Okaż więc miłosierdzie tej kobiecie, panie! Daj jej jeszcze jedną szansę! Wyznacz jej miejsce, w którym mogłaby żałować za grzechy.

Talornin ze zdumieniem patrzył na Sol.

– Chcesz ją tłumaczyć?

Piękna czarownica wzruszyła ramionami.

– Cóż.- Jak to bywa między wiedźmami… To znaczy chciałam powiedzieć, że ostatnio w Królestwie Światła mieliśmy do czynienia nie tylko z dwiema wiedźmami, czyli Griseldą i moją skromną osobą. Należałoby doliczyć jeszcze dwie, czyli razem cztery. Jedna szczęśliwie zeszła już z tego świata. Matka Helgego, Frida. Chociaż ona była raczej zwyczajną jędzą niż wiedźmą, ale potrafiła nieźle zalać sadła za skórę. No i mamy naszą małą Lenore, która jest najprawdziwszą Babą-Jagą z najbardziej ponurej bajki.

Lenore raz jeszcze zerwała się do walki, ale uświadomiła sobie widocznie w porę, jak słaba jest teraz jej pozycja, więc tylko zacisnęła wargi. Jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie bała się tak bardzo.

Talornin zastanawiał się przez chwilę, po czym rzekł krótko:

– No, dobrze. W takim razie unikniesz oczyszczania, Lenore. Ale nie chcemy cię mieć tutaj w Królestwie Światła.

– Nie możecie… Nie wolno wam tego zrobić!

– Święte Słońce wzmacnia twoje złe skłonności. Nie możemy ryzykować, że staniesz się jeszcze bardziej zła, mógłbym cię może ulokować w mieście nieprzystosowanych, ale…

– Nie, tam się nie przeprowadzę! Tak głęboko nie możesz mnie upokorzyć!

– Och, ja mogę wiele – odparł Talornin. Nacisnął jakiś guzik i po chwili weszło dwóch Strażników. Talornin porozmawiał z nimi półgłosem, tamci pokiwali głowami i zaraz wyprowadzili Lenore, która biała jak kreda błagała o litość.

– Bardzo nie lubię takich sytuacji – rzekła Sol ponuro, kiedy zostali sami. – Na dodatek czuję się winna.

– Nie mogłaś oddać Królestwu Światła większej przysługi. Taki zły charakter jest bardzo niebezpieczny w obszarze oddziaływania Świętego Słońca. Dobrze, że odkryliśmy to we właściwym czasie.

– Co się teraz z nią stanie?

– Nie unicestwimy jej. Nie wyślemy też do miasta nieprzystosowanych ani do Ciemności. Ale nie pytaj o więcej. Pozwól, że sami się tym zajmiemy.

Nic nie budziło większej grozy w mieszkańcach Królestwa Światła, jak właśnie owo: „Pozwólcie, że sami się tym zajmiemy”.

Sol mimo woli zadrżała Ale rozpromieniła się, gdy usłyszała następne zdanie Talornina:

– A teraz idź i zrób porządek z Griseldą!

– Z największą przyjemnością! – zawołała.

Sol skierowała się do swego małego domku na obrzeżach osady duchów. Tam przemyślała dokładnie wszystko, co powinna zrobić, co ze sobą zabrać, jakie czarodziejskie runy będą jej potrzebne, których powinna się nauczyć na pamięć.

Móri określiłby te zaklęcia jako galdry, Griselda powiedziałaby chyba: czarnoksięskie formułki. Oko Nocy mówiłby o przywoływaniu duchów. Lapończyk rzekłby: „gand” albo „seid”.

Ukochane dziecko ma wiele imion.

Kiedy zakończyła przygotowania, wzięła swój flet i usiadła na okiennym parapecie. Flet przecież zawsze odgrywał wielką rolę w życiu Ludzi Lodu. Pominąwszy już zaczarowany flet Tengela Złego, to i tak wielu członków rodu, z różnych czasów, grywało na flecie. Taran-gaiczycy na przykład byli mistrzami gry na tym instrumencie, a Sol do tego stopnia lubiła jego smutne dźwięki, że zdobyła flet i nauczyła się na nim grać. Przypominał jej śpiew samotnego drozda w pustym lesie o wieczorze.

