Na samym końcu sali stał kontuar zawalony brudnymi naczyniami. Berner usiadł za kontuarem. Odsunęły się osłony, odkrywające terminal autokuchmistrza. Zamówił coś o nazwie proolie, co okazało się ugotowanym ziarnem, oprószonym gorzką, żółtą przyprawą.
Kiedy skończył, ustawił naczynia w sanityzerze. Podszedł do pola schodowego i poszybował w górę, docierając w końcu na pokład astrogacyjny, który był ściśle połączony z mrugającym przenośnikiem.
Cleet stał przed półkulą z przydymionego pancernego szkła, spoglądając na pustkowie z zadumą wygładzającą jego maskę.
— Powiedz, pustelniku — powiedział, zwracając się do
Bernera — czy potrafisz prowadzić cywilizowaną konwersację?
Berner stał splatając ręce w zakłopotaniu.
— Nie pamiętam — odezwał się w końcu. - Minęło wiele czasu.
Cleet zaśmiał się.
— Jesteś przynajmniej uczciwy i skromny, to dwie zalety przydatne osobie o twojej pozycji — chociaż takie przymioty wydawałyby się groteskowe u osoby z moją pozycją. Nie uważasz?
Bernerowi nie przychodziła do głowy żadna bezpieczna odpowiedź.
— Nic nie szkodzi — odparł Cleet. - Nie będę oczekiwał od ciebie zbyt wiele. A więc: powiedz mi, w jaki sposób się tu znalazłeś? Bądź zwięzły, bądź dokładny, bądź zajmujący. - Maska Cleeta nie wyrażała teraz żadnych uczuć. - Siadaj — rozkazał, wskazując na ławę biegnącą wzdłuż kadłuba poniżej rzędu otworów składowych.
Berner usiadł. Nie znajdował w pamięci żadnych słów. Cleet obserwował go wyczekująco, z oczami falującymi ożywieniem w zimnym metalu maski. W końcu Berner przemówił:
— Przybyłem tu trzydzieści lat temu…
Cleet przerwał mu natychmiast.
— Pomyśl tylko! Trzydzieści lat strawionych na niczym.
Ale opowiedz mi o swoim życiu, zanim tu przybyłeś. Pamiętaj, masz mnie zabawić.
— Spróbuję…
Cleet odwrócił się, zdawał się skupiać uwagę na pustkowiu na zewnątrz.
— Mów.
Berner odchrząknął.
— Byłem górnikiem na Silverdollar…
Cleet znowu przerwał.
— Silverdollar. Czy to nie ten zimny świat? Lód i śnieg?
Jakie bestie żyją na Silverdollar?
Berner przypomniał sobie pola lodowe, unoszące się dymy, odległe białe słońce.
— Wiele zwierząt żyje na lodzie — powiedział. -
Wędrowniki, morskie rysie, białe lwy śnieżne… Zabiłem jednego mojej ostatniej zimy na Silverdollar. Przedarł się przez zabezpieczenia ponad moim obwałowaniem i podszedł, szukając pożywienia i ciepła. Zaskoczył mnie śpiącego w łóżku…
Cleet zachichotał, rzucając mu spod oka szybkie spojrzenie.
— Z przyjaciółką? Oho. Oto więc mamy przyczynę twego religijnego zapału. Jakie to banalne, jakie oczywiste, jak przypomina złą zmysłodramę. Ona bez wątpienia nie przeżyła; i ta tragedia pchnęła cię w chude ramiona Srogiego Misterium. Czy nie tak było?
— Mniej więcej. - Odezwały się wspomnienia: odgłos sapiącego zwierzęcia, nieświeży smród jego oddechu, zęby szarpiące ciało. Wstrząsnął nim dreszcz.
— W porządku, oszczędź mi szczegółów. Twoja kochanka umarła, ponieważ wpadła w złe objęcia, a nie dlatego, że seks jest zły; nie rozumiesz tego? — Cleet mówił z irytacją, powracając wzrokiem na pustkowie. - Opowiedz mi o lwach śnieżnych. Jak wyglądają?
Berner otrząsnął się ze wspomnień.
— Tak naprawdę niezbyt przypominają lwy; są długie, chude i bardzo szybkie. Ważą do tysiąca kilogramów, a starsze samce dochodzą do dwóch metrów w kłębie albo i więcej. Pod pewnymi względami przypominają wydry, jeżeli można sobie wyobrazić wydrę, która poluje na małe wieloryby. To znaczy, nie te prawdziwe wieloryby, ale zwierzęta zajmujące ich niszę…
— Mniejsza o wieloryby. Jak rozmnażają się lwy śnieżne?
