Выбрать главу

Co się właściwie dzieje z tą dziewczyną? zastanawiała się Sol, marszcząc brwi. Czy nikt oprócz mnie nie widzi, że ona walczy z jakimiś własnymi małymi demonami?

Teraz Taran zwróciła się bezpośrednio do Oriany, ale Siska nie słuchała już jej słów. Siska zastanawiała się natomiast, czy mogłaby zapytać… zapytać o to, jak ważne są własne odczucia. Wiedziała bowiem, że to, co czuje do Tsi, to nie jest miłość. Tylko prymitywny seksualny pociąg, który ów elf ziemi zawsze wywołuje, wszystkie dziewczyny mogłyby o tym zaświadczyć. Tylko że żadnej z nich Tsi nie dotykał. W każdym razie tak intymnie jak dotykał Siski. Ona jest wybrana…

Nie, teraz znowu jej myśli i pragnienia przeniosły ją w inny świat, tak jak to się działo każdego dnia po powrocie z Królestwa Ciemności, gdzie miało miejsce jej brzemienne w skutki spotkanie z Tsi.

– No dobrze, Taran… co w takim razie twoim zdaniem powinnyśmy zrobić? – zapytała Indra.

– Musimy opracować plan uderzenia. Nie wolno się poddawać, dziewczyny! Zrobię dla was, co będę mogła. Porozmawiam z Talorninem o Indrze, z Jaskarim w imieniu Eleny, z Thomasem w sprawie Oriany. Ale dla ciebie, Berengario, nie możemy wiele uczynić, trudno się przeciwstawić całemu indiańskiemu plemieniu. Poza tym jest tamta indiańska dziewczyna, która tak wiernie czekała na Oko Nocy przez tyle lat. Cierpliwie, prawdopodobnie ze smutkiem w sercu, bo wiedziała przecież o waszej przyjaźni. Musiała się tego lękać. Przyznam się, że twój przypadek jest dla mnie najtrudniejszy.

– Ja też tak, niestety, uważam – powiedziała Berengaria. – Zdaje mi się, że od tamtej chwili, kiedy on mnie rzucił, minęło już z dziesięć lat, a to przecież tylko parę dni temu.

– No, no, on cię nie rzucił – wtrąciła Indra. – On z pewnością cierpi tak samo jak ty.

– Ale nie chce okazać swoich uczuć – rzekła Berengaria cicho smutnym głosem. On był tak cholernie szlachetny zarówno wobec mnie, jak i tamtej indiańskiej dziewczyny, że aż rzuciłam się na niego z pięściami. Co się oczywiście na nic nie zdało.

– A ty, Siska – zmieniła temat Taran. – Ty możesz oczywiście przychodzić do mnie, gdybyś miała problemy podobne do tych, jakie przeżywają inne dziewczyny. Nie dlatego, bym wiedziała, kto zacznie ci robić trudności, jeśli się zakochasz, ale zawsze znajdą się głupi, niczego nie rozumiejący ludzie, którzy chcą decydować. Tacy, co to im się wydaje, że wiedzą wszystko lepiej.

– Bogu dzięki, że przynajmniej nie ma wśród nas Griseldy – westchnęła Miranda.

Taran nie odpowiedziała nic. Jako matka Strażnika Joriego wiedziała o polowaniu na „duszę” wiedźmy i zdawała sobie sprawę, że zagrożenie nie zostało jeszcze ostatecznie usunięte.

Resztę spotkania poświecono dziecku Mirandy, przede wszystkim panie zastanawiały się nad jego imieniem. Sol przysłuchiwała się rozmowom, a smutek coraz dotkliwiej dręczył jej wygłodniałe serce. Pomysły były coraz bardziej szalone, łączono różne imiona chłopięce i dziewczęce, celowała w tym zwłaszcza Indra. Wreszcie wszystkie panie pożegnały się w pogodnym nastroju. Tylko Sol patrzyła za odchodzącymi ze łzami w oczach.

O Griseldzie zapomniano. Młode kobiety nie wiedziały nic o starannie przygotowanych planach wiedźmy.

Nie wiedziały też, że znajdują się na jej straszliwej liście, wszystkie co do jednej: Indra, Miranda, Oriana, Elena, Siska i Berengaria, a przede wszystkim Sol!

Tylko Taran tam nie było. Bo Griselda w ogóle nie wiedziała o jej istnieniu.

5

To był całkiem zwyczajny dzień w życiu Alego.

