Nie mogli przesyłać meldunków słownych. Mimo to Ram zaczynał cokolwiek rozumieć…
– To chyba Armas nadaje – rzekł zdumiony. – Bo odbieram jakieś myśli, a Tell tego nie potrafi.
– Co zawierają te myśli?
– Jakoś nie mogę zrozumieć. Zaczekaj…
Sol milczała posłusznie.
– Nie rozumiem – zmartwił się Ram. – Coś jakby: „Przyślij niewidocznego”.
Oczy Sol rozbłysły jak supernowa.
– A potem jeszcze: „Szybko, szybko!” – dodał Ram.
– No to ruszamy. Ty i ja. Szybciej nikt tam nie dotrze. A Griselda niech sobie tymczasem siedzi w swojej kryjówce i liże rany. Odpowiedz mu: „Jedziemy!”
– Ja nie potrafię przesyłać myśli na odległość.
– To może ja. Pozwól mi spróbować.
Udało się. Armas musiał otrzymać uspokajającą wiadomość, bo Sol odebrała w odpowiedzi „dziękuję”.
Oboje z Ramem odbyli krótką naradę, czy Sol nie powinna pojechać sama. Tak by, oczywiście, było najprędzej, ale ona nie miała pojęcia, ani jak kierować rakietą, ani gdzie lądować. Tak więc Ram był niezbędny. Nie zastanawiając się dłużej, pomknęli jego superszybką gondolą do placu startowego, po drodze Ram połączył się z Markiem i przekazał mu koordynowanie poszukiwań Griseldy. Książę Czarnych Sal miał bowiem kontakty i z widzialnymi, i z niewidzialnymi mieszkańcami Królestwa Światła.
Wkrótce Ram i Sol zostali wystrzeleni ku światu zewnętrznemu.
– Chyba nie jesteśmy całkiem mądrzy – chichotała Sol. – Dwie główne osoby w polowaniu na groźną czarownicę pakują manatki i wyjeżdżają.
Ram uśmiechał się.
– Cóż zrobić, skoro właśnie my najlepiej się też nadajemy do niesienia pomocy naszym przyjaciołom, którzy w zewnętrznym świecie napytali sobie biedy.
– Co prawda, to prawda – przyznała Sol. Była we wspaniałym humorze. Nareszcie coś się dzieje, nareszcie mogą być wykorzystane wszystkie jej umiejętności.
Nad brzegiem małego alpejskiego jeziorka Theresa siedziała na krawędzi gondoli z noworodkiem w ramionach i słuchała, jak Armas i Tell rozmawiają z Ramem wyjaśniając mu, co się stało. Dręczyło ją poczucie winy, bo to przecież wszystko przez nią.
Armas był innego zdania. On winą obarczał Berengarię, która wieczorem w hotelu zeszła na dół i przyjęła fatalne tabletki, ściągając w ten sposób na siebie prawdziwą katastrofę.
– Nie szukajmy winnego – przeciął Ram. – Bo szczerze mówiąc, to ja bym był pierwszym odpowiedzialnym. W końcu to ja pozwoliłem wam na tę wyprawę. Teraz trzeba działać! Thereso, czy mogłabyś naszkicować plan Theresenhof, i starego, i nowego? Potem Sol ruszy do akcji, a my będziemy czekać na zewnątrz. Musimy jej pokazać drogę, a później odebrać je obie.
Tymczasem zrobił się już wieczór, cudowne gwiazdy migotały na niebie, blask księżyca zabarwiał śnieg na niebiesko.
Theresa rysowała i jednocześnie zastanawiała się głośno:
– A co zrobimy z dzieckiem?
– Nie wiem – przyznał Ram z westchnieniem. – O ile dobrze rozumiem, to mała nie ma tu zbyt wielkich szans na przeżycie.
– Tak, to prawda. Pozwólcie jej pojechać do Królestwa Światła – prosiła Theresa z całego serca.
– Ależ ona może zawlec tam najstraszniejsze epidemie.
– To trzeba ją znacznie dłużej potrzymać na kwarantannie! Tylko pozwól jej jechać!
– Najpierw musimy uwolnić Berengarię – uśmiechnął się Ram. – Później zajmiemy się sprawą dziecka.
Sol była gotowa. Tell przewiózł ich swoją gondolą do Theresenhof, korzystając z licznych objazdów. Za nic nie odważyłby się jechać przez miasto. W pojeździe było tak ciasno, że musieli siedzieć sobie na kolanach, nikt jednak nie mógł zostać nad jeziorem. Trzeba też było zabrać dziecko, które Theresa trzymała w ramionach niczym najbardziej kruchą porcelanę.
