I Armas, i Rok byli bardzo rozczarowani tym, że nie zabrano ich na wyprawę w Ciemność, by ratować jeleniej olbrzymie. Wiedzieli jednak, że zadanie, które otrzymali, jest bardzo odpowiedzialne. Mieli mianowicie polować na Griseldę w czasie, kiedy Królestwo Światła pozbawione zostało ochrony przed działaniami wiedzmy.
Kiedy więc nadeszła wiadomość, że Griselda towarzyszyła ekspedycji i że została unicestwiona, jeszcze zanim wyprawa przeszła na drugą stronę murów otaczających Królestwo Światła, ich rozczarowanie było jeszcze większe. Telefonicznie prosili Rama, by ich mimo wszystko zabrał, ale on w odpowiedzi przysłał im ten niezwykły rozkaz: „Szukajcie jej duszy! Ma się ona znajdować w jakiejś torebce czy czymś takim. Odszukajcie torebkę, szukajcie jej w jakiejś skrytce bankowej albo w czymś podobnym, postarajcie się znaleźć przed naszym powrotem!”
Armas był rozczarowany także z innego powodu. Dla niego kontakty z rówieśnikami zawsze były czymś ogromnie ważnym, zbyt często pozostawał na uboczu. Musiał się stosować do wyjątkowych reguł. Jego ojciec, Strażnik Góry, często przypominał: „Nigdy nie zapominaj, że jesteś jednym z Obcych!”. Armas mamrotał wtedy pod nosem: „W połowie!”. Ale tego ojciec nie mógł już słyszeć. „Musisz sobie znaleźć narzeczoną z rodu Obcych. A przynajmniej taką, w której żyłach płynie nasza krew. Inny wybór nie zostanie zaakceptowany”.
To wszystko sprawiało, że Armas był zamknięty w sobie. Oczywiście bardzo miło wspominał swoją wyprawę do Nowej Atlantydy, zauważył przecież, że na początku wyprawy Indra wyraźnie się nim interesowała. Wtedy on, w jakiejś nieuświadomionej lojalności wobec ojca, odnosił się do niej z wyraźną rezerwą, aż spostrzegł, że nagle jej zainteresowanie opadło. Poczuł się wtedy zraniony i zawiedziony. Później dowiedział się, że Indra właśnie podczas tej wyprawy beznadziejnie zakochała się w Ramie.
Ale to potrafił zaakceptować. Najwięcej przykrości sprawiał mu ów mur, który dziedzictwo Obcych tworzyło między nim i jego przyjaciółmi.
Nie zauważył, że Ram siedzi i przygląda mu się, rozmawiając równocześnie z Rokiem. Nie wiedział, że Ram dziwi się, jakim niewiarygodnie przystojnym chłopcem stał się Armas. Rzeczywiście ten młody człowiek stanowił niezwykle udaną mieszankę krwi Obcych i ludzi. Był najwyższy w grupie swoich kolegów. Miał jedwabiście lśniące czarne włosy, zupełnie proste i długie do ramion. Jego czarne oczy miały białka, inaczej niż u Lemurów i Obcych, choć nieco różniły się od oczu i zwykłych ludzi. Usta były delikatne, ale zdradzały jakąś surowość, brwi wyraźnie zaznaczone, kości policzkowe wysokie, rysy twarzy bardzo ludzkie.
Wszyscy lubili Armasa, mało kto jednak, jeśli w ogóle ktokolwiek, go znał. Był z natury małomówny, sprawiał wrażenie, jakby nie do końca wiedział, jak się ma odnosić do różnych istot zamieszkujących Królestwo Światła. Bardzo chciał być wobec wszystkich otwarty, ale dziedzictwo Obcych i nieustanne napomnienia ojca krępowały go. Nigdy nie powinien zapominać o tym, że jest kimś wyjątkowym: że jest Obcym.
„Na wpół” – zwykł powtarzać sobie w duchu.
– Ten, kto znajdzie woreczek… – rzekł Armas, patrząc przed siebie.
– Ten uwolni Griseldę – dokończył Ram. – Tak niestety się stanie. I może do tego dojść najzupełniej przypadkowo.
Rok wstał.
– Musimy się więc postarać, żebyśmy to byli my! Przede wszystkim nie wolno dopuścić, żeby dusza Griseldy opuściła ów tajemniczy worek! Musimy go zniszczyć razem z duszą raz na zawsze.
Tak – rzekł Ram równie stanowczo. – Potem znowu skorzystamy z pomocy farangila. Dolg nie będzie zadowolony, ale to konieczne.
– Znajdźmy najpierw woreczek – wtrącił Armas, by ostudzić ich zapał. – Tak, na wszystkich bogów, znajdźmy go, bo Rok i ja, którzy odwiedziliśmy jej okropne mieszkanie, wiemy, do czego jest zdolna. Nie chcę już mówić o tym, co ona tam zgromadziła. Żeby obejrzeć niektóre rzeczy, musieliśmy używać pesety lub haka, nikt normalny nie zbliży się do takiego obrzydlistwa. Znaleźliśmy wszystko, o czym czarnoksiężnik Móri nawet nie chce słyszeć. Griselda jest wyjątkowo odpychającą wiedźmą, jeśli sądzić po tym, czym się otacza dla przyjemności
Rok potwierdził jego słowa w całej rozciągłości Zgadzał się z Armasem pod każdym względem.
