– Mężczyzna nie wchodzi. Tylko obie kobiety.
Widocznie mają tu wideokamery.
Theresa próbowała przekonać głos, ale ten był nieubłagany.
– No trudno – zrezygnowała w końcu. – Zaczekaj tu, Armas, chwilkę, zaraz wszystko wyjaśnimy i będziesz mógł wejść.
Armas skinął głową. Nie sprawiał wrażenia, żeby perspektywa znalezienia się za bramą jakoś specjalnie go ucieszyła.
Berengaria i jej babka minęły kilka ponurych bloków i ukazało się przed nimi stare Theresenhof. To znaczy tyle ze starego domu, ile jeszcze było widoczne, dom mieszkalny bowiem został rozbudowany na wszystkie strony, balkony zniknęły, wejście też było inne. Theresa mimo wszystko rozróżniała niektóre kontury tamtego dawnego, szacownego dworu.
– Och, co się stało z moim pięknym parkiem? – wzdychała. – Wszędzie tylko domy i domy! Betonowe bloki, które nikogo nie cieszą. Serce mi krwawi, Berengario!
W nowoczesnym skrzydle odnalazły główne drzwi i weszły do środka.
Natychmiast otoczyła je chmara pielęgniarek w obcisłych uniformach.
– Czy to ona ma u nas leżeć? – zapytała jedna ostrym głosem.
– Jak to leżeć? Nie, Berengaria nie ma nigdzie leżeć, przyjechałyśmy tutaj, bo chciałam jej pokazać…
Inna z pielęgniarek rzuciła się na Berengarię z detektorem czy czymś takim. Dziewczyna odskoczyła pod ścianę.
– No, no! – krzyknęła osoba wyglądająca na przełożoną. – Żadnych protestów! Umiemy sobie radzić z takimi jak ty! Pokaż nam zaraz swoją torebkę i kieszenie.
Opór Berengarii na nic się nie zdał. Theresa próbowała coś wyjaśniać, ale tymczasem jedna z kobiet zawołała triumfalnie „Aha!” i uniosła w górę pudełko z tabletkami.
– To? – zdziwiła się Berengaria, która nie miała pojęcia, o co chodzi. – To są moje tabletki na gardło! Dostałam je wczoraj!
– Tabletki na gardło! – szydziła władcza kobieta.
W końcu sprawa się wyjaśniła. Theresenhof jest zakładem odwykowym dla kobiet uzależnionych od narkotyków, a tabletki Berengarii to silny narkotyk właśnie. Nic nie pomogło tłumaczenie, że zostały kupione w hotelowym sklepie, tego rodzaju wyroby sprzedawane są wszędzie, bez żadnych ograniczeń, podobnie jak alkohol. „Tylko że my musimy się potem zajmować ofiarami – powiedziała pielęgniarka. – Większość z nich to pacjenci długookresowi”.
Berengaria została bez ceregieli zaciągnięta do jakiegoś pokoju w odległym skrzydle zakładu. Zrozumiała teraz, dlaczego poprzedniego wieczoru tak się świetnie bawiła, a dziś rano nie mogła się pozbierać, ale teraz było za późno na takie refleksje.
Theresa była zrozpaczona. Wcale nie poprawiła sytuacji tłumaczeniami, że jej wnuczka nie jest narkomanką. Wnuczka? Jest głupia czy sobie kpi? Każdy przecież widzi, że ta dziewczyna nie może być jej wnuczką! Za młoda jak na babcię i w ogóle, o co jej chodzi?
– Nie, nie – wycofywała się Theresa. – Oczywiście, że to przejęzyczenie! Chciałam powiedzieć, moja córka, to jasne!
– A i tak z trudem – warknęła kobieta, rzucając bardzo młodo wyglądającej Theresie lodowate spojrzenie. – Coś mi tu kręcicie, od razu miałam wrażenie, że z wami coś nie tak. Chcecie tu szpiegować, czy co?
– Nie, wcale nie – protestowała Theresa zrozpaczona. – Przyjechałam tu, by zabrać parę rzeczy, które do mnie należą.
– Ach, tak? A co by to miało być?
Nie, to wszystko na nic. Nie może przecież powiedzieć, że kiedyś sama tu mieszkała. Wszelkie próby przekonania przełożonej pielęgniarek, że to majątek rodowy, padały na zdecydowanie niepodatny grunt.
– Niech pani mówi, jak jest naprawdę – skrzywiła się przełożona pielęgniarek. – Chciała pani zostawić tę dziewczynę na odwyku, ale strach panią obleciał. Widywaliśmy to już nieraz.
Dobry Boże, co ja mam zrobić? Theresa czuła się przyciśnięta do muru. Musiała natychmiast wyprowadzić stąd Berengarię, ale drzwi były zamknięte na klucz.
