— Jak to bezzałogowy?! — Jarek ocknął się nagle. — A ty kim jesteś?
Spokojny, beznamiętny głos odpowiedział bez chwili zwłoki:
— Jesteśmy przystawką semantyczną komputera scalającego jednostki zero jeden zero zero jeden jeden jeden zero jeden.
Aha. No, to przynajmniej jest jasne.
— Wywołanie pomocnicze zero jeden… — uzupełnił uprzejmie ktoś, kto był przystawkami.
W porządku. Przystawka semantyczna komputera jednostki numer zero jeden… dobrze. Nie bądźmy małostkowi i nie wdawajmy się w drobiazgi. Coś jednak chłopca uderzyło.
— Dlaczego właściwie — zagadnął — mówisz o sobie w liczbie mnogiej?
— Nie rozumiemy pytania — odpowiedziały przystawka. Lub też odpowiedziała przystawki. Jak komu lepiej pasuje.
— Nie szkodzi — ustąpił Jarek. Czuł się z minuty na minutę lepiej. Czuł się tak dobrze, że w końcu go to zastanowiło.
Dziwne — pomyślał. — Tkwię w jakimś jajowatym pudle licho wie gdzie, w dodatku z głową uwięzioną w ogromnej bani i zdany na łaskę istot, przy których ziemski bazyliszek mógłby być moim bliźniaczym bratem. Ba, nawet nie ich samych, tylko ich automatów.
Mało tego. Z każdą sekundą oddalam się od Ziemi, nie mając bladego pojęcia, czy ta podróż skończy się na Księżycu czy na najdalszej ze wszystkich możliwych gwiazd. Nie wiem także, czy przywitają mnie tam jak stworzenie obdarzone w końcu jakimś ludzkim rozumem czy też wsadzą do klatki i będą pokazywać swoim dzieciom, pouczając, że wolno mi dawać tylko marchewkę. Nie mówiąc o takim drobiazgu jak ten, że nie wiem, czy kiedykolwiek strzeli im do głowy odstawić mnie z powrotem, to znaczy czy zobaczę jeszcze rodziców, kolegów, Solę… Biorąc to wszystko pod uwagę, powinienem być nieprzytomny ze strachu. Powinienem się kulić, kłapiąc zębami, niezdolny do poruszenia ręką ani nogą i tylko bełkotać coś bez związku, jak baran, pędzony do rzeźni. Tymczasem czuję się jak młody bóg, zabawiam przyjacielską rozmową te, jak im tam… przystawki, chce mi się tańczyć i śpiewać, a nawet nie miałbym nic przeciw uczciwej jajecznicy na kiełbasie. Czy ktoś tutaj nie próbuje zrobić ze mnie balona? Że niby wszystko tak cacy, cacy?…
— Słuchaj no — odezwał się z groźbą w głosie. Jest mi odrobinę zbyt wesoło. Czy to znaczy, że zwariowałem, czy też byliście łaskawi zaaplikować mi jakieś paskudztwo?…
— Proszę powtórzyć pytanie — zafrasowały się przystawka.
Jarek wzruszył ramionami. To znaczy, wzruszyłby, gdyby nie pewne okoliczności.
— Czy daliście mi coś, co wprowadza człowieka w dobry humor, chociaż on sam wcale sobie tego nie życzy? — powiedział wyraźnie akcentując sylaby.
— Jesteś pod opieką automatycznego zespołu medycznego — padła odpowiedź. — Zastosowano normalną terapię przeciwwstrząsową, przewidzianą dla organizmów białkowych. Twój system nerwowy podłączony do aparatury diagnostycznej jest chwilowo pod wpływem stymulatorów. Ten stan…
— Czego?! — przerwał niezbyt uprzejmie Jarek. Pod wpływem czego?!
— Stymulatorów. To znaczy jego funkcjonowanie reguluje specjalna aparatura…
— Wyłącz to zaraz!
Tym razem przystawka spóźniły się z odpowiedzią o kilka sekund.
— Stymulatory wyłączą się automatycznie — w głosie komputera zero jeden zero… i tak dalej zabrzmiała nutka urazy — po zakończeniu kuracji. Już niedługo. Trzy, cztery podstawowe jednostki czasu…
— To, znaczy kiedy?! — wyrwało się Jarkowi. Nie umiesz mówić po ludzku?
— Nie — odrzekły uprzejmie niezrażone przystawka. — Nie mamy zakodowanej waszej miary czasu.
Jarek ugryzł się w język. Rychło w czas. „Mówić po ludzku”. Po ludzku, też coś!
