Выбрать главу

Nagle zesztywniała. Nie była w tej ciemności sama.

Równocześnie częściowo wróciła jej pamięć. Przypomniała sobie, że kiedy leżała całkiem bezradna na podłodze, zmuszono ją, by wypiła jakiś napój. Wciąż jeszcze czuła na wargach jego obrzydliwy smak. Ów potwornie gorzki wywar przemienił ją ze zwyczajnej młodej kobiety w… No właśnie, w co?

Wszystko, co ludzkie, zostało jej odjęte.

Trudno powiedzieć, by Griselda specjalnie tego żałowała, ale teraz była całkowicie pozbawiona wszelkich ludzkich cech.

Dotarł do niej złośliwy chichot. Jednocześnie w grocie zapłonęło zielonkawe światło, które nie wiadomo skąd pochodziło. Całe wnętrze rozjaśniło się jakby samo z siebie.

To było pierwsze spotkanie Griseldy z dwoma indywiduami, Impy i Simpy. Wysoko na kamiennej półce siedziały dwa diabliki, czy jak je nazwać, i pożądliwie spoglądały na jej obnażone ciało. Czyżby to oni…?

Oczywiście, że nie, to niemożliwe, nie dokonaliby czegoś takiego tymi swoimi ledwo widocznymi organikami. Nie, nie, ten, który brał ją w posiadanie, musiał być zupełnie innych rozmiarów.

Griselda zadrżała gwałtownie, gdy spojrzała na swoje ciało. Wszędzie zaschnięta krew, niezliczone paskudne rany, jakby ją ktoś wielokrotnie nadziewał na ogromny haczyk do łowienia ryb. Ból w dole brzucha nie ustawał. Miała wrażenie, że została wbita na pal. Wszystko opuchnięte, nie mogła się ruszyć.

– Jesteśmy twoimi giermkami – zachichotał szyderczo jeden z tych na kamiennej półce. – Nauczymy cię wyplatać koszyki.

Obaj uznali, że ta uwaga jest niebywale komiczna.

– I nauczymy cię czarowania na poziomie amatorskim – dodał drugi i to zdanie było najwidoczniej jeszcze śmieszniejsze.

– Jesteśmy też do dyspozycji, gdybyś szukała kawalera do łóżka. Albo kiedy my będziemy się chcieli zabawić z prawdziwą dziwką!

Śmiali się ordynarnie.

Griselda była śmiertelnie przerażona, ale też i zafascynowana. Chciała się dowiedzieć, czy naprawdę będzie mogła wracać do życia po śmierci, jeśli zechce. Opowiedzieli jej, jak tego dokonać. Jeśli jednak dusza zostanie zniszczona, może się pożegnać z dalszymi wcieleniami. W takim wypadku nigdy nie wróci.

Nie, nie zobaczy już swego władcy. Bo i po co? On przecież wziął to, co chciał, niczym więcej zainteresowany nie jest. Oni są jego łącznikami.

Będzie jednak mogła zabijać dla niego mnóstwo ludzi. Bo on nie cierpi tego nędznego robactwa, które pleni się na ziemi bez opamiętania. Griselda nie wahając się obiecała, że zrobi, co się da. W ramach podziękowania.

Tak oto zaczęła się jej kariera jako czarownicy.

Gdyby Sol wiedziała, jakie potężne siły stoją za Griselda, pewno by tak nie nalegała, że chce się z nią rozprawić sama.

Nic chyba dziwnego, że Griselda wspominała swoją wizytę w tamtej grocie, kiedy tkwiła pod oblepionymi ziemią korzeniami drzewa. Wargi miała sine, dygotała wciąż pozbawiona sił po straszliwej konfrontacji z wodą święconą. Ta i tamta sytuacja były do siebie pod wieloma względami podobne.

Wielokrotnie, kiedy wspominała inicjację na wiedźmę, ogarniała ją tęsknota, by jeszcze raz spotkać owego tak wspaniale wyposażonego kochanka, którego nie danym jej było zobaczyć. Nigdy potem nikt nie brał jej w ten sposób.

Wielokrotnie próbowała go szukać, ale zawsze znajdowała jedynie pustkę. Wszystko było wymarłe. Groty z tamtego dnia nie udało jej się odnaleźć.

I kiedy tak leżała, naga i żałosna, pod ogromną karpą, wściekała się z powodu własnej głupoty. Oczywiście, może nadal żyć w przebraniu jako Heinrich Reuss von Gera! Oczywiście, może nadal mieszkać w jego domu! Wszyscy, którzy byli świadkami jej zdemaskowania, ponieśli śmierć.

Ale nie mogła przecież wrócić na miejsce wypadku, by zabrać swoje ubranie, perukę i brodę. Za nic nie znajdzie się znowu w pobliżu tej przeklętej święconej wody.

