Выбрать главу

Znajdowali się teraz na szczycie drugiego łańcucha wzniesień, wysoko ponad doliną. W dole przed nimi znajdowało się rozległe, rzęsiście oświetlone miasto. Tell zgasił silnik.

– Nie, teraz to już nic nie wiem – jęknęła Theresa zdezorientowana. – Myślałam, że Theresenhof leży właśnie tam dalej…

Pokazywała ręką, a głos uwiązł jej w gardle. Kiedy znowu była w stanie się odezwać, mówiła niepewnie.

– Ale ono tam właśnie leży… to musi być tam, rozpoznaję szczyty i w ogóle krajobraz. Patrzcie na ten pas wzgórz…

Och, kochani!

Całe nowe miasto pojawiło się w miejscu, gdzie przedtem rozciągały się pola i łąki, porośnięte lasem wzgórza, dwór należący do Amalie i dwór, w którym służył Leonard, i…

No nie, to czyste szaleństwo!

Nad dużym miastem zalegała warstwa gęstego dymu. Smog. Dawał on wszystkim świecącym neonom jakąś niezwykłą, migotliwą otoczkę. To wygląda jak nierzeczywiste miasto z bardzo złej bajki, pomyślała Theresa.

– Spójrzcie tam! – zawołała Berengaria. – Wysoko na wzgórza! Patrzcie, rzędy świateł schodzą aż do doliny. A ludzie? Co tam robią ci ludzie?

– Jeżdżą po oświetlonym zboczu – wyjaśnił Tell.

– Jeżdżą? Jak to?

– Nie wiem. Stąd nie widać. Może na nartach, może na snowboardach. Teraz jest w użyciu mnóstwo takich wynalazków.

– Do jeżdżenia po śniegu?

– Tak, to bardzo proste.

– Muszę spróbować! – wykrzyknęła Berengaria, zawsze zainteresowana nowościami. – Ale czy nie jest im zbyt zimno?

– Można przywyknąć.

– To dziwne, że tak wielu ludzi przebywa na dworze w środku nocy.

– Nie jest jeszcze tak późno – odparł Tell. – Dopiero wieczór. Zimą wcześnie robi się ciemno.

Theresa siedziała nieruchomo, pogrążona we własnych myślach.

– Gdzie w takim razie jest moje Theresenhof? – zapytała żałośnie.

18

– Theresenhof jest właśnie tutaj – uspokajał ją Tell. – Obejrzałem wszystko dokładnie w naszym gabinecie kartograficznym. Tam, jeśli się chce, można na wielkich ekranach odczytać położenie najdrobniejszych nawet szczegółów krajobrazu zewnętrznego świata.

Jego wyjaśnienia niewiele księżnej pomogły. Była jak odrętwiała z rozczarowania. Nic, ale to nic się tu nie zgadza z obrazami z jej marzeń! Co właściwie ma pokazywać tym dwojgu młodym?

Nagle Tell wykonał gwałtowny zwrot i skierował gondolę między drzewa.

– Jedzie samochód – mruknął.

Dopiero po chwili spostrzegli, że stoją przy jakimś kontenerze, prawdopodobnie przeznaczonym na śmieci. Mały samochodzik wjechał na otwarty plac, na którym jeszcze przed chwilą stała ich gondola, i wysiadła z niego młoda dziewczyna.

Armasa najbardziej zainteresował samochód, czerwony, o pięknym opływowym kształcie. Silnik pracował tak cicho, że wcale go nie słyszeli, po chwili zgasły też światła. Reszta przybyszów obserwowała dziewczynę. Nieustannie rozglądała się ukradkiem dookoła, miała pospieszne ruchy, świadczące o wielkim zdenerwowaniu. Wyjęła z samochodu paczkę. Drobnymi, skradającymi się kroczkami podeszła do kontenera, ukryta wśród drzew czwórka instynktownie pochyliła głowy, by dziewczyna ich nie zobaczyła. Ona zaś uniosła pokrywę, wrzuciła do środka niezgrabną paczkę i natychmiast uciekła z powrotem do samochodu. W chwilę później silnik zapalił i wóz zniknął im z oczu.

– Nie było się tak znowu czym denerwować – mruknęła Berengaria. – Co to takiego, wyrzucić torbę ze śmieciami?

Tell znowu wjechał na otwarty plac. Wysiadł z gondoli i poprosił, by inni też opuścili pojazd. Berengaria dygotała z zimna.

– Widzę, że ruch jest znaczny – stwierdził Tell. – W tej sytuacji nie mogę podjechać bliżej do miasta. Ale Armas wie, gdzie się znajduje hotel, w którym spędzicie dzisiejszą noc. I jeszcze… włóżcie na twarze te białe maseczki. W miastach zewnętrznego świata to teraz konieczne.

