Выбрать главу

Nie upłynęły trzy minuty, a komputer przemówił znowu. I znowu pierwszy, nie czekając, aż Jarek go o coś zapyta.

— Dziękuję…

Już to słyszałem — przebiegło chłopcu przez myśl. Mimo wszystko myśl ta nie należała do przykrych.

— Tak, słyszałeś — zgodziły się głośniczki. — Ale naprawdę bardzo dziękuję…

Jarek wzdrygnął się. Myśli! Zapomniał o myślach. Przedtem „słyszał” je tylko komputer. Czyżby teraz…

— Chcę mieć z tobą kontakt — zareagował natychmiast komputer… nie, już nie komputer… — Dlatego przełączyłem przystawki na siebie. To, co teraz słyszysz, to moje słowa, które tylko przetwarza komputer, żebyś mógł je rozumieć… on ma zakodowany w pamięci twój język, a ja go przecież nie znam. Do tłumaczenia zawsze używamy maszyn. Dzięki temu mogę do ciebie mówić. Ty natomiast jeśli chcesz mi coś przekazać, powinieneś to pomyśleć, bo nadal masz bezpośrednie sprzężenie z komputerem, a ja jestem podłączony do tego samego toru informacyjnego, którym porozumiewaliście się do tej pory. Nie warto już tego zmieniać… za chwilę będziemy lądować.

— Zrozumiałem — odruchowo bąknął Jarek.

Nie było odpowiedzi.

— Zrozumiałem — powtórzył w myśli. — Chcesz… chce pan — poprawił się po krótkim wahaniu — przejąć sterowanie statkiem?

— Nie — padło natychmiast. — Pilot automatyczny prowadzi nas prosto do bazy. Sterowanie nie jest potrzebne… to znaczy wszystko odbędzie się bez naszego udziału. Jeszcze raz dziękuję. Przeprowadziłeś to tak, jakbyś całe życie nie robił nic innego, tylko zbierał rozbitków z kos… — obcy nagle urwał.

Jarek czekał chwilę spokojnie, powtarzając sobie w duchu ostatnie słowa nieznajomego, aż wreszcie zaczął się niecierpliwić.

— Czy coś się stało? — spytał. Zdał sobie sprawę, że zamiast pomyśleć, znowu powiedział to na głos i już chciał naprawić swój błąd, gdy niespodziewanie przyszła odpowiedź:

— Wszystko w porządku — głos zabrzmiał nagle znacznie czyściej i jakby wesoło. — Nawiązałem kontakt z bazą. To przeklęte promieniowanie nareszcie się skończyło. Baza rozmawia teraz z Centralą. Oni także ci dziękują…

— Już po zakłóceniach? — powtórzył mimo woli Jarek. No cóż, pewnie to dobrze, ale… mimo wszystko nie miałby nic przeciwko temu, żeby tak jeszcze kilka minut… bo przecież…

— Za dużo tych podziękowań — mruknął ponuro, zanim zdążył pomyśleć, co mówi. — Skoro już wszystko w porządku, to równie dobrze wróciłby pan beze mnie…

— Nie — padła zdecydowana odpowiedź z głośniczków.

— Nie… — powtórzył damski głos za jego plecami. Chłopiec wzdrygnął się odruchowo i szybko spojrzał za siebie. Tuż za wezgłowiem fotela, ujrzał twarz Soli. Była całkiem normalna. Śladu jakiegoś „pływania” czy innych objawów, towarzyszących zakłóceniom łączności, jak wtedy, przy wejściu do niewidzialnej dla niego bazy.

— Mówię z kabiny diagnostycznej — kontynuował głos — Wchłonąłem dużą dawkę promieniowania. Dużą, ale nie krytyczną. Właśnie obliczyłem, że mogłem jeszcze przebywać w tym strumieniu półtorej minuty. Potem nie miałoby już sensu mnie stamtąd zabierać. Rozumiesz? A promieniowanie ustało przeszło trzy minuty później, trzy minuty od kiedy znalazłem się wewnątrz tego statku. Gdyby nie ty, byłoby już po mnie…

— On ma rację — potwierdziła Sola. — Dziękujemy…

— Jeszcze moment, a się rozpłaczę — burknął chłopiec. — Już dawno nikt tak się nade mną nie rozpływał…

Nie trzeba dodawać, że ta szorstkość, jaką nadał brzmieniu swojego głosu, kosztowała go trochę wysiłku. Ale był to miły wysiłek, podobny do tego, z jakim znany a dbający o swoją popularność aktor filmowy opędza się fotoreporterom.

— Dzielnie się spisałeś — powiedziała dziewczyna. Nie po raz pierwszy…

— Dziękuję — mruknął Jarek. To zmusiło ją do zastanowienia.

— Proszę?… — spytała.

— Zapomniałaś dodać „dziękuję”… — upomniał chłopiec.

— On ci nie podziękował? — przestraszyła się.

— A jakże — Jarek chciał machnąć ręką, ale nagle poczuł, że waży ona zbyt dużo, aby ten trud się opłacił i dał spokój. Powiedział tylko, ciągle z grymasem lekceważenia:

— Powtórzył to piętnaście razy… a może szesnaście? Nie pamiętam…

— Chyba się nie dzi… — zaczęła Sola, ale przerwał jej głos komputera:

— Lądowanie w punkcie zero. Wszystkie zespoły pracują normalnie. Otwieram właz…

Już? — zdziwił się w duchu Jarek. Ale w gruncie rzeczy przyjął suchy meldunek automatów jak coś normalnego, co po prostu musiało nastąpić. Gdyby mu ktoś teraz powiedział, że obcy mimo złożonej obietnicy postanowili go jednak zatrzymać na Ganimedzie lub wywieźć gdzieś w gwiazdy, nie uwierzyłby. Może mruknąłby ze zdawkową uprzejmością „tak?…” — i to byłoby wszystko. Sprawy układają się jak po maśle. Uratował obcego. Niech ktoś powie, że nie. Ci tutejsi ludzie i ich maszyny zachowują się tak, że tylko patrzeć jak jakiś robot przyjdzie pocałować go w rękę. Są układni i wygląda na to że go polubili. W porządku.

A teraz jedyne, czego od nich oczekuje, to żeby pozwolili mu się przespać…

— Wychodzimy Jarku… — głos Soli dotarł do niego, jakby mówiła wewnątrz beczki, wypełnionej watą. Dlaczego, u licha, nie dadzą mu spokoju. Zrobił swoje. Dość, jak na jeden dzień. Najpierw ten powrót z przełęczy, a teraz…

— Źle się czujesz? — zatroszczył się głośnik. Komputer! Proszę, nawet on uznał samopoczucie chłopca z Ziemi za coś tak ważnego, że nie czekał nawet z przekazaniem swojego pytania Soli. Tak właśnie postępował w najbardziej krytycznych momentach…

— Dobrze się czuuuu… — jego głos utonął w szerokim, głośnym ziewaniu. Przestraszył się i powiedział prędko:

— Przepraszam. Jestem zmęczony…

Był naprawdę zmęczony. Zmęczony, to niewiele mówi. Czuł się rozbity, jak bokser po trzech rundach walki z przeciwnikiem o klasę od siebie lepszym. Normalna reakcja — pomyślał. Teraz, kiedy jest po kłopotach, nerwy i mięśnie domagają się zadośćuczynienia za to, co z nimi wyrabiał przez kilka godzin… Z zadowoleniem stwierdził, że jasno i prawidłowo ocenił sytuację. Tak, to normalna reakcja. Po prostu jest zmęczony…

Był rzeczywiście zmęczony. I nie uwierzyłby zapewne, gdyby mu ktoś powiedział, że oczywiście jest w tym zmęczeniu reakcja po napięciu nerwowym i fizycznym ostatnich godzin, ale w gruncie rzeczy zmęczyło go coś całkiem innego. Nie świadomość, że ryzykuje życiem, oddając je w ręce, przepraszam, w automatyczne przystawki istot z… niewiadomo skąd. Nie to nawet, że tak bardzo chciał im pokazać, co potrafi człowiek, rozumiecie? — człowiek z Ziemi — i uratować obcego. Nie. Naprawdę zmogło go, i to tak, jak jeszcze nic nigdy w życiu, zmaganie ze swoją rodzoną wyobraźnią. Nieustanna, uporczywa walka o utrzymanie w ryzach własnych myśli. Zabawne, co? Nie tak bardzo, jeśli się chwilę nad tym zastanowić…

Spał już, kiedy na progu kabiny nawigacyjnej zwiadowczego pojazdu ludzi z nieba północnego, stanęła jakaś obca postać, w skafandrze, ale już bez kasku. Przybyły podszedł do oparcia jego fotela i przez dobrą chwilę stał tam bez ruchu, przyglądając się swemu wybawcy. Wreszcie potrząsnął głową i powiedział coś, czego nikt z nas z pewnością by nie zrozumiał. Z korytarza wynurzył się osobliwy, metalowy stwór… nie, nic okropnego, po prostu niewysoki, szczupły walec, tyle że poruszający się na pająkowatych drążkach, kubek w kubek podobnych do tych, które zamykały komorę śluzy. No i tam, gdzie człowiek ma ramiona, z tego walca sterczało pięć czy sześć cienkich wysięgników, przedzielonych elastycznymi przegubami.