Выбрать главу

Wplotła do woreczka wszystkie niezbędne czarodziejskie formułki i zaklęcia i włożyła do środka dziwne przedmioty. Wiele gatunków trujących ziół, różne obrzydlistwa, jak kocia krew i oko trupa oraz kości zwierzęce i inne trudne do określenia rzeczy. Griselda nie miała żadnych oporów przed dotykaniem czegoś takiego, wprost przeciwnie, uważała, że to bardzo przyjemne. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie umieścić na woreczku informacji: „złote monety”, ale nie potrafiłaby wypisać dwóch słów na plecionce z cienkich rzemyków.

Usiadła więc i zaczęła się zastanawiać.

Gdzie znaleźć ciekawą i chciwą osobę w tym świątobliwym kraju? W każdym razie na pewno nie ma nikogo takiego wśród znajomych Rama i Thomasa.

Istnieje tylko jedno miejsce, w którym mogłaby ukryć swój drogocenny skarb.

To miasto nieprzystosowanych.

Tam powinien znaleźć się ktoś odpowiedni…

To wszystko działo się jeszcze, zanim miała wyruszyć na ekspedycję. Wiedziała, że Królestwo Ciemności jest „niebezpieczne dla zdrowia”. Niech tam, Griselda nigdy nie miała nic przeciwko ciemnościom ani żadnemu diabelstwu, na wszelki wypadek jednak musiała załatwić sprawę skórzanego woreczka. Byłoby bardzo głupio, gdyby w Ciemności spotkało ją jakieś nieszczęście, a ona nie miałaby możliwości powrotu.

Tak naprawdę nawet jej do głowy nie przyszło, że mogłoby jej się przytrafić coś złego. Nie spodziewała się też, że ów przystojny młody mężczyzna, którego zwabiła do łóżka i który powinien być absolutnie nią zajęty, w dzikiej wściekłości i obrzydzeniu dosłownie ją zmiażdży, wciśnie w ziemię, posługując się ciężką machiną. Potem czerwony farangil usunie wszelkie ślady, jakie po niej pozostały.

Ale wcześniej ukryła woreczek. W starannie wybranym miejscu, gdzie z pewnością niezadługo ktoś go odnajdzie, ale nie wcześniej niż ona wróci z Ciemności. Wtedy zresztą sama by go wyjęła, bo nie byłoby dobrze, gdyby go ktoś znalazł w czasie, gdy ona jeszcze żyje.

Wspaniale, wiedźma Griselda jest genialna!

3

W Królestwie Światła na ogół panował spokój.

Ale nie wszędzie.

Sol była rozdrażniona. Nieustannie krążyła po swojej małej wiosce niedaleko Przełęczy Wiatrów i denerwowała tym okropnie inne duchy.

Właściwie duchy mogły mieszkać, gdzie chciały, albo w ogóle nie mieć stałego miejsca. Ram upierał się jednak, że powinny osiąść gdzieś, gdzie będą u siebie, obiecał, że mogą zbudować sobie domy i urządzić je dokładnie tak, jak zechcą. Zajęło to parę lat, ale teraz wszystko było gotowe i wprost perfekcyjne. Chociaż perfekcja i perfekcja… Osada duchów pod żadnym względem nie przypominała Nowej Atlantydy, nie było tu wytyczonych pod sznurek ulic ani grządek z kwiatami. Poszczególne domy bardzo się między sobą różniły, zresztą może „domy” to złe określenie, to raczej siedziby, wzniesione każda według indywidualnego smaku. Niektóre miały na przykład wysokie kominy tak, by duchy mogły jak najszybciej się z nich wydostać, nie zatrzymywane przez zamknięte drzwi, ani nie musiały się kłopotać z jakimiś głupimi kluczami, zamkami i temu podobnie. Łóżka też stanowiły rozdział sam w sobie, przeważnie miały kształt unoszących się pod sufitem obłoków i były nieprawdopodobnie wygodne.

Duchy Ludzi Lodu mieszkały razem, ich domostwa zajmowały większą część osady, tuż obok nich mieszkały duchy Móriego, one też zbudowały sobie niezwykłe siedziby. Inne typy duchów zajmowały obrzeża osady i czuły się tam znakomicie.

Niektóre z domostw, jak na przykład domy Nauczyciela i Villemo, przypominały zamki, inne raczej małe, przytulne chatki, chociaż wnętrza różniły się od wnętrz wiejskich chat. Dom pani Powietrze szybował wysoko w łagodnych powiewach wiatru, a pani Woda mieszkała w zameczku na niewielkim jeziorze połyskującym złociście w blasku Świętego Słońca. Wszystko było bardzo indywidualne, wszystkie siedziby nosiły cechy swoich właścicieli

Pośrodku osady znajdowała się wielka gospoda, w której zbierano się wieczorami.