– Dlaczego? – spytała Berengaria, wiążąc posłusznie tasiemki z tyłu głowy. – Pominąwszy, że to bardzo dobre dla Armasa. W masce nie będzie zwracał na siebie uwagi.

– Zanieczyszczenie powietrza. To wielki problem współczesnego świata.

– Ciii! – syknął Armas. – Co to?

Z kontenera docierało do nich słabe, piskliwe kwilenie.

– Kociak. Albo szczeniak – szepnęła Berengaria wstrząśnięta. – Ta przeklęta dziewucha wrzuciła do kontenera szczeniaka!

Theresa nie miała czasu na żadne „nie klnij!” Pobiegła do śmieci, a reszta deptała jej po piętach.

Tell jako najwyższy pochylił się nad pojemnikiem i wydobył zawiniątko, które wyrzuciła dziewczyna.

– To nie jest ani psiak, ani kociak – oznajmił złowieszczo.

– Noworodek – wyszeptała Theresa pobladłymi wargami. – Mój Boże, co my z nim zrobimy? Przede wszystkim nie wolno dopuścić, żeby zamarzł…

– Zabierzemy ją ze sobą – rzekła stanowczo Berengaria owładnięta potrzebą samarytańskiej służby. Maleństwo okazało się dziewczynką.

Tell odniósł się do tego pomysłu sceptycznie.

– Do Królestwa Światła? Za mało wiemy na temat bakterii w zewnętrznym świecie i w ogóle. Ciekawe, dlaczego wrzucono małą do pojemnika? Powodów może być, oczywiście, wiele. Podejrzewam jednak, że sprawy w starym świecie nie toczą się najlepiej.

Pospiesznie zebrali parę sztuk odzieży, owinęli w nie dziecko, a Tell dodatkowo otulił je swoją szeroką peleryną Strażnika. To niezwykły widok, rosły i szorstki w obyciu mężczyzna, czule tulący do piersi nieszczęsne maleństwo. Mała kwiliła żałośnie, pewnie jest głodna. Albo czuje się porzucona i przestraszona.

– Przechowam ją przez dzisiejszą noc w naszej ciepłej gondoli – rzekł Tell. – Wy zaś dowiedzcie się, gdzie można szukać dla niej pomocy i co w ogóle należy z tym począć. A teraz pospieszcie się, robi się późno, a wy macie spory kawałek drogi do przejścia.

Zakłopotani tym, że spadła na nich odpowiedzialność za jeszcze jedno życie, ale też wzruszeni i trochę dumni, zaczęli schodzić w dół.

Oglądali się raz po raz, żeby zobaczyć Tella, stojącego na zboczu i czule przyciskającego do siebie dziecko. – Jakie to piękne – wzdychała Berengaria.

Bardzo szybko się wyjaśniło, dlaczego dziecko wyrzucono do pojemnika na śmieci.

Tuż w hotelowym westybulu zobaczyli wielki napis, który potem mieli widywać w różnych miejscach w całym mieście. Napis głosił: „Rok bezdzietny”. O ile nasi wędrowcy zdołali się zorientować, był to już trzeci z rzędu taki rok, ten miał być ostatni. Ze względu na katastrofalne przeludnienie władze musiały podjąć właśnie takie drastyczne kroki. Zakaz rodzenia dzieci. Za jego złamanie karano wieloma latami więzienia, mówiło się nawet o karze śmierci. Stała za tym wszystkim organizacja międzynarodowa, można więc było przypuszczać, że zakaz obejmuje cały świat.

– To naprawdę do tego doszło? – mruknął Armas. – Tak, tego rodzaju tendencje obserwowano już pod koniec dwudziestego wieku, demografowie ostrzegali przed zbyt wielkim przeludnieniem.

– W takim razie sądzę, że o naszej małej nie powinniśmy nikomu nawet wspominać – szepnęła Theresa. – Musimy po prostu znaleźć dla niej jakiś bezpieczny dom. Zwłaszcza że próba odszukania matki jest pewnie kompletnie beznadziejna. Tu wszędzie jeździ mnóstwo takich małych, czerwonych samochodzików.

Theresa zresztą miała już na myśli konkretny dom: Theresenhof. Tam zawsze przyjmowano z otwartymi ramionami wszystkich bezdomnych i pozbawionych opieki.

– Zastanawiam się, kto teraz jest cesarzem Austrii – powiedziała do obojga młodych. – Chyba nie można o to po prostu zapytać, bo uznają człowieka za idiotę.

– Oj, może nie jest tak źle – roześmiał się Armas. – Chodź ze mną do recepcji!