Ram zaś siedział pogrążony w zadumie. Powinienem był nawiązać współpracę z Sol z Ludzi Lodu, myślał. Jeśli ktokolwiek mógłby rozwiązać zagadkę tej zaginionej „duszy”, to właśnie ona. Sądzę bowiem, że przedostała się do zwojów mózgowych Griseldy tam na tej łące. Obie są wiedźmami – jedna dobrą, druga złą – i Sol potrafi podążać za pokrętnymi myślami głupiej Griseldy.
Problem polega tylko na tym, że akurat w tej chwili Griselda nie ma żadnych myśli. Zmarła i zniknęła, a my nie możemy zrobić nic innego, jak tylko jej szukać.
Muszę porozmawiać z Sol.
Głos Armasa przerwał jego rozważania:
– Pomyślmy jednak logicznie – powiedział syn Strażnika Góry. – Ten przeklęty woreczek prawdopodobnie dość łatwo znaleźć, sądzę bowiem, że ostatnim razem Griselda miała wielkiego pecha i dlatego woreczek leżał w ukryciu trzysta lat. Teraz z pewnością położyła go w jakimś miejscu tak, by ktoś go znalazł we właściwym czasie.
– Ale jednak go ukryła – upierał się Ram. – Myślę też, że woreczek prawdopodobnie wygląda jakoś specjalnie. Tak, aby znalazca miał ochotę go otworzyć.
Armas miał rozmarzoną minę. Uśmiechał się lekko sam do siebie.
– To tak jak w bajkach. Przypomnijcie sobie bajkę o sercu olbrzyma. Albo o czarowniku Kastjei. Oni sami byli nieśmiertelni, ponieważ mogli ukryć gdzieś duszę lub serce. Gdyby jednak ktoś odgadł ich tajemnicę i unicestwił te rzeczy… wtedy musieliby umrzeć.
– Właśnie tak – potwierdził Rok. – Spróbujmy się teraz zastanowić, jak mogła myśleć Griselda, jeśli potraficie zniżyć się do tego poziomu. Trzeba działać szybko!
Przed odejściem Griselda sporządziła listę swoich i śmiertelnych wrogów i Ram się na tej liście znajdował. O Roku i Armasie niewiele jeszcze wiedziała. Wtedy.
Na pierwszym miejscu umieściła oczywiście Sol z Ludzi Lodu. Nigdy nikogo bowiem Griselda nie obdarzała taką zaciekłą nienawiścią, jak tej pyskatej smarkuli, która tańczyła przed nią i przechwalała się, że ukrywa za plecami jej drogocenny woreczek.
Gdyby to tak bardzo nie zajmowało i nie złościło Griseldy, byłaby zaczarowała przeklętą Sol tam, na miejscu! Dałaby jej nauczkę!
Problem polegał jedynie na tym, że dziewczyna sama sprawiała wrażenie, iż potrafi znikać, kiedy zechce. Griselda nie bardzo to rozumiała. Ludzie nie mogą się przecież rozpływać w powietrzu, coś jej się tu nie zgadzało!
Tak właśnie myślała w ostatnim momencie swego życia tam na łące, zanim owa makabryczna maszyna śmierci nie przetoczyła się przez nią.
Ram nie miał o tym wszystkim pojęcia, kiedy siedział w swoim gabinecie i próbował razem z Rokiem i Armasem snuć plany, które już na samym początku wydawały się kompletnie nieprzydatne.
Ich obawy były wyjątkowo uzasadnione. Griselda wtedy, kiedy jeszcze żyła w Królestwie Światła, z diabelską przebiegłością zadbała o własne interesy.
Pleciony skórzany woreczek postanowiła schować dobrze, ale nie za dobrze. Tak, żeby jak najszybciej ktoś go znalazł, ale żeby to nie był nikt z tych jej okropnych wrogów, ani Ram, ani w ogóle nikt z tej bandy. Woreczek powinna znaleźć osoba stosunkowo naiwna, a poza tym kochająca pieniądze i na tyle ciekawa, by starała się rozsupłać plecionkę. Musi to też być ktoś, kto nie będzie szukał niczyjej pomocy, ktoś, kto zechce zatrzymać i woreczek, i skarb tylko dla siebie.
Zanim Griselda wyruszyła na wyprawę do Królestwa Ciemności – dokąd zresztą nigdy nie dotarła – sporządziła nowy skórzany woreczek. Niełatwo było znaleźć tak wiele cienkich rzemyków ani innych elementów koniecznych do jego wykonania. Udało jej się jednak zgromadzić wszystko na czas.