Skutki działania tej przeklętej wody święconej zostały w znacznej mierze usunięte, Griselda znowu byk w świetnej formie. Całe diabelstwo tylko czekało na okazję.
Od jakiegoś czasu zastanawiała się, czy to nie on, ów piękniś mieszkający w tym pałacu, brał ją wtedy tak gwałtownie. Och, móc raz jeszcze przeżyć coś tak podniecającego! Pomyśleć, że to jest możliwe… Oczywiście ten czarny książę tutaj posiadał o wiele więcej ogłady, był ładniejszy, bardziej urodziwy, ale to z całą pewnością on. Nie istnieje przecież tak wielu książąt ciemności? Zresztą on pewnie potrafi się zmieniać. Kiedy zechce, może być gwałtowny i brutalny, i supermęski.
Oczywiście, że może…
Na myśl o tym Griselda poczuła rozkoszne mrowienie. Wszystkie drzwi stały otworem. Jakie to lekkomyślne, uznała. Nie brała pod uwagę, że w Królestwie Światła ludzie ufają sobie nawzajem. Kradzieże zdarzają się wyjątkowo, a i to jedynie w mieście nieprzystosowanych.
– Jak tu pięknie! Oj, oj! – Griselda z podziwem rozglądała się po wspaniałych pokojach Marca. W jednym z nich mogła się przejrzeć w czarnej połyskliwej podłodze, w innym stopy ginęły w puszystych białych dywanach.
Tak chciałabym mieszkać, myślała. Zresztą na pewno mi na to pozwoli, kiedy się przekona, jaka znakomita jestem w łóżku. I kiedy się przekona, jak wiernie mu służę. Jesteśmy do siebie podobni, on i ja. Jesteśmy sobie równi. On włada prawie taką samą siłą jak ja.
To, oczywiście, przesada, ale co tam, Griselda nie zamierzała być drobiazgowa!
Pałac dosłownie zapraszał do wejścia. Ostrożnie wsunęła głowę w następne drzwi. Tu jest gospodarz! Och, jaki cudownie piękny! Siedział pochylony nad jakimiś papierami i jeszcze jej nie dostrzegł. Griselda pospiesznie zdjęła czapkę z głowy i bujne włosy opadły na ramiona. Rozpięła parę guzików u bluzki, długie spodnie… ech, nie wiedziała, co z nimi zrobić. To takie okropnie niekobiece, poza tym na pewno nie działają podniecająco na mężczyzn, na szczęście bardzo podkreślają jej kształty, szczupłą talię i ładne łuki bioder. Wciąż sobie powtarzała, jaka jest piękna, prawdziwy skarb!
Kaszlnęła lekko. Książę spojrzał w stronę drzwi i zobaczył Griseldę. Wstał. Ależ on ma oczy! Doznała zawrotu głowy. Tak, muszę go mieć! Mojego kochanka z groty sprzed wielu, bardzo wielu lat.
Griselda zamilkła z wrażenia. Twarzą w twarz z kimś takim, takie cudowne widoki na przyszłość!
Marco przywitał się i zapytał, w jakiej sprawie przychodzi.
Ależ musiał przecież wiedzieć! Mają się kochać! Czyżby zapomniał?
– Już się kiedyś spotkaliśmy – rzekła wymownie.
Marco wiedział, rzecz jasna, ale nie wspomniał o tym. W ogóle nie dawał do zrozumienia, że zna ją z tamtej łąki, kiedy występowała jako piętnastoletnia dziewczyna. Rozpoznał ją na fotografii, na której ujawniła całe swoje zło. Ale Griselda nigdy tej fotografii nie widziała, w ogóle nie miała pojęcia o zdjęciu, które ją zdemaskowało. Jedyne, o czym myślała w tej chwili, to spotkanie w grocie przed tysiącami lat. O tym zaś Marco nie miał pojęcia.
Właściwie więc rozmawiali jakby obok siebie.
Marco porozumiał się już przedtem z Dolgiem i panią Powietrze, która zresztą teraz też znajdowała się w pokoju, choć Griselda o tym nie wiedziała. Plan bitwy został opracowany.
Dlatego teraz zadzwonił telefon. Tak się umówili. Marco przeprosił swego gościa i odebrał. Poprosił Griseldę, by usiadła, zaproponował jej bardzo wygodny fotel.
Tak jest, to będzie niebawem jej dom!
Ale o czymże to rozmawia książę? Wygląda na poruszonego wiadomością, że niejaka Sol została poszkodowana. Griselda wiedziała, kim jest Sol. To ta nieznośna młoda dziewczyna, którą dopiero co zamordowała. Ale…?
Ona żyje! Jest u tego, z kim rozmawia teraz Marco. Niech to diabli!
