Sol mówiła dalej:
– Ta jędza myśli bardzo logicznie. Jest jeszcze trochę czasu do Bożego Narodzenia, nikt więc nie będzie na razie ruszał ozdób choinkowych. Ten czas by wystarczył, gdyby dopisało jej szczęście, naturalnie.
– Owszem, to się zgadza – potwierdził Marco.
Dolg wtrącił:
– Bądź ostrożna, Sol! Cokolwiek robisz, pozostań niewidzialna!
– Tak, tak, dostałam już porządną nauczkę – odparła Sol. – Jest tylko jeden kłopot – dodała. – Jako niewidzialna nie mogę zabrać woreczka.
– Oj! – jęknął Ram. – Chcesz powiedzieć, że nie będziesz go mogła podnieść?
– No właśnie. Mogę robić takie rzeczy tylko pod warunkiem, że przybiorę materialną postać, tego zaś wolałabym unikać.
– To absolutnie niezbędne – rzekł Marco. – Nie wiedziałem, że duchy funkcjonują w taki sposób.
– Może nie wszystkie. Może duchy Móriego mogą przenosić przedmioty, nawet kiedy są niewidzialne, nie wiem. Ale ani ja, ani kilkoro moich przyjaciół nie potrafimy.
– To błąd w obliczeniach – przyznał Ram. – Może powinniśmy przysłać ci do pomocy innego ducha?
– Nie! – zaprotestowała Sol. – To moja sprawa, Griselda mnie sprowokowała do tego, bym się z nią rozprawiła. Ten jej atak na mnie… A poza tym Marco mi obiecał, że stanę się człowiekiem, jeśli załatwię tę sprawę.
– Nic podobnego! – krzyknął Marco. – Powiedziałem tylko, że się nad tym zastanowimy.
– Marco – rzekła Sol ponuro. – Narażasz mi się. Wystawiłeś mnie już na atak Griseldy.
– Wiem, Sol, i okropnie mi przykro. Nigdy niczego nie żałowałem bardziej niż tego, co zrobiłem tobie. Możesz mi wybaczyć?
– Przemyślę to – roześmiała się czarownica. – Swoją drogą miło jest mieć haczyk na mego wspaniałego kuzyna Marca, więc chyba trochę poczekam z przebaczeniem. Może uda mi się skłonić cię do wiesz czego. I Rama! Właśnie, Ram, nie pozwól, żeby twoi ludzie się wtrącali i wszystko mi popsuli. Żeby zwabić Griseldę do kryjówki, potrzeba bardziej wyrafinowanych metod.
– Wiem – odparł Ram. – Moi ludzie będą dyskretni niczym kamerdynerzy. Będą czekać gotowi do akcji, zaczną, gdy sama uznasz, że potrzebujesz asysty.
– Znakomicie! Drodzy przyjaciele, myślę, że teraz ją dopadniemy! Oskalpowana Griselda, to będzie chyba piękny widok!
– Mowy nie ma – zaprotestował Marco. – Ty sama musisz działać jeszcze dyskretniej niż kamerdynerzy Rama.
Sol zastanawiała się przez chwilę.
– A może byłoby jednak lepiej, gdybym stała się widzialna? To przecież niesprawiedliwe z mojej strony. Niewidzialność daje mi nad nią ogromną przewagę.
– Sol! – zawołał Marco surowo. – To nie są okręgowe zawody czarownic amatorek! Tu chodzi o unieszkodliwienie prawdziwego potwora!
– No dobrze – zgodziła się Sol. – W porządku, w takim razie jestem gotowa. Włoska mafia to anioły w porównaniu ze mną.
Wszyscy wiedzieli, że Sol uwielbiała takie nowoczesne określenia i porównania. W gruncie rzeczy jednak czuła się rozczarowana. Ostrzyła sobie kły i pazury do prawdziwej walki, do konfrontacji dwóch czarownic, znających swoje rzemiosło. Obmyśliła dokładnie, jak przyciśnie Griseldę do muru, i zawczasu cieszyła się zwycięstwem.
Tymczasem Marco jej tego zabronił.
To naprawdę nieładnie z jego strony! Ale, naturalnie, Marco ma rację. Griselda to śmiertelnie niebezpieczna przeciwniczka. Wprawdzie nie taka straszna dla Sol, chociaż ta już posmakowała skutków jej diabelskich sztuczek. Trzeba jednak myśleć o wszystkich niewinnych istotach zamieszkujących Królestwo Światła. I nie tylko o nich, świat zewnętrzny również byłby w razie czego zagrożony. Wiedźma bowiem na pewno by nie chciała żyć tu w zamknięciu przez następne stulecia. Pragnęła wciąż i wciąż się odradzać, a wszystko wskazuje na to, że za każdym razem powraca do życia silniejsza. Zaczynała już teraz być piekielnie niebezpieczna, ujawniać coraz więcej swoich umiejętności. Tylko to, skąd je bierze, pozostawało odwieczną tajemnicą.