Umilkł. Ale coś go korciło, żeby mówić dalej. Po prostu był w zbyt dobrym nastroju, żeby milczeć dłużej, niż przez kilka sekund. Wszystko jedno, czy to za sprawką tych jakichś stymulatorów czy innego świństwa, czy w końcu całkiem zwyczajnie, jak to bywa, kiedy człowieka spotka bardzo przyjemna niespodzianka.
— Dokąd lecimy? — spytał.
— Lot w nadświetlnej zwykłym korytarzem do bazy numer zero jeden zero…
— Dobra, dobra — zirytował się Jarek. — Gdzie to jest?
— Na trzecim satelicie największej planety badanego układu.
Chłopiec pomyślał chwilę. Oczywiście, układ planetarny przewertował z ojcem od deski do deski. Mimo to nie byłby sobie przypomniał, gdyby nie uczucie niezwykłej lekkości, jakiego doznawał. Uczuciu temu towarzyszyła przedziwna jasność myśli, jakby jego umysł, tworzący i przetwarzający najróżniejsze obrazy, pracował pod wpływem specjalnych, a nie znanych ziemskiej nauce wzmacniaczy. Jedna rzecz pozostała jednak do wyjaśnienia.
— Jaki to układ? — spytał Jarek, tak spokojnie, jakby chodziło o pierwsze lepsze miasteczko, przelatujące za oknami pociągu.
Układ gwiezdny numer… — przystawka urwały i odczekały chwilę, jakby potrzebowały czasu do zastanowienia.
— Wasz układ słoneczny — padło wreszcie.
Mimo wszystko Jarek odetchnął. No tak, dla nich to po prostu system planetarny gwiazdy numer taki a taki. Układ słoneczny. Cóż, można i tak.
A więc to, że sobie przypomniał, ma jednak pewne znaczenie. Największą planetą jest Jowisz. O, o Jowiszu nasłuchał się od ojca wielu różnych ciekawych rzeczy. Na przykład tego, że ma aż kilkanaście księżyców. Więc to na jednym z nich te stwory założyły swoją bazę. Trzeba przyznać, że dyskretnie. I w przyzwoitej odległości. Trzeci satelita… nie, jego nazwa jakoś, nie przychodziła chłopcu na myśl. Ale mniejsza z tym.
Przypomni sobie na miejscu albo… po powrocie.
— Odeślecie mnie na Ziemię? — zaryzykował pytanie.
Komputer znowu zrobił kilkusekundową przerwę, zanim odpowiedział:
— Tak.
— Kiedy?
— Zaraz, kiedy tylko będzie to możliwe — obiecały przystawka.
— To znaczy kiedy? — Jarek nie dawał się zbyć byle czym.
— Niedługo. Dowiesz się na miejscu. Baza nie otrzymała jeszcze szczegółowych dyspozycji z Centrali.
Aha — pomyślał chłopiec. Porozumiał się z tą swoją bazą. Pewnie dlatego kazał mi czekać na odpowiedź.
Jeśli pytam o coś, co ma zapisane w swojej własnej „pamięci”, odzywa się od razu. Kiedy indziej musi najpierw nawiązać łączność z bazą. Ciekawe, czy rozmawia wtedy z komputerem, maszyną, taką jak on sam, tyle że odrobinę „mądrzejszą”, czy też z jakąś istotą z krwi i kości.
— Czy w waszej bazie na tym satelicie są żywi… — Jarek zawahał się — …ludzie?…
— Czasem przylatują — padła enigmatyczna odpowiedź.
— A teraz?
— Teraz baza jest sterowana automatycznie. Łączność utrzymuje główny komputer scalający, numer jeden zero zero jeden…
— Zamknij się — uciął niegrzecznie Jarek.
— Nie zrozumieliśmy?… —
— Nic, nic… — wycofał się szybko chłopak. — To znaczy, że nie ma tam nikogo żywego?
— Obecnie nie…
W tym momencie „kuracja” Jarka dobiegła końca. Nagle oślepiło go światło. Poczuł, że kulisty przedmiot, obejmujący dotąd jego głowę, zniknął. Zrobił to nie wydając najcichszego szmeru, jakby roztopił się w powietrzu. Równocześnie w otoczeniu zaszła jakaś nieuchwytna w pierwszej chwili zmiana. Wrażenie obezwładnienia ustąpiło miejsca poczuciu dziwnej, niczym nie skrępowanej swobody. Chłopca ogarnął ten szczególny nastrój, który zdarza się bardzo rzadko, ale kiedy się już zdarzy, człowiek gotów jest wierzyć, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych, że może zrobić dosłownie wszystko, o czym tylko pomyśli.
Pozwolił wzrokowi przywyknąć do światła, po czym uniósł głowę i rozejrzał się wokół siebie.