Выбрать главу

Nie zaprzeczył. Tego by jeszcze brakowało. Nie najgorzej? Co to znaczy „nie najgorzej”? Czuje się świetnie… Jedno tylko nie daje mu spokoju…

— Więc wiecie o mnie już wszystko… — zauważył cierpko. — Czy teraz nadal grzebiesz… to znaczy, chciałem powiedzieć, czy wciąż jeszcze wiesz, co ja w danej chwili myślę, czy wystarczy ci to, co mówię?…

Sola posmutniała. Jej oczy jakby trochę pociemniały i zrobiły się bardziej okrągłe. A co najdziwniejsze, po raz pierwszy zużyła bez mała minutę na przygotowanie odpowiedzi. Kiedy się wreszcie zdecydowała jej głos nie brzmiał zbyt pewnie.

— Wiesz — powiedziała, spuszczając oczy — w czasie lotu komputer statku przekazał wszystkie wiadomości o tobie, jakie udało mu się zebrać, do Centrali. Tam doszli do wniosku, że skoro już znalazłeś się wśród nas, to trzeba to wykorzystać. Unikamy bezpośredniego kontaktu z ludźmi… mniejsza, dlaczego. Tym bardziej jednak teraz, kiedy do tego doszło, chcemy wykorzystać tę szansę, aby was lepiej poznać… to znaczy… — zająknęła się.

— Dobrze, dobrze — burknął Jarek. — Możesz się nie krępować. I tak wiem już dosyć…

— Nie chciałabym — powiedziała jakimś proszącym tonem — żebyś mnie źle zrozumiał. Pomyśl, co wasi uczeni zrobiliby na naszym miejscu…

Ale chłopiec nie poszedł za jej radą. Nasi uczeni?… Co z tego? Ani mu się śni myśleć, co zrobiłby na ich miejscu jakiś bardzo mądry i stary ziemski profesor.

Najchętniej przestałby w ogóle myśleć. To nic przyjemnego, wiedzieć, że cokolwiek przyjdzie człowiekowi do głowy, czy to będzie coś rozsądnego czy niedorzecznego, czy w końcu zgoła coś żadną miarą nie nadającego się do powtórzenia na głos, ktoś inny od razu odkryje i „usłyszy”, całkiem jakby miał uszy wetknięte do twojego mózgu. Brzydko. Z ich strony, oczywiście. Brzydki kawał. Zaraz… a może by tak?…

Twarz Jarka rozświetlił podejrzanie szeroki uśmiech.

Sola przyjrzała mu się nieufnie. Niech patrzy. Ba, niech sobie „słucha”, co on myśli. Oni, jak ich tam nazwać, nie mają patentu na kawały. Postara się dostarczyć im trochę zajęcia…

Abrakadabra — powiedział w duchu. Skupił się, żeby uczynić swoje myśli bardziej „wyrazistymi” i dodał: Ancki wancki gorzki pląs… ale lipski ale mąs… ekobyki klekaty nos…

— Klekaty nos! — zawołał głośno. — Klekaty nos — powtórzył raz jeszcze w myśli, po czym przyłożył sobie obie dłonie do nosa i znanym powszechnie gestem zagrał palcami jak na fujarce.

— Wisła się pali! — krzyknął. Po czym natychmiast zaczął recytować po cichu zapamiętany dziwnym trafem początek „Grażyny” Mickiewicza. „Coraz to ciemniej, wiatr północny chłodzi, na dole tuman, a księżyc wysoko…”

— Na dole tuman! — oznajmił pełnym głosem, z nutą tryumfu. Niechże teraz zbudują sobie automat, który da im tę ich,szansę” lepszego poznania ludzi.

Zaraz… tuman?

W tym momencie stracił pewność, czy obrał właściwą drogę. To znaczy jeśli chodzi o cytowanie wierszy. Postanowił nie mieszkając naprawić swój błąd.

— Mamo, ja wariat! — wrzasnął, wybierając okrzyk z repertuaru ojca. Równocześnie podskoczył znienacka w swoim osobliwym fotelu. Miał zamiar powtórzyć natychmiast ten skok, ale fotel okazał się sprytniejszy. A w każdym razie naprawdę osobliwy.

Jarek zamiast opaść na miękką, choć przeźroczystą jak szkło poduszkę, wyrżnął bowiem całym ciężarem ciała w podłogę. A co gorsze, ten ciężar skoncentrował się w miejscu, gdzie, jak niektórzy powiadają, człowiek kiedyś miał piękny, małpi ogon i gdzie do dziś pozostały wystające ku dołowi kręgi, szczególnie wrażliwe na wszelkie brutalne traktowanie.

— Auuu!!! — granatową halę napełniło autentyczne tym razem, choć również nie mające nic wspólnego ze zwykłymi ludzkimi myślami wołanie.

— Co robisz? — spytała spokojnie Sola. — Stało ci się coś?