Właściwie Sol bardzo dobrze się czuła w swoim domu, kopii dworu z Lipowej Alei, choć dużo bardziej nowoczesnego i wygodnego. Sol spędzała w nim mnóstwo czasu i prowadziła ożywione życie towarzyskie.

Ale teraz była w złym humorze. Włóczyła się po całej osadzie, przeszkadzała innym, domagała się działania, czy, mówiąc bardziej nowocześnie, akcji. Starcie z Griseldą dało jej się tak mocno we znaki, że gotowa była wyprawić się do Królestwa Ciemności, walczyć tam z cieniami i potworami tylko po to, by dać ujście nagromadzonej energii.

Jednak prawdziwym powodem frustracji pięknej czarownicy było z pewnością to, że nie mogła przelać na nikogo swojej miłości.

W końcu Tengel Dobry miał dość. Był wodzem duchów Ludzi Lodu i postanowił powiedzieć swojej nieznośnej siostrzenicy parę zdań do słuchu.

– Co się z tobą dzieje, Sol? – zapytał. – Dłużej tak nie możesz się zachowywać, naruszasz wspaniałą więź, jaka panuje w naszej osadzie. Jeśli nie przestaniesz, będę cię musiał stąd odesłać.

– Tak, bardzo proszę, zrób to – syknęła Sol. – Nie jestem w stanie siedzieć bez ruchu i słuchać dawnych wspomnień oraz przyglądać się nudnym zabawom duchów. Chcę, żeby się coś działo, bo jak nie, to zwariuję!

– To wybierz się w drogę na jakiś czas, zobacz, czy gdzie indziej nie dzieje się coś ciekawszego!

Sol wzięła sobie do serca jego słowa i postanowiła natychmiast wyjechać. Do Sagi.

Dolg, samotny, siedział pogrążony w rozpaczy w swoim wspaniałym, podobnym do pałacu domu.

– Co ja mam począć? – szeptał. – Za co się wziąć? Co ja z wami zrobiłem, moi przyjaciele, jak mam naprawić wyrządzone szkody?

Mała panienka z rodu elfów, Fivrelde, wleciała przez okno, machając skrzydełkami.

– Masz wizytę, Lanjelin – powiedziała z ważną miną. – To jakaś dama.

Jej cieniutki głosik drżał z zazdrości.

– Dziękuję, Fivrelde – rzekł Dolg przyjaźnie. – Ale chyba najlepiej będzie, jeśli zostaniesz na dworze, prawda?

Zanim zdążyła zaprotestować, wypchnął ją zdecydowanie na zewnątrz i zamknął okno. Z doświadczenia wiedział, że wolałaby słuchać jego rozmów z przyjaciółkami. Najchętniej wtedy krążyła tuż nad jego uszami, przez cały czas wtrącała się do rozmowy i była okropnie kłopotliwa.

Usłyszał dzwonek u drzwi. Poszedł i otworzył.

– Berengaria! – zawołał uradowany. – Jak to miło! Wejdź, wejdź!

Usiedli w jego wygodnym salonie, Dolg udawał, że nie widzi panienki z rodu elfów, która niczym owad krąży po drugiej stronie szyby. Opanował ochotę, by wyjść na dwór i dać jej klapsa.

– Nie wyglądasz zbyt radośnie, Berengario – rzekł zmartwiony. – Napijesz się czegoś, a może byś zjadła kanapkę?

Odmówiła z uśmiechem.

– Ty też nie masz wesołej miny – stwierdziła. – Ale nie przyszłam tutaj, żeby rozmawiać o swoich albo o twoich zmartwieniach. Tym razem chodzi o babcię Theresę.

– Ach, tak, babcia Theresa – rzekł Dolg. – Co z nią?

Berengaria była zawsze trochę zaskoczona, kiedy uświadamiała sobie, że Dolg jest w gruncie rzeczy jej kuzynem. Nie należał co prawda do jej pokolenia, nie należał też do jej świata, poza tym tak naprawdę nie był nawet jej krewnym, ponieważ ojciec Berengarii, Rafael, to adoptowany syn Theresy. Mimo wszystko jednak uważano ich za kuzynów. Mama Dolga, Tiril, jest jedynym rodzonym dzieckiem Theresy, pochodzi zresztą z nieprawego łoża. Znacznie później Theresa i jej mąż, Erling, wzięli na wychowanie Rafaela i jego siostrę Danielle, mamę Eleny.