Ali, zgorzkniały, starszy mężczyzna (w podziemnej części przeznaczonej na miasto nieprzystosowanych Święte Słońce nie świeciło tak jasno, więc starzenie się nie było hamowane jak w pozostałych częściach Królestwa Światła), zazdrościł wszystkim, którym powodziło się lepiej niż jemu. Po prawdzie on miał się zupełnie nieźle, wyobrażał sobie jednak, że wszyscy inni dostają więcej, niż zasłużyli, a on jedynie odrobinę tego, czego jest wart.

Kiedy przybył do Królestwa Światła dawno, dawno temu, natychmiast przeprowadził się do miasta nieprzystosowanych, ponieważ w pozostałych częściach Królestwa nie zarabiano żadnych pieniędzy! Pieniądze istniały jedynie właśnie tutaj. Ali zgarniał do siebie wszystko, co tylko mógł. Ale, jak to często bywa z przesadnie chciwymi ludźmi, nigdy mu się nie udało zgromadzić majątku, jakiego w swoim mniemaniu potrzebował. Może zresztą dlatego, że nigdy nie pracował przez dłuższy czas i dostatecznie solidnie, jakby nie widział związku między tym, co robi, a zarobkami. Miotał się bezładnie, łapał jakieś okazje i nieustannie był niezadowolony.

Tak jak wszyscy musiał się czymś zajmować. Okres nauki to, jego zdaniem, czas stracony, jeśli chodzi o zarabianie pieniędzy. Pracę też wybrał najzupełniej przypadkowo, chociaż on sam uważał, że zdecydował genialnie. Był mianowicie odpowiedzialny za pranie w największym hotelu w mieście. Zabierał z pokojów bieliznę do pralni i odnosił ją z powrotem.

Zawsze ktoś czegoś zapomina w kieszeniach albo w szufladach, albo za oparciem fotela. Szczęściarz, któremu to wpadnie w ręce!

Co drugi miesiąc Ali nosił tak zwane ciężkie pranie. Zasłony i kołdry, które należało oczyścić, dywany i inne tego rodzaju rzeczy.

Nienawidził ciężkich zasłon w hotelowym westybulu, zwłaszcza zaś aksamitnych portier w bibliotece, do której prawie nigdy nikt nie zaglądał. Zdaniem Alego nie trzeba było ich czyścić tak często, tym bardziej ze musiał wtedy wspinać się na drabinę, wchodzić i schodzić…

Tego przedpołudnia, kiedy stał wysoko na drabinie pogrążony w ponurych rozmyślaniach, przeklinając swój nędzny los, nagle zastygł. Wyczuł coś ręką! Coś ciężkiego. W fałdach zasłony od strony okna.

Stanął wygodniej i zaczął sprawdzać, co to.

Coś tam było! Jakiś woreczek?

Pierwszy impuls był bardzo ludzki, chciał pobiec do recepcji i zameldować, co znalazł, ale zaraz się opamiętał. Ukradkiem wsunął woreczek pod koszulę, pochylił się trochę, po czym spokojnie przeszedł przez hol do wyjścia. Wkrótce miała być i tak przerwa śniadaniowa, więc nikogo nie zdziwiło, że wychodzi.

Nikt nie zwrócił na niego uwagi, Ali należał do ludzi, których się najchętniej nie dostrzega. Pośpiesznie przebył krótką drogę do domu znajdującego się w pobliżu hotelu.

Mieszkał w okropnych warunkach, to też typowe dla niego. Stać go było oczywiście na lepszy dom, ale wtedy już nie mógłby nieustannie uskarżać się na niesprawiedliwość świata, poza tym serce by mu pękło, gdyby miał naruszyć swoje oszczędności. Tacy ludzie, którzy ciągle chcą wszystko mieć, a nigdy nic nie wydawać, dorabiają się w końcu wrzodów żołądka. I oczywiście Ali zjadał codziennie mnóstwo tabletek, by uwolnić się od bólów brzucha. Nie dostrzegał jednak żadnego związku między chorobą a swoją postawą wobec życia. Użalał się tylko nad sobą okropnie, że tak cierpi, a na dodatek żyje w biedzie, podczas gdy inni są bogaci. Przy wyjściu z hotelu spotkał kolegę.

– Cześć, Ali – rozpromienił się tamten, pracujący w obsłudze pokojów. – Dzisiaj możesz mi pogratulować, wygrałem dwa tysiące na loterii!

– Kto ma dużo, chce mieć więcej – mruknął Ali cierpko nie zatrzymując się. Tamten facet dostaje i tak okropnie dużo napiwków. Dlaczego on musiał wygrać, a nie Ali? Czy naprawdę nie ma żadnej sprawiedliwości na świecie? Odwrócił się więc i zawołał akurat w momencie, kiedy kolega znikał za obrotowymi drzwiami: