Wtedy to się stało. Tej chwili, blasku tego ognia i tego głosu, który wyrwał się nagle z milczącej gromady, Jarek nie zapomni do końca życia. Cokolwiek mu jeszcze losy przyniosą, ten głos będzie go prześladował po nocach i budził ze snu…
— Słuchajcie! — zabrzmiał nagle donośny baryton Kazika Chrabala. — Mam ciotkę, która wspaniale opowiada sny. Można jej słuchać godzinami. Wiecie, co mi przyszło na myśl?!
Zrobił dramatyczną pauzę.
— Chcesz sprowadzić ciotkę? — spytał ktoś półgłosem. — Tam i z powrotem dwieście kilometrów. Nie zdążysz…
Kazik pomyślał chwilę, czy się obrazić, ale dał spokój. Zbyt był przejęty własnym pomysłem.
— Nie! — rzucił tryumfalnie. — Ale jest tu ktoś, kto ma zwyczaj sypiać dwadzieścia cztery godziny na dobę. Co tam ciotka! Niech Jarek opowie, co mu się wtedy śniło!..
Jeszcze sekundę, może półtorej, nie działo się nic. Jakiś damski głos mruknął: „eee…”, ktoś inny wzruszył ramionami. Już wydawało się, że pomysł Kazika przejdzie bez echa, za co sam jego autor po zastanowieniu złoży dary wszystkim opuszczonym diabłom, zamieszkującym niegdyś Puszczę Drawską, kiedy nagle wybuchła burza.
— To przez niego nadleśniczy wystawił nas do wiatru — zawołał Jacek. — Bał się, że znowu pognamy go do lasu! Niech go teraz zastąpi!
— Dajcie mu spokój — szydził Jurek Strąk. — Albo spał tak, że w ogóle nic mu się nie śniło, albo musiałby gadać przez okrągłą dobę. Nie wiem jak kto, ale ja tego nie wytrzymam…
— To niech coś wymyśli! — upierał się Kazik.
— A jak zaśnie w połowie zdania?!
— Już my go zbudzimy!..
I zaczęli wołać wszyscy naraz, przekrzykując jeden drugiego. Jarek, który w pierwszej chwili gotów był przysiąc, że teraz dopiero zasnął na dobre i stał się igraszką najstraszliwszych koszmarów, ujrzał raptem ognisko dwa kroki przed sobą. Zatoczył się. Ktoś pociągnął go do przodu. Ktoś inny popchnął.
— No? — głos drużynowego dobiegał jakby z dużej odległości. — Co powiesz, Jarku?…
Dopiero w tym momencie chłopcu zrobiło się naprawdę przykro. Węże będą wspominać całą tę scenę. Różnie bywa w drużynie i tylko dureń przywiązuje wagę do gestów czy słówek. Zwłaszcza jeśli ktoś zasłużył sobie na cierpkie słówka, tak jak zdaniem kolegów zasłużył na nie Jarek. Ale nie przy obcych. Przy gościach. A już w żadnym wypadku, kiedy ci goście noszą spódniczki. Niech będzie, że ludzie ulegają niekiedy napadom szału, który trwa dopóty, dopóki są razem, a potem każdemu robi się głupio. Tylko że kto jak kto, ale Olik powinien wiedzieć o tym już teraz.
— Dajcie mu spokój — pisnął jakiś litościwy damski głos. I to była ta ostatnia kropla goryczy, jaką jest w stanie przyjąć jedno skołatane serce mężczyzny.
Jarek wyprostował się. Dłonie same zwinęły mu się w pięści. Bardzo powoli odwrócił się i powiódł spojrzeniem od jednej zaróżowionej blaskiem ognia twarzy do drugiej. Chłopcy ucichli. Znowu zaległo milczenie. Jakżeż inne od tej ciszy, która zapanowała po przybyciu Pawełka.
W ognisku pękł jakiś grubszy konar. Na nogi Jarka spadło kilka płatków gorącego popiołu. Z lasu dobiegło stłumione pohukiwanie nocnego ptaka. Odpowiedziało mu słabe echo od strony jeziora. Te głosy, wspinające się po gałązkach płomienie, poczerwieniałe twarze, które tak nagle stały się obce — wszystko to razem sprawiało, że chłopiec poczuł się bardzo daleki od rzeczywistości. Znacznie bardziej niż wtedy, w przestrzeni, wśród istot i rzeczy, przybywających z najdalszych światów. Wśród gwiazd…
Bezwiednie wzniósł twarz ku niebu. Ostatnie światło wieczoru dawno już utonęło za horyzontem. Z lewej strony, nad czarną kreską lasu, wśród tysięcy filujących punkcików błyszczała Wega…
I wtedy właśnie spłynęło na Jarka olśnienie. Chcą zrobić z niego ofiarę? A gdyby wykorzystać okazję i odpłacić im pięknym za nadobne? Nie trzeba wiele. Wystarczy uczynić to, czego się domagają. Opowiedzieć, co mu się „śniło”. Nie przejdzie im przez myśl, że to on robi z nich durni, a nie na odwrót. Dobrze. Niech będzie sen. Przy okazji sprawdzi, jak by to było, gdyby spróbował opowiedzieć komuś ten „sen” jako prawdę…
Odchrząknął, odetchnął głęboko i nie spuszczając głowy powiedział z udaną niechęcią, żeby nie zwietrzyli podstępu:
— Co, rzeczywiście chcecie posłuchać?…
Z zadowoleniem stwierdził, że jego głos zabrzmiał tak, jak powinien. Ani za cicho, ani za głośno. Oraz że zadrgała w nim owa leniwa nutka, cechująca atletów i świadcząca o pewności siebie.
Chłopcom odebrało zdolność mówienia. Jak to? Miał być kawał. Znaleźli kozła ofiarnego i chcieli się trochę pobawić jego kosztem. W gruncie rzeczy nikt przecież nie wierzył, że ten spec od chowania się w mysią dziurę zdoła wykrztusić bodaj jedno słowo. Zresztą tak naprawdę wcale nie mieli ochoty słuchać. Kogo? Jarka Kolińskiego, zamiast nadleśniczego? O jakichś snach, zamiast o lesie, zwierzętach i kłusownikach? Dziecinada. Bzdury, dobre może dla ciotek, ale nie dla uczciwych, zahartowanych w bojach wodniaków… Tylko ktoś to teraz musiał powiedzieć. A przynajmniej rzucić hasło do wycofania się, i to w taki sposób, żeby dać po nosie temu tam, który stoi sobie jakby nigdy nic i próbuje zrobić ich w konia. No co, u licha, żaden się nie odezwie?…
— Mam mówić? — powtórzył spokojnie Jarek.
Nikt nie powiedział „tak”. Ale i nikt nie zaoponował. Na domiar złego Olik wrócił na swoje miejsce przy zgrabnych kolanach drużynowej, gdzie rozsiadł się wygodnie, przyoblekając twarz w wyraz pełnego pogody zaciekawienia.
I Jarek zaczął mówić.
Wojtek chrapał. Wojtek zawsze chrapał, ale głosy, które wydawał z siebie tej właśnie nocy, przechodziły wszelkie ludzkie wyobrażenie. Odzywały się w nich to stary, niewielki tartak, to motorower bez tłumika, to znowu wiatr szarpiący poluzowane żagle. Krótko mówiąc, o spaniu nie było mowy.
Jarek miał na niego swój wypróbowany sposób. Należało popuścić linkę przytrzymującą namiot, której zaczep wypadał dokładnie nad głową Wojlka. Wtedy płachta spadała mu na nos i chcąc nie chcąc przewracał się na bok. Cisza, jaka następowała, graniczyła z uczuciem, kiedy człowieka nagle przestanie boleć ząb. Wojtek miał bowiem zwyczaj chrapać tylko wtedy, kiedy leżał na wznak…
— Nieprawda! — dobiegł z mroku oburzony głos.
Jarek pokiwał głową.
— Powiedzmy — ustąpił — że chrapiesz także, kiedy śpisz na boku. Ale wtedy tak tego nie słychać…
Ktoś parsknął śmiechem. Atmosfera przy ognisku nieco złagodniała i Jarek natychmiast wyczuł tę korzystną dla siebie zmianę.
— Cicho tam! — Olik przypomniał sobie o swoich obowiązkach gospodarza. — Nie przerywać!..
No więc Wojtek chrapał. A jedyny sposób, żeby go uciszyć, wymagał opuszczenia ciepłego śpiwora i wyjścia w kusej piżamce na zimną rosę. Linkę bowiem można było obluzować tylko z zewnątrz.
Jarek przeczekał chwilę, zatykając palcami uszy i wmawiając w siebie, że nic nie słyszy. Słyszał jednak. I jak słyszał! Nie było co się łudzić. Jeśli przed apelem miał jeszcze zdrzemnąć się chociaż przez parę minut, każda chwila zwłoki mogła tylko pogorszyć sytuację. Rad nierad rozpiął śpiwór, zlazł z pryczy i nie sznurując butów wyszedł z namiotu.
Na dworze było już jasno. Chłopiec zerknął na zegarek i stwierdziwszy, że jest dwadzieścia minut po czwartej, skwitował jakimś oburzonym, nieżyczliwym pomrukiem dobiegające z namiotu odgłosy. Czwarta! Żeby tego Wojtka pokręciło razem z jego „hrr… fss… żżyy…” i czym tam jeszcze! Czwarta!