Ponad wszystko chciała nadal leżeć w jamie, by jakoś dojść do siebie po strasznych spustoszeniach, jakich dokonała w niej woda. Griselda, która przez tysiące lat dręczyła mnóstwo ludzi, i fizycznie, i psychicznie, która bez mrugnięcia powiek odbierała życie, która zabijała tylko dlatego, że ktoś niebacznie wszedł jej w drogę…

Teraz ta Griselda leżała i użalała się nad sobą.

17

Theresa ocknęła się w ryczącej maszynie. Wcześniej, kiedy dotarli do placu startowego, wciąż w czarnych przepaskach na oczach, troje z nich – Berengaria, Armas i ona sama – zostało uśpionych. Głos Tella brzmiał uspokajająco, naprawdę nie ma się czego obawiać, zapewniał. Zagrożenie w osobie Griseldy też już zniknęło.

Maszyna pędziła w oszałamiającym tempie, ale Theresa, choć w całym ciele czuła wibracje, nie chciała myśleć o samej podróży. Wokół niej zalegały nieprzeniknione ciemności, jedną ręką dotykała ciepłego ciała Berengarii, która najwyraźniej nadal spała.

Kiedy księżna jakoś się otrząsnęła ze strasznych przeżyć wywołanych pojawieniem się Griseldy, pogrążyła się w smutnych rozważaniach nad życiem Heinricha Reussa von Gera. Nad licznymi powiązaniami, jakie łączyły ich oboje…

Wszystko zaczęło się w Bergen pod koniec siedemnastego wieku. Nosił wówczas nazwisko Henrik Russ i razem ze swoim kompanem ścigał małą Tiril. Obaj byli rycerzami Zakonu Świętego Słońca, a tym samym jej zagorzałymi wrogami. Erling i Móri też byli ścigani, długo i zaciekle.

Potem Heinrich Reuss próbował wystąpić ze złego zakonu rycerskiego. Został jednak pojmany i wtrącony do lochów pewnego zamku w Pirenejach, gdzie czternaście lat później znalazła się również Tiril. Móri, Dolg, Theresa i Erling wraz z towarzyszącymi im ludźmi oraz duchami Móriego uwolnili oboje z więzienia. Reuss jednak nie chciał wracać z nimi do Burgos w Hiszpanii, on pragnął pojechać do Niemiec, do domu.

Wszelki słuch po nim zaginął. Theresa sądziła, że nie żyje, ale oto ich drogi skrzyżowały się ponownie. W cesarskiej bibliotece w Hofburgu, gdzie pracował pod zmienionym nazwiskiem, żyjąc w ciągłym strachu przed Zakonem Świętego Słońca.

Od tej pory był już z nimi zawsze. I razem z nimi przeniósł się do Królestwa Światła. Nawet jednak tutaj nie odnalazł spokoju. Nieustanna udręka i poczucie braku korzeni sprawiły, że zapragnął wrócić do starego świata. Ale, niestety, nie było mu to dane. Wiedźma Griselda przerwała jego nieszczęśliwe życie, ściągając na niego śmierć taką, na jaką ten człowiek naprawdę sobie nie zasłużył. W upokarzający sposób przywłaszczyła sobie jego tożsamość.

Tragiczny ludzki los zyskał tragiczne dopełnienie.

Może to zresztą i lepiej, że tak się skończyło. W świecie zewnętrznym też nigdy by nie był szczęśliwy. Żeby tylko śmierć miał trochę lepszą!

To dziwne, ale już teraz brakowało jej Heinricha Reussa. Przez tyle lat znajdował się gdzieś na peryferiach jej życia, ale był. I chcieli razem umrzeć!

Ale chyba Berengaria też się właśnie obudziła.

Jak zwykle ostatnio Berengaria znajdowała się w jakiejś melancholijnej pustce. Snuła tyle marzeń o przyszłości z Okiem Nocy. Teraz wszystko przepadło.

W szkole miała duże powodzenie u chłopców, ale żaden z nich nic dla niej nie znaczył. Mogła, oczywiście, flirtować z tym czy z tamtym, była jednak pewna, że jest kobietą stworzoną dla jednego mężczyzny, a takie kobiety dochowują wierności. Więc i ona była wierna Oku Nocy, chociaż właściwie nigdy nie rozmawiali o czymś takim jak miłość. Należeli do siebie, wiele ze sobą przebywali, to wszystko. Mogli chodzić godzinami, trzymając się za ręce, i rozmawiać o sprawach, które ich interesowały. On, bardzo dobrze wychowany, wspierał ją i jej pomagał, ale poza koleżeństwo i młodzieńczą przyjaźń nigdy nie wyszli.