Выбрать главу

Erling poczuł, że robi się czerwony. „Wszyscy widzą”? Czy to było aż tak widoczne? O Boże, co za wstyd!

– Zauroczony? – spytał niepewnie. – Ja ją podziwiałem za urodę i inteligencję, ale to przecież nie musi oznaczać zauroczenia. Okazało się zresztą, że to bardzo nieciekawa osoba, i mój podziw przemienił się w niechęć.

Coś ty właściwie zrobiła, Sol? zastanawiała się Theresa. Ale dziękuję ci z całego serca.

– Więc ty nie… miałeś z nią romansu? – zapytała ostrożnie.

– Zwariowałaś? Nawet jej nigdy nie dotknąłem!

– I ona nie wiedziała o tym twoim… podziwie? Nie dałeś jej tego w jakiś sposób odczuć, słowem czy…?

– Nigdy! Ale to osoba, która sobie wyobraża Bóg wie co, więc może uważała, że tak właśnie jest. Pokazałem jej dobitnie, że nie powinna na nic liczyć.

Teraz chyba trochę przesadził, Lenore jednak musiała widzieć jego obrzydzenie, kiedy wychodził z pokoju po tym, jak wygłosiła to swoje niewiarygodne przemówienie. O nim, o Talorninie i o tym, co myśli o wszystkich innych istotach, którymi szczerze pogardza.

Co by to było, gdyby tego wszystkiego nie usłyszał? Gdyby nadal podkochiwał się w Lenore, a Theresa by sądziła, że…

– Thereso, ja nie mogę żyć bez ciebie! Czy nie moglibyśmy zacząć jeszcze raz?

Wtedy księżna opowiedziała mu o niemowlęciu, które znaleźli, i o tym, że zamierza zająć się wychowaniem maleństwa. „Myślałam, że skoro utraciłam ciebie, to ona wypełni mi życie”.

Erling nie bardzo wiedział, czy chce się podjąć odpowiedzialności za niemowlę, ale zapewniał, że tak, jak najchętniej, oczywiście się zgadza.

Zrobiłby wszystko, byle tylko odzyskać Theresę. Jak mógł sprawić swojej wspaniałej żonie tyle bólu? Żadną miarą sobie na to nie zasłużyła. Miał tylko nadzieję, że Theresa nigdy się nie dowie, jak bardzo zawładnęło nim uczucie do Lenore i jak intensywnie przeżywał swoją „drugą młodość”. Sam nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jak blisko zdrady się znalazł.

Kiedy to do niego nareszcie dotarło, zdjął go lęk.

Nigdy więcej, obiecywał sobie. Nigdy więcej nie zachowam się jak stary kocur, nigdy nie wystawię się na takie pośmiewisko. „Wszyscy widzą”. Mój Boże, jak strasznie Theresa musiała cierpieć!

Wybacz mi! Wybacz mi, moja najdroższa przyjaciółko, która trwałaś przy mnie przez tyle lat!

22

Wymarłe bagna. Jedno z najbardziej samotnych terytoriów w Królestwie Światła. Kompletnie niezamieszkane. Nie osiedliły się tu nawet elfy ani inne siły natury. Tylko Krzykacz.

Sol znalazła się w tym miejscu w ciągu kilku sekund. Czuła, jak wciąga ją ta atmosfera samotności i opuszczenia, i zadrżała od stóp do głów. Była teraz niewidzialna, chciała podejść bliżej, zanim da się rozpoznać.

Ponieważ Krzykacz jej nie zauważył, nie krzyczał Ona jednak wiedziała, gdzie się znajduje ów samotny mieszkaniec bagien. W górskiej grocie na skraju pustkowia

Przeniosła się w tamtą stronę.

Nagle go zobaczyła. Stał w dole pod nią na niewielkim skalnym występie, tuż przy górskiej ścianie, ze wzrokiem uniesionym w górę, jakby wpatrzony w pustkę.

Uff! Sol skuliła się jak w obronie. Krzykacz był wielki i szary, przypominał ogromny, omszony pień. Wszystko w nim było szare. Kosmyki włosów, zwisające na ramiona, ubranie z jakiegoś nieokreślonego, przypominającego samodziałowe płótno materiału, a także twarz, którą widziała z profilu i trochę od tyłu.

Sprawiał wrażenie przygnębionego, wiecznie zmęczonego i bardzo, bardzo samotnego.

Krzykacz odrobinę odwrócił głowę. Miał długi nos, wielki i ciężki, podobnie zresztą podbródek. Krzaczaste brwi, ramiona pochylone, stopy ogromne i nieruchome, jakby przyrósł do miejsca, w którym stał. Otaczała go osobliwa aura pogaństwa i upadku, wspomnień minionych wilczych zim w świecie, który już nie istnieje, dawnej władzy i grozy. Krzykacz absolutnie się nie nadawał do idyllicznego Królestwa Światła. Ale chciał się tu znaleźć, kiedy ludzie przestali w niego wierzyć. Czy kiedykolwiek tego żałował, nikt nie wie.

