— Chcesz wiedzieć kim jestem? — spytała Sola, jakby czytając w jego myślach. — Widzisz — dodała z zastanowieniem — nie tak łatwo na to odpowiedzieć…
— Jesteś dziewczyną ze Stargardu… — spróbował podstępu Jarek. — Znam cię przecież — ciągnął. Masz perkaty nos i paskudny charakter…
Przerwał mu jej śmiech.
— Muszę mieć coś jeszcze… — podchwyciła. — Skoro mnie tu widzisz…
Chłopiec skrzywił się odruchowo. Podstęp diabli wzięli. Trudno. Ale skąd to „skoro mnie tu widzisz”?… O co chodzi? Cóż może mieć jedno z drugim wspólnego? To, że ona tu jest, z tym, co on o niej myśli?… Na wszelki wypadek udał, że nie dosłyszał tego ostatniego, dziwnego zdania.
— No więc skąd się tutaj wzięłaś? — rzucił lekko, z udaną obojętnością.
— Poczekaj… Sola odwróciła się, podeszła do ściany i oparła o nią plecami. Wyglądało na to, że przygotowuje się do dłuższej przemowy i zawczasu pragnie zająć wygodniejszą pozycję. Jarek zauważył ze zdumieniem, że ściana lekko ugięła się pod nią, tworząc jakby miękkie zagłębienie, które przybrało kształt jej pleców. Chytrze pomyślane — przyznał w duchu. W ten sposób wszędzie, gdzie się człowiek obróci, natrafia na fotel. Albo na łóżko, jeśli zajdzie potrzeba…
Postanowił natychmiast skorzystać z tego nowego odkrycia. Podszedł do sąsiedniej ściany, odwrócił się tyłem i opadł na nią całym ciężarem ciała.
Spotkało go gorzkie rozczarowanie. Śladu żadnego „fotela” czy innych miękkości podobnego typu. Gładka, twarda płyta. I to jak twarda! Zwłaszcza, kiedy się na nią natarło z pewnej odległości, z rozpędem i akurat wystającymi kośćmi kręgosłupa.
Przeszło mu jeszcze przez myśl, że to pewnie tylko tam, gdzie stoi Sola, ściana ma te dogodne dla ludzkich kształtów i ciężaru właściwości, ale na wszelki wypadek przyjrzał się uważniej owemu wklęśnięciu, które powstało pod plecami dziewczyny. I nagle odkrył coś, od czego przeniknął go chłód, jakby w mroźny dzień ktoś na oścież otworzył okno. To wcale nie ściana ugięła się pod ciężarem Soli. Ściana pozostała taką, jaką była, twardą, gładką, nieustępliwą. Rzecz w tym, że będąc taką właśnie, nie stanowiła żadnej przeszkody dla pleców dziewczyny, które najspokojniej w świecie nie zatrzymały się na jej powierzchni, ale powędrowały dalej, w głąb budowli. Przy czym Sola sama zdawała się tego nie zauważać. Patrzyła na Jarka jakby nigdy nic, a nawet po krótkiej chwili ponownie ujrzał jej uśmiech.
— Skąd się wzięłam?… — powtórzyła przeciągle. — No cóż, w pewnym sensie jestem tą dziewczyną, o której mówiłeś. Ale tylko w pewnym sensie… może chcesz usiąść? — zagadnęła nagle nieco zmienionym tonem.
— Dziękuję… — dziękuję pięknie! — chciał wykrzyknąć Jarek, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Sprawdził już na własnym grzbiecie twardość tutejszych murów. Ale to nie one przecież wykazywały gotowość do wchłaniania części istot, które niebacznie podejdą zbyt blisko. To tylko Sola miała takie dziwne plecy. Jemu ze strony tutejszych sprzętów czy ścian nie grozi żadne niebezpieczeństwo. Przynajmniej, jak do tej pory.
— Chętnie — mruknął rozglądając się, czy nie dojrzy czegoś, co ona mogła mieć na myśli, czyniąc mu tę obiecującą propozycję.
— No to siadaj — padło natychmiast.
Siadaj. No dobrze. Siadaj, to siadaj. Widać taki zwyczaj.
Pochylił się i krzyżując nogi w kolanach wyciągnął rękę z odwróconą w dół otwartą dłonią, jak to się robi, mając zamiar usiąść na podłodze. Zanim jednak poczuł pod palcami chłód posadzki, jego… no, to, na czym się zwykle siada, już siedziało. I to zgoła nie na podłodze, a na jakiejś wygodnej, miękkiej i elastycznej zarazem poduszce.