— Odbywają tarło w bagnach wokół gejzerów; jeśli się dobrze orientuję, rodzą wolno pływające larwy. - Mówiąc to Berner rzucił okiem w stronę najbliższego otworu składowego. Ku swemu zaskoczeniu zobaczył wystający z otworu w zasięgu ręki uchwyt nerwopału Cleeta. Spojrzał na Cleeta, który sprawiał wrażenie, jakby o nim zapomniał. Nie, pomyślał. To pułapka, to zbyt łatwe. Czy Cleet byłby tak nierozważny? Nie. Nerwopał był z pewnością rozładowany albo w inny sposób niezdatny do użytku.
— Mów dalej — warknął Cleet.
— Przykro mi, nie jestem biologiem. - Zmusił się, aby nie spoglądać na nerwopał.
Cleet zasyczał z irytacji.
— Jesteś równie głupi jak ja groźny. - Poruszając się z zawrotną szybkością wyciągnął nerwopał z otworu. - Zajęło ci pięć minut, żeby go zauważyć, a potem się przestraszyłeś. Podejrzewałeś pułapkę? Tak? I co z tego? To była szansa, twoja jedyna szansa, a ty nic nie zrobiłeś. Co z ciebie za trzęsąca się galareta!
Berner zwiesił głowę. Cleet miał rację, powinien był spróbować.
Głos Cleeta stał się łagodniejszy.
— Oczywiście pojąłeś, że jest mało prawdopodobne, abyś przeżył służbę u mnie. Czy nie stało się dla ciebie jasne, jaką mam naturę? Więc czemu nie skorzystać z szansy? Dlaczego nie? Każde inne zwierzę skorzystałoby z takiej szansy.
Cleet otworzył kolbę nerwopału, wysunął komórkę zasilania. Wskaźnik ładowania zabłysnął jasną, jadowitą zielenią. Cleet wsunął ją z powrotem do środka, z trzaskiem złożył kolbę. Berner spoglądał tęsknym wzrokiem na nerwopał.
— No cóż, miałeś rację — powiedział Cleet. - To była pułapka, byłem ciekaw, czy naprawdę pojąłeś, gdzie jest twoje miejsce. W żadnym razie nie zdołałbyś dosięgnąć nerwopału przede mną. Jestem dla ciebie o wiele za szybki. Posiadam najlepsze modyfikacje mięśniowe, jakie można dostać za pieniądze.
Wycelował z nerwopału; jego palec drżał na spuście.
— Mógłbym ukarać cię za twoje tchórzostwo — powiedział.
Jego maska wyrażała teraz spokój, chłodny i pełen dystansu. Berner, na wpół odwrócony, podniósł ręce w bezcelowej obronie. Cleet wykonał ręką błyskawiczny ruch i nerwopał zniknął.
— Jednak nie zrobię tego; nigdy nie pozbyłbym się stąd tego zapachu. Poza tym teraz, kiedy wiemy, jakim jesteś tchórzem, będziemy wszyscy mogli się odprężyć, nieprawdaż?
Oddech Bernera zabrzmiał jak westchnienie.
— Jesteś słabym zwierzęciem, pustelniku, ale wszyscy jesteśmy zwierzętami, niczym więcej, a czasem mniej. - Cleet znowu patrzył na pustkowie. - Często mniej. Zwierzęta żyją, kopulują, umierają, bez żadnej refleksji nad czasem, który ma przyjść i nad czasem, co mija. Palą się jaśniej niż większość myślących stworzeń. Dziwi cię moja pewność? W takim razie pokażę ci, co mam na myśli. Idź i przyprowadź Candypop. Jest za różowymi drzwiami w ładowni.
— Dokąd mam ją przyprowadzić? - zapytał Berner, czując się kompletnie pokonany.
— Do łóżka, oczywiście.
Berner zastukał do ciężkich metalowych drzwi, ale jego kostki nie wydały niemal żadnego dźwięku. Drzwi otworzyły się jednak natychmiast i stanęła w nich wciąż naga Candypop.
— Tak? — powiedziała dźwięcznym kontraltem. Zauważył, że jej oczy mają barwę czystego, ciemnego bursztynu i że jest o wiele piękniejsza niż mu się przedtem wydawało. Biła od niej witalność — zaskakująca w tych okolicznościach.
— Cleet mnie przysłał, żebym cię przyprowadził — wymamrotał.