Dwaj patrolujący ulicę Strażnicy, którzy nie wiedzieli, jak Griselda wygląda, posłuchali rozkazu Rama i się wycofali, ale teraz znaleźli się tuż za wiedźmą.
Griselda w śmiertelnej obawie o losy swojego woreczka działała w panice. Syknęła coś w stronę dwóch mężczyzn, jednocześnie wyjęła z kieszeni jakiś proszek i sypnęła im w twarze. Natychmiast padli jak martwi akurat przy wejściu do domu pod numerem 26. Sol nie miała czasu się nimi zajmować, poinformowała tylko Rama, co się stało, i…
Och, nie!
Leżący mężczyźni tarasowali wejście. Griseldy taki drobiazg nie był w stanie zatrzymać, przeszła przez ciała i otworzyła sobie drzwi.
Sol była wściekła. Na szczęście brama okazała się dość głęboka, nikt z zewnątrz nie mógł zobaczyć, co się tam dzieje. Wyłoniła się więc z nicości, pochyliła i złapała Griseldę za kostki dokładnie w momencie, gdy wiedźma chwytała za klamkę i już miała wejść. Drzwi odsunęły się do środka i Griselda runęła jak długa, uderzając nosem o twardą podłogę. Sol zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.
Patrzyła teraz i podziwiała swój wyczyn. Musiałam jej chyba złamać kość nosową, myślała z zadowoleniem. Griselda przez chwilę była ogłuszona bólem, z nosa buchała jej krew, a potem zaczęła kląć, aż się świeciło, zastanawiając się, kto ją tak urządził. Podejrzliwie spoglądała na Strażników, oni jednak byli niewinni, leżeli po prostu bez ruchu.
Uznała więc, że to jakiś przechodzień okazał się taki chamski. Zatykając nos ręką, powlokła się po schodach na górę.
Sol za nią. Tutaj nie mogła już zgubić ofiary. Przekazała Ramowi informację o tym, co zrobiła, i prosiła go też, by zechciał się zająć Strażnikami. Ram odpowiedział, że jest już przy nich Dolg z szafirem.
Sol raportowała:
– Griselda otwiera drzwi do mieszkania. Musiało należeć do Reussa! Teraz wchodzi do środka. Ja też. Niestety, jestem za blisko niej, bym mogła rozmawiać przez telefon. Wkrótce się odezwę.
Na linii, którą byli połączeni trzej mężczyźni, zaległa cisza. Po jakimś czasie rozległ się znowu głos Soclass="underline"
– Dolg, odejdź od bramy. Ona schodzi na dół. Zabrała stąd tylko klucz, wybiera się w jakieś inne miejsce. Nie zaczepiaj jej, jeszcze nie ma swego drogocennego skarbu. Pójdę za nią.
Potem słyszeli komunikaty Sol, że Griselda niemal biegiem opuszcza miasto. I do tego złośliwe komentarze:
– No, teraz to ją mamy. Nasza przebiegła wiedźma wybiera się do maleńkiej wymarłej zagrody, leżącej samotnie pośród pól i łąk. W otwartym krajobrazie. Nikt widzialny nie wejdzie do tego domu. Pobiegnę przodem i rozejrzę się, czy tam przypadkiem nie znajdę woreczka. Poza tym niczego nie potrafię przewidzieć.
Sytuacja na serio zmartwiła mężczyzn. Teraz Sol znalazła się zupełnie sama wobec tamtej wściekłej furii.
A jednak zdążyłam, myślała Griselda, zbliżając się do samotnego domku. Teraz zabiorę swój skarb i znikam. Ta gówniara, Sol, czy jak ona się nazywa, może się dowiedzieć o tej kryjówce, ile tylko zechce, bo kiedy tu przyjdzie, niczego już nie znajdzie. Wtedy ja będę daleko, daleko stąd. Ja i mój najdroższy skarb!
Czy oni naprawdę sądzili, że uda im się przechytrzyć wiedźmę Griseldę?
Idioci! Ja mam przecież swoje kontakty! Och, mój nos, boli jak diabli. I puchnie. Zostaną mi sińce pod oczami, cała jestem umazana krwią. Niech będzie przeklęty ten, kto to zrobił! Żebym go widziała, to by popamiętał, Griselda potrafi się zemścić!
No, nareszcie. Jest w środku. Bezpieczna. Nikogo tu nie było. Schodami na górę. Strych… Klucz do drzwi. Zamknięte. W porządku!
Jest kanapa. Przyszłam pierwsza, przyszłam pierwsza, przyszłam…
Ale…
Nieznośny strach przeniknął Griseldę.
Woreczka z plecionki nie było na miejscu!
Ratunku! Gdzie ja go położyłam? Czyżbym zapomniała?