Marco uśmiechnął się pojednawczo.
– Odszukaj ten pleciony woreczek, Sol, ale go nie otwieraj! Dolg przyleci po niego własną gondolą i będzie miał przy sobie farangil. Niech kamień dopełni reszty!
25
Kiedy gondola zniżała się do lądowania w mieście nieprzystosowanych, bardzo zdenerwowana Griselda przeciskała się w tłumie, by jako pierwsza wyskoczyć na ziemię.
Pobiegła przed siebie, oglądając się ukradkiem na boki, ale Sol posuwała się za nią.
Jestem tutaj, myślała Sol. Tylko spokojnie, już jej nie wypuszczę.
Przesłała w myślach wiadomość:
– Dolg, mam nadzieję, że będziesz ze mną, bo sprawa może nam się wymknąć z rąk. Nigdy jeszcze nie widziałam kogoś tak śmiertelnie wystraszonego. Nie wiemy przecież, co ona zrobi z woreczkiem, kiedy go odzyska. Może najpierw należałoby ją unicestwić?
– Zastanawialiśmy się nad tym – odparł Dolg. – Wszystko zależy od okoliczności. Byłoby, oczywiście, najlepiej, gdybyś ty znalazła woreczek przed nią, wtedy moglibyśmy go zniszczyć i byłoby po sprawie.
– Tak jest, rozumiem, chociaż nie będzie to łatwe. Teraz ona wchodzi w… Poczekaj, niech no zobaczę, jak się ta ulica nazywa. Ulica Spokojna. Uff, ale sobie wybrała!
– To tam mieszkał Heinrich Reuss von Gera. Pod numerem dwudziestym szóstym. Ale nie mogła chyba być taka głupia, żeby tam chować woreczek?
– Zobaczymy. Poza tym ukrycie go wśród ozdób choinkowych nie było przecież takim złym pomysłem. Zwłaszcza na strychu albo w piwnicy, gdzie mało kto zagląda. Jesteś gdzieś w pobliżu?
– Depczę ci po piętach.
– Dobrze! Tylko za nic na świecie się nie pokazuj! Ona cię rozpozna.
– Wiem, ale jestem mistrzem w ukrywaniu się. A ty mnie widzisz?
Sol rozejrzała się dokoła.
– Nie.
– No więc. Potrafię się kryć prawie tak samo jak ty!
Oboje roześmiali się cicho.
Sytuacja była jednak nader poważna.
Griselda gnała naprzód, jakby ją ścigał głodny wilk. Sol powtarzała w myślach dwie amerykańskie piosenki, których nauczyła ją Indra. Nuciła na zmianę: „Oh, sinner man, where're you gonna hide” oraz „Bad boy, bad boy, what ya gonna do, when they come for you”. Zamieniała tylko „bad boy” na „bad girl”. Wszystko pod adresem Griseldy, posunęła się nawet do tego, żeby wepchnąć obie śpiewki do podświadomości wiedźmy, która język amerykański znała z dawnych czasów. Sol widziała, że tamta potrząsa zirytowana głową, jakby jej komar wpadł do ucha. Wyglądało na to, że coraz bardziej traci panowanie nad sobą.
Świetnie, ucieszyła się Sol. Tylko się zdenerwuj, ty megiero, to będziemy mieć mniej roboty!
Wezwała Rama.
– Trzymaj swoich ludzi z daleka, w każdym razie niech się nie pokazują! A właśnie widzę Strażników.
– Moich tam nie ma. To muszą być jakieś zwyczajne patrole z miasta nieprzystosowanych.
– Nie wolno jej odstraszyć od miejsca, w którym przechowuje swoją drogocenną duszę.
– Zaraz ich stamtąd odwołam.
Ulica sprawiała wrażenie spokojnej. Tu i tam widziało się grupki szkolnej młodzieży wolno posuwającej się naprzód, jak to zwykle czynią uczniowie, którzy właśnie wyszli ze szkoły. Kilka obładowanych zakupami gospodyń rozmawiało na rogu. Ludzie w tym mieście zachowują się dokładnie tak jak mieszkańcy zewnętrznego świata, pomyślała Sol. Ja jednak absolutnie wolę tempo i styl życia pozostałych części Królestwa Światła.
Zbliżała się do posesji numer 26. Nigdzie w okolicy żadnych dzieci, ani w ogóle nikogo. Bardzo dobrze.
– Jestem na miejscu – przekazała swoim współpracownikom. – Myślę, że możemy… A niech to diabli!