– Czy nie mogłabym przynajmniej ja sama pójść do starej części dworu i zobaczyć, czy moja własność jest jeszcze tam, gdzie została ukryta? Zresztą może pani iść ze mną…
– Nie ma tu nic wartościowego. Wszystko zabrali Niemcy podczas ostatniej wojny światowej.
– Ale ja schowałam… to znaczy moja babka schowała klejnoty i kosztowności.
Pielęgniarka uderzyła pięścią w stół.
– Nic w pani wyjaśnieniach nie trzyma się kupy! Dziewczyna zostanie tutaj. Pojutrze przyjdzie lekarz, to ją zbada. Pani może już sobie iść. Żegnam!
– Pojutrze? Ale my jesteśmy tu tylko przejazdem, Berengaria nie jest narkomanką, a jutro wieczorem musimy stąd wyjechać, to konieczne! Proszę ją natychmiast wypuścić, bo jak nie, to wezwę policję!
Złośliwy uśmiech pojawił się na zimnym obliczu.
– Bardzo proszę! Mamy znakomitą współpracę z policją, oni też są przyzwyczajeni do nieposłusznej młodzieży i histerycznych rodziców.
Theresa zapytała, dlaczego z takim uporem chcą zatrzymać na oddziale dziewczynę, która wcale nie ma ochoty być ich pacjentką.
– Władze pragną mieć wyniki, a my jesteśmy bardzo skuteczni, jeśli chodzi o kurację! Tak więc niech się pani nie obawia o swoją córkę, skoro już do nas trafiła, wszystko będzie dobrze. A teraz nie mam już dla pani czasu.
Bardzo stanowczo wyprowadzono Theresę ze sterylnego budynku z betonu, szkła i stali. Dwie pielęgniarki chwyciły ją mocno pod ręce i pociągnęły za sobą.
Zrozpaczona szarpała się z całych sił, ale nic nie moda zrobić. Wkrótce znalazła się za bramą, gdzie czekał na nią Armas.
– Armas, oni ją zabrali – wybuchnęła szlochem Theresa. – Zabrali Berengarię. Powiedzieli, że jest narkomanką. A przecież nie jest, nigdy nie była.
– Rozmawiałem tutaj z pewnym człowiekiem – wtrącił Armas zdenerwowany. – On twierdzi, że państwo płaci im słono za każdego pacjenta.
– Nic dziwnego, że są tacy nieustępliwi – szepnęła Theresa przerażona. – Nic dziwnego, że chcą mieć pacjentów długoterminowych! O Boże, co my teraz zrobimy?
20
Na spokojnym życiu w Królestwie Światła pojawiły się rysy. Griselda ponownie wkroczyła na wojenną ścieżkę.
Ram wciąż rozmawiał z Sol. Znajdowali się teraz w zagajniku za domem Theresy i starannie badali miejsce, w którym czarownica została spryskana święconą wodą. Minie wiele czasu, zanim znowu wyrośnie tu las, Griselda głęboko zatruła ziemię.
Zwykle takie promienne oczy Sol były teraz zatroskane.
– Wciąż nic nie czuję, naprawdę nie wiem, gdzie ona się podziewa. Poprosiłam wszystkie istoty, które mogą wędrować niewidzialne, żeby zawiadomiły mnie natychmiast, gdyby coś spostrzegły, ale żeby zachowywały się z największą ostrożnością, bo z Griseldą to naprawdę nie żarty. Wciąż jednak nie mam żadnych wiadomości. Jakby się zapadła pod ziemię!
– Chyba właśnie tak się stało – mruknął Ram. – Obrażenia, jakich doznała, sprawiły, że poszukała pewnie schronienia pod ziemią, przynajmniej na jakiś czas.
Żeby tylko nie zdołała przemknąć się do Nowej Atlantydy, pomyślał zdjęty lękiem o los Indry. Ale to chyba niemożliwe, tamte drogi są starannie strzeżone. Chociaż… z drugiej strony, niewiele brakowało, a byłaby się przedostała do zewnętrznego świata. Tylko święcona woda ją zatrzymała.
Kiedy tak stali pogrążeni w myślach, Ram odebrał niezwykły sygnał. Ktoś go wzywał.
Komunikacja ze światem zewnętrznym była właściwie niemożliwa. Ale Tell i Ram mieli umówiony system, nie mogli wprawdzie ze sobą rozmawiać, jednak w razie konieczności byli w stanie przekazać sobie sygnał wezwania. No i właśnie od Tella nadeszło coś w rodzaju SOS.
– Oj – przestraszył się Ram. – I cóż my teraz zrobimy? Ten sygnał oznacza prośbę o natychmiastową pomoc. Nie rozumiem tego, bo Tell, a zwłaszcza Armas powinni umieć sobie radzić w każdej sytuacji. Poczekaj, nadają coś jeszcze!