Выбрать главу

— Jak to?… — warknął, bardziej zły niż zdziwiony.

— Szybkości… — powtórzyła Sola. — Jest wiele warunków. Ale mówiąc w skrócie, po przekroczeniu szybkości światła można do pewnego stopnia regulować bieg czasu. Oczywiście, w określonych granicach… to znowu kwestia nie tylko szybkości, ale i odległości. Ktoś pokonujący drogę od jednej gwiazdy do drugiej może się cofnąć w czasie nawet o rok. W twoim wypadku granica będzie przebiegać gdzieś w okolicy tygodnia. Ale to wystarczy. Do tego czasu będziesz już z powrotem na Ziemi. A my postaramy się o to, żebyś wrócił dokładnie w to miejsce i o tej porze, kiedy i skąd zostałeś przez nas zabrany. O to ci chodziło?

Nie odpowiedział. Wpatrywał się w dziewczynę podejrzliwym wzrokiem, jakby usiłował odgadnąć, czy świadomie struga z niego wariata, czy też ją samą życie tak ciężko doświadczyło, że teraz nie wie, biedaczka, co mówi. Ale jakie znowu „życie”?

— Nie będą wiedzieć, że mnie nie było?… — powiedział, wsłuchując się z uwagą w dźwięk własnego głosu. To co ten głos mówił, było jawną niedorzecznością. Ale on sam brzmiał zupełnie normalnie. Takim głosem można, dajmy na to, zapytać mamę, co będzie na kolację.

— Nie — powtórzyła z przekonaniem. — Chyba że sam im powiesz. Ale wątpię, czy ci uwierzą…

Nie uwierzą? Ano, nie. Nie ma się co łudzić. Co najwyżej powiedzą, że dotknęła go stosunkowo łagodna forma szaleństwa. Bo mógłby się jeszcze rzucać z zębami na ludzi. Nie, nie uwierzą. Tym bardziej gdyby rzeczywiście wrócił tak, że nikt nie zdążyłby zauważyć jego nieobecności…

— Jesteś pewna? — wymamrotał.

Uśmiechnęła się szeroko.

— Że ci nie uwierzą?

— Nie… — zamachał ręką. — Że wrócę tak, jak mówisz?…

Spoważniała. Pochyliła się w jego stronę i pokręciła karcąco głową.

— Pamiętaj, z kim rozmawiasz — powiedziała cicho. — Żywy człowiek, kiedy myśli, nie ma żadnych z góry założonych ograniczeń. Umie się zachować w każdej, nawet najbardziej dziwnej i niespodziewanej sytuacji. Stawia sobie cele, które zamierza osiągnąć, między innymi przy pomocy mózgów elektronowych. Komputer natomiast może działać tylko w sytuacji, która została przewidziana przez jego twórców i zakodowana w jego pamięci. Takich sytuacji może być bardzo, ale to bardzo wiele, niemniej ich ilość jest zawsze ograniczona. To jest podstawowa różnica między automatami a ludźmi. A druga różnica to ta, że komputery, jeśli już coś robią, jeśli wykonują „zadany” im program, to nigdy się nie mylą. Zapamiętaj to sobie. Z pewnością mógłbyś mi zadać wiele pytań, na które nie potrafiłabym odpowiedzieć. Jeśli już jednak mówię, to tylko prawdę…

— Dobrze, dobrze… — mruknął pojednawczo Jarek — Nie obrażaj się… — dodał i odetchnął z ulgą.

Równocześnie jednak poczuł w sercu cieniutkie ukłucie żalu. To miło wiedzieć, że nie przepadnie bez wieści, nie napędzi strachu rodzicom, kolegom, Olikowi… tak, pewnie, że to dobrze. Ale żeby nigdy nikomu nie móc opowiedzieć…

— Trudno… — mruknął bezwiednie, prostując się.

Ostatecznie, będzie miał jeszcze dość czasu na zastanawianie się, czy cała ta przygoda musi koniecznie pozostać jego i tylko jego tajemnicą… — Trudno… — powtórzył już weselszym tonem. Druga czy nie druga, w każdym razie doba dobiega końca… Tak powiedziała. Ciekawe, czy pomyśleli, gdzie tutaj mógłby się trochę przespać… Wygląda na to, że ci obcy myślą zawsze o wszystkim… Skądinąd trzeba przyznać, że z tego ich myślenia coś niecoś jednak wynika. „Regulować bieg czasu…” Bagatela! Skąd oni, u licha, mogą być?… Wtedy, podczas lotu, ten głos wykręcił się sianem, kiedy o to zapytał. Teraz znowu ona.

Twarz Jarka przybrała wyraz życzliwego zaciekawienia.

— Mówiłaś, zdaje się — zaczął chytrze — że dopiero ci z Centrali powiedzą, kiedy będę mógł wrócić. Czy to daleko?

