Co się właściwie ze mną dzieje? myślał. Jakoś z niczego nie potrafię się naprawdę cieszyć, nigdy niczego nie przeżywam tak, jak na przykład Berengaria albo Indra, albo Jori. Nie mówiąc już o Tsi-Tsundze, który wczuwa się we wszystko tak, że to ma wpływ na jego charakter. A ja zawsze nieporuszony, obojętny. Byłem zły, kiedy nie pozwolili mi wziąć udziału w wyprawie do Ciemności, ale nie reagowałem bardziej niż wtedy, kiedy jechaliśmy do Nowej Atlantydy. Spokojny i opanowany, i… nudny? Jest tak, jakbym przechodził nad wszystkim do porządku, patrzę tylko i rejestruję. Stoję z boku, nie włączam się w wydarzenia. A gdzie pragnienie przygody, radość odkrywania? Oczywiście bardzo się ucieszyłem, że wybrano mnie, bym towarzyszył księżnej Theresie, ale dlaczego ta cała podróż jest niczym powszednie wydarzenie?
Czy zawsze tak było, czy też robię się taki z latami?
Armas nie miał czasu dłużej się zastanawiać nad tą swoją obojętnością, uwarunkowaną chyba pracą, bo nagle zorientował się, że w pokoju obok dzieje się coś niedobrego. Jakieś stłumione krzyki, przesuwanie mebli i głuche uderzenia świadczyły o toczącej się tam walce, a kiedy usłyszał przekleństwo, od którego normalnemu człowiekowi włosy by stanęły na głowie, nie miał już najmniejszych wątpliwości: Berengaria wpadła w prawdziwe kłopoty.
Pospiesznie włożył na siebie najpotrzebniejsze ubranie i wybiegł na korytarz akurat w odpowiedniej chwili, by usłyszeć: „Do diabła, przecież ja się przez całe życie oszczędzałam dla Oka Nocy!”, i śmiech jednego z chłopców: „Dzisiejszej nocy żadne oko nie będzie ci potrzebne, au!”
Drzwi były zamknięte na klucz, ale Armas posiadał siły, które niechętnie ujawniał. Niewielu z grona jego przyjaciół zadawało sobie pytanie, jakie właściwie zdolności ma Armas. Wiedzieli, że jest niezwykle sprawny fizycznie, ale on sam zupełnie się tym nie chlubił.
Teraz gwałtownie chwycił za klamkę, ale ona okazała się dla niego za słaba i stał oto z klamką w ręce. Na szczęście drzwi otwierały się do środka, pchnął je więc nawet niezbyt mocno i runęły na podłogę.
Obaj młodzi ludzie stali jak sparaliżowani, przerażeni jego siłą, i Berengaria sama zdołała się uwolnić. Napastnicy zdążyli ściągnąć z niej majtki, włożyła je teraz pospiesznie i schowała się za plecami Armasa. On tymczasem wziął obu dziarskich młodzieńców, każdego jedną ręką za kark, i cisnął ich tak, że zatrzymali się na przeciwległej ścianie korytarza.
Dłużej się nimi nie zajmował. Podniósł drzwi i na oczach oniemiałej Berengarii umieścił je z powrotem na miejscu. Wolno przesuwał palcami po złamaniach i szkody zabliźniały się jak na żywym ciele.
– Co? – wybąkała z głupawą miną. – Co ty zrobiłeś? Drewno jest znowu całe!
– Zapominasz, że jestem Obcy – odparł krótko. Nic więcej nie dodał.
– Dziękuję – wyjąkała Berengaria. – To głupie typy. Ale ja okazałam się jeszcze głupsza.
– Prawdopodobnie. Nie rób więcej takich rzeczy! Nie jesteś teraz w Królestwie Światła, tutaj obowiązują inne zasady moralne. Zamknij drzwi na klucz!
Potem wrócił do siebie. Tamci dwaj zniknęli, a ponieważ najwyraźniej w tej części korytarza mieszkał tylko on z Berengaria, więc nikt niczego nie usłyszał. Taką przynajmniej miał nadzieję.
Armas wślizgnął się do łóżka.
– Przeklęta, bezmyślna kura! – mruknął.
Zaraz jednak zdenerwowanie ustąpiło. A więc potrafię reagować, pomyślał jeszcze, nim zasnął. Najwidoczniej jednak tylko gniewem i niezadowoleniem. Czy kiedyś nauczę się też cieszyć?
19
Spotkali się następnego ranka na płaskowyżu. Kiedy już przedarli się przez warstwę smogu, zalało ich promienne światło zimowego dnia.