— Co u licha… — mruknął, oglądając się. — Aha — odpowiedział sobie natychmiast ze spokojem. Bo i pewnie. Nie stało się przecież nic nadzwyczajnego. Po prostu tkwił w sporym, rozłożystym fotelu, sporządzonym z jakiegoś miłego w dotyku materiału. To, że ten fotel wychynął spod ziemi, jak diabeł z pudełka? — no cóż, widać taki zwyczaj — powtórzył sobie w duchu. Lepsze w każdym razie to niż plecy w ścianie.
— Bo wiesz — zaczęła szybko Sola, takim tonem, jakby chciała się usprawiedliwić — my tu mamy pewne urządzenia, których być może nie znasz… to znaczy na pewno nie znasz… — poprawiła się.
Nic dodać, nic ująć — pomyślał Jarek. Ale nic nie powiedział.
— No więc — podjęła po chwili przerwy — jestem tutaj tylko o tyle, o ile w tobie, w twoich myślach, jest ta dziewczyna, którą ci przypominam… Przy czym to „jestem tutaj” dotyczy tego, że mnie widzisz i słyszysz. Niczego innego. Pod żadnym innym względem z tamtą dziewczyną nie mam nic wspólnego… rozumiesz?
— Rozumiem… — zaczął ponuro Jarek. Miał zamiar posłużyć się jednym ze szczególnie mało popularnych powiedzeń pana Piotrowskiego, dyrektora szkoły, który po wysłuchaniu czyjejś niekoniecznie precyzyjnej odpowiedzi na temat gramatycznych zawiłości języka polskiego, zwykł mawiać: „rozumiem ale niezupełnie… dlaczego posługujesz się zagadkami, chłopcze?…” Po czym padało, nie ozdobione już żartobliwym tonem: „Siadaj” i sprawę należało uważać za załatwioną.
Oczywiście tego „siadaj” Jarek byłby już Soli oszczędził. Ale nie pozwoliła mu nawet dokończyć pierwszego członu zdania, jeśli już jesteśmy przy gramatyce.
— Nie rozumiesz — odpowiedziała sama sobie, potrząsając przecząco głową. — Nie możesz rozumieć.
Przed chwilą — głos jej złagodniał — przyglądałeś się moim plecom, kiedy stanęłam przy ścianie. To, widzisz, był taki mały błąd konstrukcyjny…
— Błąd?… — nie wytrzymał Jarek.
— Błąd — przytaknęła. — Ale nie dziw się. Programując projektor, braliśmy pod uwagę tylko najważniejsze czynniki. Żebyś widział przed sobą kogoś, z kim także w innych okolicznościach byłoby ci przyjemnie rozmawiać. Żebyś słyszał głos tej osoby i żeby ona mówiła dokładnie takim samym językiem, jak twoja… no, tak jakby to naprawdę była ona. Ale na tym koniec. Nigdy nie będziesz mnie mógł na przykład dotknąć. Doszliśmy do wniosku, że nie musimy doprowadzać złudzenia, jakiemu ulegasz, do doskonałości. Że wystarcza obraz i dźwięk. Przecież chodziło tylko o kontakt, a ty dałeś już dowody, że umiesz myśleć… że, dajmy na to, potrafisz rozmawiać z automatem tak, jakby to był ktoś żywy. Mimo to nie powinnam była opierać się o ścianę, zanim nie powiedziałam ci wszystkiego o sobie. A jeśli już, to należało pamiętać, żeby w porę się zatrzymać… zaczynasz już rozumieć?…
— Nie — odpowiedział rezolutnie Jarek. Krótko i węzłowato, choć może niezupełnie zgodnie z prawdą. Coś niecoś zaczynało mu już świtać. Chciał jednak, żeby mówiła dalej.
Sola uśmiechnęła się znowu. Następnie wyszła ze ściany i zaczęła iść w stronę Jarka. Kiedy szła, jej sposób stawiania stóp, ruchy jej rąk, wyraz twarzy, nawet to jakieś charakterystyczne przekrzywienie głowy, jakby się z kimś przekomarzała, wszystko to t tak bardzo przypominało prawdziwą Solę, że chłopiec musiał odpowiedzieć uśmiechem na uśmiech. Ale wiedział już, że kimkolwiek ta dziewczyna była naprawdę, z Solą łączą ją tylko ten jej wygląd i głos. I nic więcej.
Podeszła tak blisko, że Jarek odruchowo odchylił się do tyłu, chwytając dłońmi za oparcie fotela. Wtedy stanęła. Pochyliła się i powoli wyciągając przed siebie rękę przewierciła nią siedzącemu żołądek.