Sol o mało się nie udławiła własnym oddechem, kiedy nieoczekiwanie krzyknął przeciągle w stronę pustkowi. To był okropny głos, dwa razy taki straszny z bliska. Przypominał wiosenne nawoływania lisa lub sowy z wibrującym, upiornym pogłosem. Z tą może różnica, że jego wołanie było dużo głębsze. I smutniejsze.

Odzyskawszy równowagę, wyłoniła się z pustki. Zeszła do niego na dół, ale zachowała pełną szacunku odległość.

– Bądź pozdrowiony, Krzykaczu z dzikich pustkowi' Jestem Sol z Ludzi Lodu, zostałam wysłana, by pokonać złą Griseldę. Dziękujemy ci za pomoc. To pierwsza od bardzo dawna, jaką otrzymaliśmy!

Krzykacz odwrócił ku niej twarz, powoli, jakby z wysiłkiem, a jej zakręciło się w głowie, bo taka biła od niego groza. Spojrzenie miał zmęczone, owszem, ale przede wszystkim bezlitosne.

– Nie boisz się mnie? – zapytał głucho.

– Owszem, nie przeczę. Sądzę jednak, że mamy wspólnego wroga. Wzywałeś kogoś? Czy ktoś tam jest na pustkowiach?

– Tak, ona. Właśnie zauważyłem jej obecność. Ale twojej nie zauważyłem – mówił jakimś kompletnie nieznanym językiem.

– Bo dopiero co przyszłam – skłamała Sol. Uśmiechnęła się do niego szelmowsko. – Złapiemy ją? Ty i ja?

Czy to uśmiech pojawił się na jego wargach, czy wyraz irytacji? Trudno rozstrzygnąć. Sol mówiła dalej:

– W jaki sposób zdobywasz swoje… – chciała powiedzieć „ofiary”. – W jaki sposób je do siebie przyciągasz?

– Nie, nie, ja nikogo nie wołam. Dźwięk mojego głosu wszystkich by wystraszył.

No, rzeczywiście, nietrudno sobie wyobrazić!

– W takim razie starasz się usunąć je z niebezpiecznego terenu? Czy tak?

– Niczego takiego nie robię. Ja… A co cię to właściwie obchodzi?

– Należę do twoich przyjaciół. Jestem nieszczęśliwa istotą, która musiała umrzeć za wcześnie.

Straszny stwór nieoczekiwanie kiwnął głową. Wolno i jakby w zastanowieniu.

– W takim razie rozumiem. Jesteśmy sobie podobni.

– Tobie też się coś takiego przytrafiło?

– Tak. Krzykacz jest powracającym upiorem. Dawno, dawno temu, w tamtym świecie, zabłądziłem na dzikich bagnach. Nigdy nie odnalazłem drogi powrotnej. Potem zostałem skazany, by przez całą wieczność powtarzać swój rozpaczliwy krzyk o pomoc i ratunek.

– Ale tutaj nie musisz tego robić! To przecież Królestwo Światła! Tutaj pomogą ci uwolnić się od przekleństwa.

– Tak myślisz? – zapytał głucho. – Ja nie znam nikogo, nikt nie zna mnie. Jestem skazany na samotność.

– Ależ pani Powietrze przelatuje obok ciebie od czasu do czasu. I byłeś u elfów podczas nocy świętojańskiej.

– Tylko na skraju polany. Nigdy bym się nie odważył pokazać wszystkim. Ciii! Ona tu jeszcze jest!

Nasłuchiwali.

– Zauważyłaś jakiś ruch wśród sosen po tamtej stronie równiny?

– Gdzie? Tam, a tak, widzę – szeptała Sol, choć przecież z tej odległości nikt nie mógł ich usłyszeć. – Zawołaj jeszcze raz!

Tym razem była przygotowana. Mimo to skuliła się na dźwięk tego złowieszczego krzyku przepełnionego samotnością i śmiertelnym strachem. Tak chyba musiał krzyczeć w czasach, kiedy żył, a nikt go nie słyszał. Teraz głos upiora brzmiał przejmująco, jękliwie.

Z tamtej strony bagien dotarł do nich w odpowiedzi przenikliwy, histeryczny wrzask:

– Wbij sobie korek do gardła, ty przeklęte ptaszysko, czy kim tam jesteś! Daj żyć w spokoju, do jasnej cholery!

– To ona! – zawołała Sol triumfalnie. – Idę tam. Czy mam tu wrócić?

Odpowiedź nadeszła po dłuższym zastanowieniu: