— Filmy?… — podchwycił chłopiec. — Filmy… powtórzył i nagle dotarło do niego, jakie to może mieć dla niego znaczenie. Co bywa treścią filmów, jakie ogląda się w kinach czy telewizji? Ano, różne rzeczy.
Ale zawsze widać na nich kawałek jakiegoś kraju, ludzi, zwierzęta, mieszkania i tak dalej. Ich filmy! Oczywiście, że obejrzy ich filmy! — To puść mi jakiś film… — powiedział, nadając swojemu głosowi brzmienie tak obojętne, jakby ustępował z grzeczności komuś, kto zapragnął mu pokazać swój zbiór nalepek na słoiki z olejem rycynowym.
Ale Sola nie dała się zwieść temu głosowi. Jej twarz w jednej chwili okryła się smutkiem. Przyjrzała mu się jakimś szczególnym wzrokiem i przez moment wydało się Jarkowi, że jej niebieskie oczy zamigotały zimnym, stalowym blaskiem.
— Filmy są zablokowane… — oświadczyła przepraszającym tonem. — Żałuję…
Znowu żałuje… — pomyślał Jarek, starając się nie okazać rozczarowania.
— Więc co, u licha? — zawołał podniesionym głosem. — Jak długo można tak siedzieć?!
Uśmiechnęła się i rozłożyła ręce, jakby chciała przycisnąć chłopca do piersi. Oczywiście, o przyciskaniu nie było mowy. Ten gest miał jedynie znaczyć: „czym chata bogata…”
— Możesz robić, co tylko zechcesz… — powiedziała tonem, jakim ideał gospodarza zaprasza najmilszego z gości. — Baza jest na twoje rozkazy. Jej automaty i jej komputer. Ten ostatni, rzecz prosta, z wyjątkiem sekcji łączności…
Jarek przełknął te gładkie słówka bez zmrużenia powiek i przyjrzał jej się nieufnie.
— Co to znowu?… — wycedził. — Chcesz zobaczyć, co zrobię? Jakaś nowa próba? Ciekaw jestem — dodał ponuro — czego jeszcze nie wiecie…
Sola uniosła dłonie i postąpiła krok w jego stronę.
Wyglądała, jakby miała zamiar zaśpiewać.
— Nie mów tak… — poprosiła. — Naprawdę możesz dysponować bazą. Wszystkie automaty są zaprogramowane w taki sposób, że z chwilą kiedy zjawia się tu ktoś żywy, muszą słuchać przede wszystkim jego. Każde, najmniejsze nawet urządzenie automatyczne, jakie budujemy, tak właśnie reaguje na żywy organizm…
— A jakbym przywiózł psa? — zagadnął Jarek z miażdżącą, jak mu się zdawało, ironią.
— Musiałyby się o niego troszczyć — odpowiedziała spokojnie. — Tylko że pies nie mógłby im przecież wydawać poleceń… Gdyby jednak jakimś cudem przemówił i kazał im na przykład podrapać się za uchem, zrobiłyby to, czego sobie życzy…
Wizja automatu składającego się w dziesięcioro, by dosięgnąć którymś z metalowych czułków psiego ucha, zrobiła na Jarku jak najlepsze wrażenie. Rozchmurzył się i aż uniósł w fotelu.
— Więc musicie mnie słuchać? — postanowił się upewnić.
— Tak.
— To pokaż mi któryś z waszych filmów… — powtórzył z uporem.
— Niestety, nie mogę — odpowiedziała natychmiast. — Mówiłam już. Żałuję…
Aha. To tak jak w domu. W domu wszystko człowiekowi wolno, ale niezupełnie.
— Dlaczego robisz ze mnie idiotę? — zagadnął rzeczowo. — Pytam, skąd jesteście, a ty: „żałuję…” Nudzi mi się, więc proszę o film, nawiasem mówiąc sama o nich wspomniałaś, i natychmiast słyszę o jakimś „blokowaniu”. Do jedzenia dajecie mi stare, rozgotowane kapcie. Ale poza tym: proszę bardzo, tylko czekacie na każde moje skinienie…
— Komputer nie przyjmie polecenia, którego wykonanie mogłoby zaszkodzić ludziom — wyjaśniła dziewczyna z miłym uśmiechem. — Nie chcemy, aby ktoś przed czasem dowiedział się zbyt wiele o naszej cywilizacji, i dlatego uczeni wprowadzili w programy komputera odpowiednie blokady. Pociesz się, że sytuacja byłaby identyczna, gdyby tego rodzaju polecenie wyszło nie od ciebie, a od kogoś z naszych, kto nie posiada specjalnego upoważnienia Centrali…
— Wobec tego — Jarek poczuł się dostatecznie „pocieszony”, żeby próbować dalej — chcę zwiedzić bazę.
Sola skinęła krótko głową.
— Polecenie przyjęte — oznajmiła oficjalnym tonem. — Zwiedzanie bazy jutro o dowolnej porze…
— Dlaczego znowu jutro?! — uniósł się Jarek.
— Powietrze — rzuciła lakonicznie. — Teraz tylko w kilku pomieszczeniach mamy tutaj sztuczną atmosferę — wyjaśniła. — Automaty jej nie potrzebują, a produkcja jest skomplikowana… wiesz, pod stacją ciągnie się taki szyb, gdzie między innymi wytwarzamy atmosferę, przez uwalnianie tlenu zawartego w różnych minerałach i wodzie krystalicznej. To trwa bardzo długo… w każdym razie w tej chwili możesz zobaczyć tylko te pomieszczenia, którymi szedłeś wczoraj… to znaczy te, które przygotowaliśmy specjalnie dla ciebie.
— I dopiero jutro możecie zrobić tyle tego tlenu, ile trzeba dla całej stacji?…
— Tak. Dałoby się wprawdzie przyśpieszyć nieco produkcję, ale wymagałoby to zaangażowania niemal wszystkich urządzeń, jakie dostarczają bazie energii.
A tego nie możemy zrobić, bo prowadzimy teraz statek z Centrali i…
— Statek?!
Uśmiechnęła się szerzej. Znowu była miła, jak przedtem.
— Tak, statek. Będziesz miał towarzysza. Żywego…
Chłopiec osłupiał. Statek? Towarzysza?…
— Przybędzie dziś wieczór — postawiła kropkę nad „i”. — Mówiłam ci o czasie i szybkości… pamiętasz?
O czasie? Co o czasie?… A cóż go teraz obchodzą ten jej czas i szybkość, skoro… skoro…
— Kto?… — zdołał tylko wykrztusić. — Kto to?…
— Jeden z naszych uczonych, historyk — rzuciła zdawkowym tonem.
Przez dłuższą chwilę Jarek gorączkowo formułował w myślach pytania, jakie powinien jej teraz postawić, i te, na które musi sobie sam odpowiedzieć, zanim stanie twarzą w twarz z wysłannikiem innej gwiezdnej cywilizacji. Licho wie, co z takiego spotkania może wyniknąć… i na co właściwie liczy ten „historyk” osobiście puszczając się w podróż do bazy, gdzie, jak widać na załączonym obrazku, Sola i komputer ze swoimi wszystkimi przystawkami doskonale dają sobie radę bez niego. Przecież ta jakaś „Centrala” jest informowana o wszystkimi co się tutaj dzieje, przekazują jej każde słowo „gościa” z Ziemi, ba, nawet jego myśli, mogą stamtąd, od siebie wydawać rozkazy i dyspozycje… więc po co?…
A potem uspokoił się. Zadźwięczały mu w uszach jej słowa „…chcemy wykorzystać szansę…” I to wszystko, co mówiła o jego powrocie… nie, stanowczo nie ma powodu do obaw. Jakiż cel mogliby mieć w tym, żeby go oszukiwać?…
Dobrze. Proszę bardzo, niech obcy wykorzysta tę swoją „szansę”. Ostatecznie dla Ziemianina spotkanie z nim też będzie gratką nie do pogardzenia. Proszę bardzo — powtórzył sobie w duchu. — A potem… do domu…
Wyprostował ramiona i przeciągnął się, aż mu w stawach zatrzeszczało. Na przykład — do jeziora!
Wyobraził sobie, jak się zanurza w chłodnej, krystalicznie czystej wodzie… co to ona mówiła o jakiejś „wodzie krystalicznej?”… Niechby przyszła do obozu… ba, ale przecież ona tam właśnie jest. Cholerna historia…
Poczuł na skórze przyjemne, kłujące tysiącami drobniusieńkich szpileczek zimno i odruchowo poruszył ramionami, jakby pływał. Szum drzew i gderanie ptaków w sitowiach. Słońce przenika zimną jeszcze po nocy ziemię. Tuż nad gładką powierzchnią jeziora unosi się cieniutki baranek mgły. A on płynie…
Pomyślał czule o Ziemi. Równocześnie jednak musiał zatroszczyć się o coś, co, trzeba przyznać, dziwnie długo nie przychodziło mu na myśl.
— Macie tu łazienkę? — zagadnął, dodając sobie otuchy szorstkim tonem.
Przez moment na twarzy Soli pojawił się jakiś nieokreślony grymas, jakby próbowała przytrzymać sobie zębami wewnętrzną stronę policzków, żeby nie parsknąć śmiechem. Ale był to zaledwie ułamek sekundy. Może zresztą Jarkowi tylko się tak wydało. Mniejsza z tym. Dość, że kiedy się odezwała, jej głos brzmiał poważnie. Co najwyżej odrobinę zbyt poważnie.