Berengaria uśmiechnęła się.
– Chłoniesz różne nowoczesne wyrażenia niczym gąbka. Okay! Zaczynaj!
Za chwilę obsługa miała zacząć roznosić posiłki i to właśnie obu naszym paniom bardzo odpowiadało. Kiedy tęga baba weszła do pokoju z tacą czegoś, co na pewno nie mogło się nadawać do jedzenia, Berengaria była przygotowana. Sol, naturalnie, pozostawała niewidzialna.
– Hej, ty, nie chciałabyś zarobić trochę kasy? – wyszeptała Berengaria.
– Ty chyba nie masz przy sobie forsy – warknęła salowa.
– Nie mam. Ale pamiętasz, jak moja mama mówiła, że w tym domu są ukryte kosztowności, które ona odziedziczyła po swoich przodkach.
Salowa prychnęła pogardliwie.
– Zapewniam cię, że to prawda – ciągnęła Berengaria. – Wiem, że te klejnoty tu są, i wiem, gdzie się znajdują.
Rzeczywiście tak było. Sol wybrała się na błyskawiczny rekonesans do starej części Theresenhof i stwierdziła, że jest tak, jak mówiła Theresa.
Salowa, choć odnosiła się do propozycji dziewczyny z największym sceptycyzmem, była jednak bardzo chciwa i chciała się dowiedzieć czegoś więcej na temat ukrytego skarbu.
– Zaprowadzę cię tam – obiecywała Berengaria.
– O, nie! O wszystkim opowiesz mi tutaj!
– No to nic z tego nie będzie. To jest mój spadek, nie mogę pozwolić, żebyś mi go po prostu zabrała.
– Nie, obiecuję, że wszystko tu przyniosę.
– Dobrze – zgodziła się Berengaria. – Dostaniesz dziesięć procent.
– Połowę!
– Niech będzie! Ale muszę tam z tobą iść.
– No to chodź, ty uparta ćpunko! Pod warunkiem, że cię zwiążę!
Na te słowa Berengaria o mało nie zdzieliła salowej w bezczelną gębę, uznała jednak w porę, że lepiej zachowywać się spokojnie. Nalegała tylko, że zabierze tez swoją torbę, bo przecież w czymś musi wynieść klejnoty, i obie wymknęły się na korytarz. Baba rozglądała się na wszystkie strony. Kiedy jednak dotarły do recepcji, sprawy przybrały niepożądany obrót. Dokładniej mówiąc, to Berengaria się o to postarała. Obie siedzące w hallu strażniczki zaczęły wrzeszczeć:
– Czego tu chcecie?
Salowa miała przygotowaną jakąś wymówkę, ale Berengaria ją uprzedziła:
– Mam jej pokazać, gdzie się znajdują klejnoty mojej matki.
Salowa zrobiła się czerwona jak burak.
– Dlaczego, do cholery, im o tym mówisz? – syknęła, ale było już za późno. Obie strażniczki dołączyły do ekspedycji, popychały się i kopały nawzajem, każda chciała być pierwsza. Berengaria, która miała ręce związane na plecach, ufała wskazówkom Sol i prowadziła wszystkie trzy kobiety do starego budynku.
Dobrze, że babcia tego nie zobaczy, pomyślała zgnębiona, widząc, w jakiej się dom znajduje ruinie. Potrafię sobie wyobrazić, jak niegdyś wyglądało jej piękne Theresenhof. Ale teraz… Jakiż to wandalizm!
Sol, niewidzialna, postępowała tuż za nią i kierowała jej krokami. Tak doszły do jakichś drzwi.
– Tam, w środku – powiedziała Berengaria.
– Tutaj? Ale to przecież jedna z sal zabiegowych!
Berengaria wzruszyła ramionami
Przełożona pielęgniarek otworzyła. Sol i Berengaria wiedziały, że trzeba się spieszyć. W każdej chwili w recepcji, której teraz nikt nie pilnował, mogły się pojawić inne osoby.
W pokoju znajdowała się kozetka lekarska pokryta błyszczącą ceratą.
– Odsuńcie to – nakazała Berengaria, stosując się do wskazówek Sol.
Trzy kobiety wspólnie odsunęły kozetkę i patrzyły na Berengarię wyczekująco.
– Za tą tapetą znajduje się otwór.
– Żartujesz sobie z nas?
– Nie, nie! Wiem, co mówię.
Mam nadzieję, pomyślała przy tym. Mam nadzieję, że Sol się nie pomyliła.