Berengaria była blada, sprawiała wrażenie niewyspanej. Oboje z Armasem zdecydowali, że nie będą wspominać o nocnej przeprawie. To ona popełniła niedopuszczalne głupstwo, zapraszając tych chłopaków do swego pokoju, sama to przyznawała. Jest po prostu o jedno doświadczenie bogatsza, Armas uważał, że to wystarczająca kara. Babcia Theresa zaczęłaby się denerwować, wygłaszać kazania.
Maleństwo spało spokojnie w gondoli, choć Tell spędził bezsenną noc. Nieprzyzwyczajony do dziecięcych krzyków, pojęcia nie miał, o co biedactwu chodzi.
– Zabierzemy ją do Theresenhof – powiedziała księżna beztrosko. – Tam będzie jej na pewno dobrze!
– Wolałbym najpierw sprawdzić – westchnął Tell. – Zbadajcie, jaka tam panuje atmosfera, czy mieszkańcy bardzo surowi i w ogóle. Nie możemy ryzykować, że odbiorą dziecku życie.
Tak, co do tego wszyscy byli zgodni.
– Tylko że jej przyszłość musi zostać jak najprędzej zdecydowana – dodał Tell. – Wracamy dzisiejszej nocy.
– Już? – zapytała Theresa głęboko rozczarowana. – Ale jak zdążyć…?
– Niestety, dłużej nie możesz zostawać w tym świecie. Krótki rekonesans, to wszystko. Nie powiedzieli ci o tym?
– Owszem, ale nie że aż tak krótki! Zamierzałam zabrać z Theresenhof parę wartościowych drobiazgów które tam zostały ukryte…
– Przecież na pewno niczego już nie ma – ostudził jej zapał Tell zdumiony, jak można być do tego stopnia naiwnym. – Poza tym chyba nie możesz już mówić, że to są twoje rzeczy.
– Na wszystkim jest wygrawerowane moje nazwisko. To zbiór zabawek ze złota i srebra, z emalii i szlachetnych kamieni, które dostałam od mego ojca, cesarza.
– Zabawki? Z takich szlachetnych metali? – zdziwił się Armas.
– Och, służyły raczej do oglądania niż do zabawy. Śliczna pozytywka, wózek, zestaw układanek. Miałam zamiar przekazać je moim wnukom.
– Na pewno dawno się rozleciały – westchnął Armas, kręcąc głową nad optymizmem księżnej. – Ale chodźmy tam zaraz, nie mamy czasu do stracenia.
Nie, rzeczywiście nie mamy, pomyślała Theresa naprawdę zmartwiona. A ja wierzyłam, że zdołam wszystko jakoś pozałatwiać. Pokazać dzieciom Theresenhof, odnaleźć kosztowności. Mój Boże, a jeśli rzeczywiście ich już tam nie ma? I na dodatek trzeba jeszcze znaleźć miejsce dla nieszczęsnego niemowlęcia Poza tym… powinnam porozmawiać z Tellem, żeby zabrał moje pamiątki do Królestwa Światła. Po wszystkim usunę się w cień. Tell musi wiedzieć, że postanowiłam zostać, żeby nie tracili czasu na szukanie mnie. Bardzo to skomplikowane! Szczerze mówiąc, myślałam, że będę miała czas urządzić sprawy jak najlepiej…
Jak mam zorganizować własny pochówek w kaplicy Theresenhof, jeśli to nie moi krewni tam teraz mieszkają?
Nie, to chyba niemożliwe, majątek należy przecież do cesarskiej rodziny. Jeszcze raz spojrzała na maleństwo, do którego już się właściwie zdążyła przywiązać, i poszli.
Przebyli miasto na skos i znaleźli się znowu na jego skraju, ale po drugiej stronie. Theresie zmarzł czubek nosa, męczyło ją też chodzenie w ciężkim obuwiu, w ogóle nie była przyzwyczajona do długich marszów.
Jeszcze tamto pasmo wzgórz. I rzeka na dnie doliny…
Theresenhof musi leżeć…
No właśnie, mieli je na wprost siebie!
Theresa przystanęła.
Widziała rozległy kompleks prostokątnych, betonowych bloków. Jakie to obskurne i nudne! Ale gdzieś z tyłu majaczył jej… och, czyż to nie dach jej ukochanego domu? Pośrodku tego współczesnego paskudztwa?
– Myślę, że jesteśmy na miejscu – rzekła matowym głosem.
Drogę zamykała im solidna brama. Nacisnęli dzwonek, po chwili odezwał się jakiś metaliczny głos. Theresa wyjaśniła, że chciałaby się widzieć z właścicielem Theresenhof.
– Z właścicielem? – powtórzył głos niechętnie. – Chyba z zarządcą?
Theresa popatrzyła na Armasa i Berengarię.
– Może być – odparła.