Uśmiechnęła się znowu. Nic, tylko się uśmiecha przebiegło chłopcu przez myśl. Całkiem, jakby wiedziała, że w uśmiechu jest po prostu śliczna…

— To zależy — powiedziała miękko. — Tobie pewnie zdawałoby się, że bardzo daleko. Dla nas kwestia odległości praktycznie nie istnieje. Może gdyby chodziło o podróż z jednej galaktyki do drugiej… — zawahała się. — Ale w tej przestrzeni, którą wy i my możemy ogarnąć choćby tylko myślą, poruszamy się bez niepotrzebnej straty czasu. Nasze statki pokonują drogę z Centrali do waszego układu w cztery dni. Najszybsza z rakiet budowanych na Ziemi… — pomyślała chwilę, jakby czekając na wynik jakiegoś obliczenia zużyłaby na tę drogę przeszło sto lat — zawyrokowała.

— Oczywiście kiedyś i wy nauczycie się szybciej poruszać w kosmosie…

— Dziękuję — burknął chłopiec, który nagle poczuł się dotknięty w swym honorze mieszkańca Ziemi. — Więc gdzie właściwie jest ta Centrala?…

Odczekała kilka sekund, zanim odezwała się znowu. Całkiem jak ten komputer w ich pojeździe.

— Mogę ci tylko powiedzieć, że naszą macierzystą planetę, a raczej nasz układ słoneczny, bo zamieszkujemy kilka planet, widać od was w gwiazdozbiorze Lutni. Poza tą jedną informacją, wszystkie inne dotyczące pochodzenia naszej cywilizacji, są zablokowane. Żałuję…

Żałuje, proszę. Tak, dokładnie tak samo jak tamten.

— Boicie się nas? — spytał z nieprzyjemnym uśmieszkiem.

— Nie chcemy, żeby ktokolwiek mógł do nas trafić po śladach, jakie zostawiają nasze ekspedycje, badające przestrzeń. Teoretycznie to jest możliwe. A wasza cywilizacja rozwija się bardzo szybko. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, kiedy potraficie zastosować te same co my prawa, rządzące czasem. Wtedy…

— A więc jednak się boicie — zatryumfował Jarek. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że ten zachwyt w jego głosie był nie tylko przedwczesny, ale i… jakby to delikatnie powiedzieć… no, świadczył o tym, że chłopiec naprawdę powinien się przespać, zanim przystąpi do dalszego ciągu rozmowy z obcymi na poważne tematy. Wybaczmy mu jednak tę chwilową słabość. Ostatecznie, zbyt długo czuł się wśród obcych nic nie znaczącym drobiażdżkiem, nieustannie zaskakiwanym nowymi rewelacjami, aby przypuszczenie, że ci obcy też mają przed nami lekkiego pietra, nie miało mile połechtać jego ambicji. Zresztą, to przyjemne uczucie nie trwało długo.

— Boimy się tylko — powiedziała półgłosem Soła — że przyleci do nas ktoś nie przygotowany do nawiązania kontaktu. Może zrozumiesz, co mam na myśli, kiedy przypomnisz sobie te budowle na polanie i cel, jakiemu miały służyć. Zresztą są inne przeszkody… nie tylko u was…

Bunkry — pomyślał z goryczą Jarek. Te bunkry, które Olikowi nie pozwalały spokojnie zasnąć. Okazuje się, że miał rację, kiedy przed nimi ostrzegał. Że słusznie ich się bał… chociaż przez myśl mu nie przeszło, żeby ich posępna przeszłość miała dosięgnąć człowieka aż tutaj… wśród gwiazd…

— Tak… — szepnął bezwiednie chłopiec. — Gdyby wszyscy u nas byli dobrzy…

— Gdyby wszyscy u nas byli dobrzy… — powtórzyła jak echo Sola, akcentując to „u nas”, na dowód, że nie tylko Ziemia i jej mieszkańcy mają u siebie pewne nie załatwione sprawy…

Jarek posmutniał. Równocześnie jednak zdał sobie ze zdziwieniem sprawę, że to, co przed chwilą usłyszał, chociaż z pewnych względów bardziej może nawet interesujące, niż inne wiadomości uzyskane od obcych, w gruncie rzeczy niewiele go obeszło. Poczuł nagle, że kleją mu się oczy. I ciesz się tu człowieku — pomyślał jeszcze, ale już niezbyt przytomnie — że ktoś się ciebie boi… Jeszcze jedna lekcja. Jakby dotąd nie nasłuchał się po dziurki od uszu. A nawet wyżej, jeśli to możliwe. Chociaż właściwie dlaczego u licha, nie miałoby być możliwe? W tym właśnie rzecz, że w jego sytuacji możliwe jest wszystko. Także żeby na przykład wyrosły mu nagle uszy w kształcie pałeczek, jak u żyrafy. Zaraz, chwileczkę… U żyrafy to wcale nie są uszy… no więc co, w takim razie? Przecież wiedział.