Zapatrzona przed siebie objęła ustnik wargami i po chwili popłynęły w przestrzeń zawodzące, delikatne tony. Wkładała w grę całą swoją niepokorną duszę i całą radość z tego, że niebawem będzie się mogła zmierzyć z kimś równym sobie. Jeśli nie okaże się, że Griselda umie więcej niż ona, ale to wydawało się mało prawdopodobne. Był też w jej grze smutek, że zawsze jest taka samotna, zawsze stoi na uboczu, tęsknota, by do kogoś i do czegoś należeć, oddanie i wdzięczność dla szlachetnych kamieni: szafiru i farangila, za to, że ją zaakceptowały. Teraz może z czystym sumieniem używać swoich podstępnych sztuczek, by rzucić na kolana tę liczącą sobie wiele tysięcy lat wiedźmę, Griseldę. Bo Griselda jest zła, a Sol jest najwyraźniej przez wszystkich lokowana po stronie dobra.

To dawało jej podwójną radość z wykonywanej pracy.

Odłożyła flet i zaczęła nucić starą norweską piosenkę o człowieku, który wybiera się na polowanie na kota. Zmieniała jednak słowa i śpiewała teraz o polowaniu na czarownicę.

Kiedy po chwili spojrzała przed siebie, stwierdziła, że ma słuchaczy. Pod oknem stała spora gromadka duchów.

– Śpiewaj jeszcze, Sol! Chcemy się dowiedzieć, co było dalej – prosił Nauczyciel.

Dostrzegała w gromadzie również niektóre duchy Ludzi Lodu. Udawała skrępowaną, ale to naprawdę nie było szczere zachowanie, Sol bowiem uwielbiała znajdować się w centrum zainteresowania.

– Ale jesteśmy trochę rozczarowani – krzywiła się Halkatla. – Mieliśmy nadzieję, że my też weźmiemy udział w polowaniu na tę superwiedźmę.

Wszyscy zebrani przyznawali jej rację.

– Jeśli sama nie dam jej rady, to was wezwę – obiecała Sol wielkodusznie. – I boję się, że będę musiała wielkim głosem wołać o pomoc.

– A my przybędziemy natychmiast uzbrojeni po zęby – odparł Nidhogg. – Rozumiemy jednak, że to bardziej sprawiedliwe, żeby najpierw miała jednego przeciwnika. A w takim razie powinnaś to być ty, Sol.

– Nikt inny w ogóle jest nie do pomyślenia – rzekł Heike. – Powodzenia! W razie czego dotrzymamy ci towarzystwa.

Sol skuliła się.

– Mam paskudne przeczucie, że wszystkie wasze najlepsze życzenia będą mi bardzo potrzebne.

Po czym znowu przyłożyła flet do warg i zagrała taką łobuzerską melodię, że słuchacze zaśmiewali się do rozpuku.

16

Griselda wycofała się na jakiś czas i w samotności lizała rany.

Leżała skulona w głębokiej dziurze po wyrwanym z korzeniami drzewie i trzęsła się okropnie.

Ci przeklęci ludzie! Ta cholerna stara jędza, księżna, jak, u licha, wpadła na coś tak okropnego jak święcona woda? Skąd biedna i niewinna Griselda mogła wiedzieć, że księżna jest pobożna? W dodatku katoliczka! Griselda uważała, że katolicyzm to już martwa religia, bo tak było wtedy w Massachusetts. Tak jej się przynajmniej wydawało, religia nie była jej najmocniejszą stroną.

Nie miała prawa nazywać Theresy starą jędzą, bo księżna wyglądała na trzydzieści pięć lat i ani dzień więcej. Griselda jednak mnożyła inwektywy, żeby chociaż w ten sposób wyrzucić z siebie złość.

To, co zgotowała jej księżna, było najgorszym przeżyciem od bardzo dawna! Zresztą cały ten dzień okazał się okropny.

Najpierw szła sobie całkiem niewinnie ulicą i nagle zobaczyła jedną osobę z listy swoich największych wrogów. To ta dziewczyna, Berengaria o paskudnych rudych włosach. (Czarownica nie zdawała sobie sprawy z tego, że pani, która się z nią przedtem witała, to Taran). Berengaria zaczęła wołać, że muszą się spieszyć, bo babcia Theresa czeka.