Miało się okazać, że jest jeszcze gorzej.
Sztywna z przerażenia Griselda słuchała, że owa Sol idzie po pleciony z rzemyków woreczek, który leży w narożniku kanapy, obitej kwiecistym materiałem kanapy z mnóstwem błyskotek i bożonarodzeniowych ozdób.
Nie, jakoby tylko Sol wie, gdzie się to wszystko znajduje. Co to za torebka? O tym też wie tylko Sol i wszystko wyjaśni, gdy tylko ją przyniesie.
Marco odłożył słuchawkę.
– Nic z tego nie rozumiem – powiedział w zadumie. – Jakoś to dziwnie brzmi. No dobrze, ale czego sobie ode mnie życzysz?
Griselda już była przy drzwiach.
– Właśnie sobie przypomniałam, że mam się spotkać z kimś bardzo ważnym. Że też mogłam o tym zapomnieć! Ale ja tu wrócę – obiecała lekkomyślnie i machając ręką na pożegnanie, wybiegła. Spieszyło jej się teraz. Okropnie jej się spieszyło.
Kiedy zniknęła, pani Powietrze ukazała się Marcowi.
– Sol powinna zaczynać – rzekł Marco.
– Sol jest już przed twoim domem, książę – uśmiechnęła się pani Powietrze. – Pójdę z nią. Wiem, że nie potrzebuje niczyjej pomocy, ale przecież teraz nie jest już odporna na ciosy. A Griselda włada trudną do określenia siłą.
Marco spoważniał.
– Nie wybaczę sobie tego, co zrobiłem Sol. Chciałem wyłącznie dobrze, ale zdecydowałem się w najmniej odpowiednim momencie. Teraz bardzo się o nią martwię.
– Sol da sobie radę – rzekła pani Powietrze ze spokojem. – Teraz, kiedy zna swoje słabe punkty, nic jej nie grozi.
– No właśnie, na tym polega mój największy błąd – westchnął Marco. – Powinienem był jej powiedzieć, że jest teraz wrażliwa jak normalny człowiek. Nie chciałem jej jednak ostrzegać zawczasu. Do głowy by mi nie przyszło, że ona po prostu zaatakuje Griseldę.
– Ani że Griselda jest taka niebezpieczna.
– Właśnie. Nie docenialiśmy jej.
W pięknych oczach Marca pojawił się wyraz rozmarzenia.
– Zastanawiam się, czy Sol nadal pragnie zostać żywym człowiekiem. Pominąwszy wszystkie tarapaty, w które sam ją wepchnąłem, mam szczerą nadzieję, że się przestraszyła. Potrzebujemy jej szczególnych czarodziejskich uzdolnień i umiejętności. Zwłaszcza teraz, przed wyprawą w Góry Czarne.
– Owszem – potwierdził duch powietrza z największą powagą. – Ta wyprawa będzie o wiele bardziej niebezpieczna, niż sądziliśmy. Teraz to wiemy.
Sol miała stałe połączenie telefoniczne z Ramem, Markiem i Dolgiem równocześnie. Nikt inny nie mógł się podłączyć do tej linii.
– Ona wsiadła do gondoli – oznajmiła Sol. – Do takiej, która lata do miasta nieprzystosowanych.
– To zgodne z naszymi oczekiwaniami – rzekł Marco. – Tam właśnie się pojawiła najpierw i tam dokonała dwóch morderstw, a poza tym tylko tam ludzie obchodzą Boże Narodzenie zgodnie ze starym ziemskim obyczajem. Mówiłaś, że kiedy w farangilu zobaczyłaś ten skórzany woreczek, to leżał po prostu w narożniku kanapy…?
– Nie, nie, aż taka nieostrożna ona nie bywa. Woreczek został ukryty pod stosami świecidełek. Było tam wszystko, z wyjątkiem aniołków. Myślę, że na samą myśl o czymś takim robi jej się niedobrze.
– Wysyłam moich ludzi do miasta nieprzystosowanych – powiedział Ram. – Sol, czy mogłabyś polecieć tą samą gondolą co Griselda?
– Już w niej siedzę. Uwierzysz, że znalazłam sobie miejsce w objęciach bardzo przystojnego młodego człowieka? To naprawdę bardzo przyjemne! Griselda znowu włożyła tę czapkę z daszkiem, więc nie bardzo widać jej rude włosy. Zapomniała tylko pozapinać bluzkę. Faceci się na nią gapią. Ona jednak zdaje się tego nie zauważać, jest śmiertelnie przestraszona.
– Wcale się nie dziwię, jej egzystencja została zagrożona.
W gondoli panował gwar, nikt więc nie zauważył, że rozlega się o jeden głos więcej niż jest pasażerów.