– To maleństwo powinno pojechać do naszego wspaniałego Królestwa Światła – oznajmiła Sol stanowczo. – Ja dobrze wiem, co znaczy zostać uratowanym, kiedy jest się maleńkim i bezbronnym. Tak właśnie Silje uratowała mnie i nowo narodzonego Daga, za co nigdy nie przestanę jej dziękować. Pamiętaj o tym, Thereso. Jeśli zajmiesz się tym dzieckiem, ono zawsze będzie ci za to wdzięczne. Zresztą co ja mówię, sama dobrze o tym wiesz. To przecież wy z Erlingiem wychowaliście nieszczęsne dzieci z zamku Virneburg. Rafaela i Danielle. Ty najlepiej wiesz, co robisz, ale pamiętaj, że to wspaniały postępek.
Ale przecież ja z wami nie wrócę, myślała Theresa przerażona. Zresztą Erling już do mnie nie należy.
Zajęta mnóstwem bieżących problemów Sol zapomniała powiedzieć jej o niechęci Erlinga do Lenore. Myślała tylko o ostatnim zadaniu.
Wysadzili ją w zagajniku na zboczu tuż koło Theresenhof i po wielu życzeniach powodzenia i tyluż ostrzeżeniach zobaczyli, jak znika między drzewami.
Rozpłynęła się w ciemnościach i już nie mogli jej pomóc
– Sol wyruszyła na wojnę – uśmiechnął się Ram. – Niech los będzie łaskawy dla każdego, kto wejdzie jej w drogę!
Jeszcze nad jeziorem Theresa odciągnęła piękną czarownicę na bok i spytała, czy zechce się rozejrzeć za kosztownościami, które ona sama ukryła we dworze w połowie osiemnastego wieku. Dawniej nie chciała o tym mówić, ale teraz pojawiła się szansa na ich odzyskanie. Jeśli ktoś mógłby je odnaleźć, to właśnie Sol. Cóż, może rzeczywiście uległy rozproszeniu, może ktoś je odnalazł i wyniósł z dworu, ale gdyby przypadkiem nie… W tym ośrodku odwykowym, pod rządami żądnych krwi amazonek w każdym razie pozostawać nie powinny. Czy poza tym Sol nie zechciałaby zobaczyć, jak teraz wygląda pałacowa kaplica?
Oczywiście, Sol obiecała i wysłuchała wszystkich niezbędnych wskazówek.
Na koniec Theresa wyznała jej jeszcze, że ogromnie jest rada, iż to właśnie Sol przybyła im na ratunek. Młoda czarownica z Ludzi Lodu niezwykle sobie to ceniła, postanowiła więc, że zrobi dla księżnej co tylko można.
Istniało tylko jedno niebezpieczeństwo. Otóż jeśli Sol tak bardzo się w coś angażowała, mogła posunąć się za daleko.
Ram czekał więc pełen niepokoju.
Sol wślizgnęła się do westybulu, z którego tak po grubiańsku wyprowadzono Theresę.
O rany, ale tu paradnie, pomyślała. Stalowe rzeźby i połyskliwe biurka wielkości hipodromów. Widać na niczym się tu nie oszczędza. Interes musi być dochodowy.
Tak było w istocie. Państwo bowiem posiada mnóstwo pieniędzy, ale nie bardzo ma je na co wydawać.
I korzystają z tego te harpie przy biurkach niczym boiska futbolowe, myślała Sol ze złością. Jeśli Berengaria znajduje się w ich władzy…
Szczęściem już nie na długo.
Sol przenikała bez kłopotu przez drzwi zamknięte na klucz, posuwała się po przygnębiających korytarzach. Mijała jeden „barak” za drugim. Niestety tylko recepcja była taka ekstrawagancka.
Kiedy znalazła się we właściwym skrzydle, z daleka usłyszała Berengarię, która klęła, aż się skrzyło, i wściekle tłukła pięściami w drzwi. „Wypuśćcie mnie stąd, do jasnej cholery…” Potem następowały słowa takie, że nikomu nie przyszłoby do głowy, iż taka śliczna dziewczyna je zna.
Sol natychmiast się przy niej znalazła.
– Oszczędzaj siły, moje dziecko. Poza tym te baby mają skórę jak na słoniu, nic na nie nie działa. Zaraz stąd wyjdziemy, ale będzie mi potrzebna twoja pomoc.
Berengaria nie mogła uwierzyć swemu szczęściu.
– Sol, skąd ty się tu wzięłaś? Tak, tak, oczywiście, że ci pomogę. Co robimy?
– Nie mogę cię przemycić, bo w hallu siedzą te dragony. Musisz wyjść w normalny sposób, zbadałam wszystkie możliwości ucieczki, ale niestety żadnej nie znalazłam. Teraz usłyszysz, jak je zażyjemy.