Przełożona pielęgniarek wyjęła nóż. Ciekawe, czy one noszą takie narzędzia do obrony przed „śmiertelnie niebezpiecznymi” dziewczynami uzależnionymi od narkotyków? Jednym pociągnięciem niesympatyczna kobieta rozcięła piękną tapetę, pochodzącą chyba jeszcze z czasów babci Theresy.
Ukazały się zabite gwoździami drzwi. Trzy amazonki rzuciły się na nie jak szalone, z ich oczu wyzierała chciwość.
Za drzwiami znajdowała się jakaś ciemna komórka, Wszystkie trzy chciały się do niej wcisnąć jednocześnie.
– Pamiętajcie, że klejnoty należą do mojej matki – zaczęła Berengaria, ale nikt jej nie słuchał.
– O rany! – krzyknęła jedna z kobiet. – To moje! Ja zobaczyłam to pierwsza.
– Wynoś się stąd! Ja chcę zobaczyć!
– Stop! – krzyknęła Berengaria władczo. Nie mogła pozwolić, żeby pielęgniarki wpychały sobie kosztowności do kieszeni. Już by potem tego nie odebrała. – Wynoście wszystko z kryjówki i układajcie na stole! Potem podzieli się to według zasług.
– Zamknij się… – zaczęła jedna, ale przełożona ją uciszyła.
– Nie możesz zagarnąć wszystkiego. Kładź na stół, jak ona każe!
– Nie wtrącajcie się! Nic wam do tego! – protestowała salowa, która przyniosła Berengarii jedzenie. – Ja mam prawo pierwszeństwa Oddawać mi to!
– Kładź na stole! O, nie! Opróżniaj kieszenie!
– Ona mi obiecała połowę, jeśli ją tu przyprowadzę!
– Połowę? Nic z tego! Wszystko zostanie podzielone na cztery części!
– Przepraszam, chciałam wam przypomnieć, że to spadek mojej matki – wołała Berengaria, ale tamte nic nie słyszały. Wrzeszczały jedna przez drugą, wyrywały sobie klejnoty. Półprzytomne układały na stole prawdziwe dzieła sztuki wykonane z takich szlachetnych materiałów, jakich te kobiety nigdy w życiu nie widziały.
– Nie wierzę, że to prawdziwe – powiedziała w końcu jedna z nich. – To musi być miedź, ołów i kawałki szkła.
– Coś ty! Jaka miedź? To złoto, warte miliony! Pilnujcie, żeby się co nie zgubiło – ostrzegała przełożona.
Sol szturchnęła Berengarię. Czas na kolejne posuniecie.
Dziewczyna weszła do ciemnej komórki.
– Oj! Ile tu jeszcze tego jest! Cała ściana, patrzcie, jak się mieni!
Kobiety rzuciły się jedna przez drugą do środka, o mało nie stratowały Berengarii, wypchnęły ją na zewnątrz, walczyły, która będzie pierwsza. Wszystkie trzy znalazły się w komórce.
– Teraz – szepnęła Sol.
Rozcięła więzy Berengarii, która błyskawicznie zgarnęła klejnoty do torby. To, co się nie zmieściło, wcisnęła do kieszeni, po czym obie z Sol wybiegły z pokoju i zamknęły drzwi na klucz.
– Szybko! – popędzała Sol. Złapała Berengarię za rękę i ciągnęła ją za sobą w naprawdę nieludzkim tempie. Dziewczyna musiała się bardzo starać, żeby za nią nadążyć.
Westybul był pusty, ale z głębi dochodziły czyjeś kroki, a ze starej części budynku docierały aż tu wściekłe ryki i bębnienie w zamknięte drzwi.
Obie dziewczyny wybiegły na zewnątrz i niczym wicher przemknęły przez dziedziniec. Rzecz jasna widać tyło tylko Berengarię, która zderzyła się w biegu z jakąś pacjentką, przeprosiła pospiesznie i pognała dalej.
Brama okazała się zamknięta na klucz.
– Musi istnieć jakiś mechanizm, który ją otwiera – mruknęła.
– Prawdopodobnie w recepcji – odpowiedziała Sol.
Berengaria jednak nie dawała za wygraną. Gdzieś tutaj musi być zamek, jakiś przycisk czy coś w tym rodzaju. O, jest, tam, na słupie!
Pobiegła w kierunku płyty, na której znajdowały się różnej wielkości guziki, najpierw nacisnęła niewłaściwy i brama wydała z siebie tylko piskliwy zgrzyt, jakby chciała powiedzieć, że jest przecież zamknięta. Za drugim razem Berengaria znalazła odpowiedni guzik i brama zaczęła się bezszelestnie unosić w górę.
Naszym uciekinierkom wystarczyła wąska szczelina, przecisnęły się przez nią zręcznie.