W narastającej panice zaczęła rozrzucać i przewracać choinkowe ozdoby. Szklane bombki i brodate krasnoludki latały po całym zakurzonym, pełnym starych gratów strychu. Griselda walczyła z papierowymi łańcuchami, które wplątywały jej się we włosy, pluła i przeklinała jak szewc.
W końcu przestała. Wyprostowała się z przeciągłym jękiem. Rozbieganymi oczyma rozglądała się po strychu, próbowała sobie przypomnieć. Może go włożyłam do jakiegoś pudełka? Nie, nic podobnego, leżał tutaj, pod anielskimi włosami.
Czy mimo wszystko ktoś mógł tutaj być? Nie, przecież tylko ja miałam klucz. Przynajmniej do strychu. A poza tym kiedy tu przyszłam pierwszy raz, chyba nie było innych kluczy niż ten i drugi w drzwiach wejściowych na dole. Mówiono mi, że właściciele przeprowadzili się do innej części kraju i dom zostanie wynajęty dopiero przed samymi świętami.
Przecież wszystko przemyślałam tak dokładnie. I, zanim teraz weszłam do domu, najpierw dokładnie zbadałam trawę wokół. Nie, naprawdę od mojej ostatniej bytności nikt się tu nie pokazywał.
Griselda zawodziła bez przerwy. Moja dusza! Gdzie jest moja dusza? Co się mogło stać?
– Czy tego tak rozpaczliwie szukasz?
Griselda podskoczyła, jakby ją coś ugryzło. Rozglądała się po strychu.
Ach, to ta przeklęta Sol, stoi w progu, w bezpiecznej odległości, żeby nie zostać opluta, ale w rękach trzyma jej woreczek.
Griselda z dzikim wyciem rzuciła się na intruza. Sol zamachnęła się i jednym ruchem wyrzuciła woreczek w górę. Przeleciał łukiem przez najbliższe okno i spadł z cichym plaśnięciem na ziemię. W tej samej sekundzie zniknęła również Sol.
Griselda bez zastanowienia wyskoczyła przez okno. Unosiła się w powietrzu niczym czarownica zdążająca na Bloksberg, na ratunek było mimo to za późno. Sol schwyciła woreczek i pognała z nim w stronę miasta.
Griselda jednak nie zauważyła, co się naprawdę stało. Sol w tej samej chwili, gdy zmieniała swój stan z widzialnego na niewidzialny i z powrotem, złapała wprawdzie woreczek, ale ukryła go pod wypatrzoną zawczasu kupką desek. Zrobiła to wszystko jednym błyskawicznym ruchem. Teraz biegła w pełni widzialna z rękami skrzyżowanymi na piersiach, jakby coś mocno do siebie przyciskała. Griselda dała się nabrać i pędziła za nią.
Dolg, Dolg, gdzie jesteś? myślała Sol. Długo tego nie wytrzymam. Obejrzała się przez ramię i zdjęła ją groza. Wiedźma poruszała się ogromnymi susami, dłuższymi niż skoki kangura czy mistrza w trójskoku. Sol nie miała na dłuższą metę szans, postanowiła więc zniknąć.
Ale, o rany, co ta straszna Griselda potrafi! Żeby skakać w ten sposób na odległość kilku metrów za jednym razem? Gdzie ona się nauczyła takich rzeczy? To niewiarygodnie trudny przeciwnik, Sol zrobiło się zimno na myśl o tym, jakie nieszczęścia mogły się wydarzyć w Królestwie Światła, gdyby jej nie powstrzymano. Tyle siły! I samo zło.
Kiedy Sol po prostu zniknęła, Griselda zaczęła wrzeszczeć z wściekłości. Zatrzymała się, szukała, ale okolica była pusta.
– Wyłaź, ty przeklęta maro! Dobrze wiesz, że mi się nie wymkniesz. Możesz sobie być nie wiem jak zdolną czarownicą, ale mnie nie pobijesz!
– Właśnie to robię – odpowiedziała Sol z oddali. – Ty nie możesz stać się niewidzialna.
– Oczywiście, że mogę! Jeśli tylko zechcę!
– Chciałaś powiedzieć, gdybym miała dość czasu, ty ślimaku!
– Zamknij się! Ja potrafię dużo więcej. Mogę rozsnuć nad łąką sieć, w którą zostaniesz złowiona. Widzę, gdzie się chowasz, ty tchórzu!
– Czy jeszcze się nie domyśliłaś, że ja jestem czymś więcej niż zwyczajną wiedźmą? Wiedz, że jestem duchem! I to właśnie jest moja przewaga nad tobą.
Ale słowa Griseldy brzmiały nieprzyjemnie. Sol nie wątpiła, że jej przeciwniczka potrafi rozsnuć sieć nad łąką, posiada bowiem niebywałe umiejętności czarodziejskie. Prawdopodobnie Sol mogłaby się z takiej sieci wydostać, przenosząc się po prostu w inne miejsce, ale wolała nie sprawdzać.