Czy się stało! Dobre sobie…

Chłopiec podnosił się z trudem, odruchowo trzymając dłoń na obolałym miejscu. Oderwał się na kilkanaście centymetrów od podłogi, gdy nagle ponownie poczuł pod sobą wygodną, przepaścistą poduszkę. Spojrzał w dół i ujrzał, że fotel, który ułamek sekundy temu sprawił mu tak niemiłą niespodziankę znikając pod podłogą, wychynął spod niej znowu i rozrósł się do całej swej poprzedniej okazałości.

— Nie można tak obchodzić się z… — Sola zrobiła krótką pauzę, jakby szukając słowa — meblami — dokończyła. — Na stacji mamy takie specjalne pole magnetyczne… kiedy ktoś się pochyla w odpowiedniej pozycji, automat powoduje w tym miejscu wybrzuszenie tego pola, tak żeby utworzyło kształt fotela, łóżka, stołu czy czegoś, co jest w danej chwili potrzebne. Ale należy mu na to zostawić trochę czasu. Ty podskoczyłeś w górę i fotel zniknął… bo te wybrzuszenia pola trwają tak długo, jak długo coś wywiera na nie nacisk. A potem nie zdążył… przecież nikt nie spada tutaj… boli cię? — zatroskała się.

Boli? Skądże znowu…

— Po co to robiłeś? — spytała, nie doczekawszy się odpowiedzi. — Przecież nie myślałeś tego wszystkiego naprawdę… nie bój się. My naprawdę z twoich myśli nie chcemy zrobić żadnego użytku, który mógłby w czymś zaszkodzić tobie czy w ogóle Ziemi…

Wiedziała — stwierdził w duchu z goryczą Jarek.

Oczywiście, że wiedziała. Może poświęciłby więcej uwagi ocenie swojego postępowania sprzed chwili, gdyby nie to „nie bój się”… Tak, te słowa przyszły w porę… „Nie bój się” I Też coś…

— Jak to robicie? — spytał ponuro.

— Jak utrzymujemy to pole, które da się kształtować tak, aby powstawały z niego niektóre potrzebne nam sprzęty? To…

— Nie — przerwał jej niecierpliwie. — Jak poznajecie, co ktoś myśli?…

Dziewczyna zastanowiła się chwilę. „Zastanowiła” to pewnie niezbyt stosowne słowo. Powiedzmy, że komputer wybierał najbardziej strawną dla chłopca wersję odpowiedzi.

— To dość proste — zaczęła wreszcie nieziemska Sola — tylko żeby zrozumieć, jak to się dzieje, musiałbyś dobrze znać budowę choćby twojego własnego organizmu. Wiesz, w twoim mózgu, w jego rozmaitych ośrodkach i całym systemie nerwowym zachodzą pewne zjawiska elektryczne. Dzięki nim, wokół każdego człowieka istnieje jak gdyby pole elektromagnetyczne… oczywiście — uśmiechnęła się — całkiem inne niż to, które tu wywabia spod podłogi fotele. Krótko mówiąc, właśnie to pole nie tylko nauczyliśmy się „tłumaczyć” na język obrazów i słów, ale także w pewnym stopniu kształtować, to znaczy wpływać poprzez nie na to, co ktoś myśli i czuje. Dlatego mogliśmy odnaleźć w twojej pamięci wszystko, co nam było potrzebne, aby móc z tobą rozmawiać, a oprócz tego postaraliśmy się, abyś czuł się wśród nas dobrze… żebyś, na przykład, nie bał się o siebie…

— To prawda… — bąknął chłopiec.

— Wiem — roześmiała się. — Od tego zacząłeś, kiedy mnie zobaczyłeś, pamiętasz?…

Wzruszył ramionami.

— I to jakieś pole… — zaczął zmieniając temat.

— I to pole — podchwyciła — sprawia, że mnie tu teraz widzisz. Komputer czyta twoje myśli i uczucia, następnie „tłumaczy” je projektorowi, takiemu jak w kinie, tylko przystosowanemu do wyświetlania obrazów trójwymiarowych, przestrzennych, a ten z kolei uzupełnia tym „zadanym” mu obrazem wszystko to, co do ciebie mówimy. Rozumiesz teraz? W dalszym ciągu rozmawiasz z komputerem. Powiedzieliśmy ci już, że w bazie chwilowo nie ma nikogo poza automatami. Tylko nasi uczeni w Centrali doszli do wniosku, że znacznie łatwiej przyjdzie nawiązać z tobą prawdziwy kontakt, jeśli oprócz głośnika i mikrofonu będzie tu jeszcze ktoś, kto stanie przed tobą i poprowadzi tę rozmowę jak jeden żywy człowiek z drugim. Przyznaj, że się nie pomylili. Chodzi o to, żebyś mógł zachowywać się tak jak zwykle, kiedy rozmawiasz z kolegą, pomóc sobie ruchem ręki, uśmiechem albo przeciwnie, wykrzywić się do mnie… czego oczywiście nie musisz robić — zastrzegła się. — No i masz mnie przed sobą…