Выбрать главу

— W porządku — odparła. Kiedy nie poruszył się od razu, ujęła jego ramię w mocnym uścisku i obróciła go w kierunku pola schodowego. - Nie pozwólmy mu czekać — powiedziała. - To byłaby głupota.

Ruszyła w stronę pola długimi, pełnymi wdzięku krokami.

Berner przyspieszył, aby dotrzymać jej kroku.

— Przepraszam — powiedział, kiedy weszli na pole i unosili się w górę.

— Za co? — wydawała się prawdziwie zaciekawiona.

— Za wykonywanie jego poleceń… jakiekolwiek one są. -

Berner starał się wstrzymywać ogień swego gniewu, aby zachować go do czasu, kiedy będzie mógł go rozniecić w buchający płomień.

— Nie bądź niemądry — powiedziała, zanim dotarli do szczytu pola. - Kto mógłby się oprzeć tak potężnemu monstrum?

Weszła do środka i usadowiła się na plastykowym łóżku, jak gdyby robiła to przedtem tysiące razy. Berner podziwiał jej odwagę; żałował, że nie może czuć się tak nieustraszony, jak zdawała się być ona.

— Teraz — powiedział Cleet do Bernera — pozwól, że pokażę ci moją bibliotekę. - Podszedł do zamkniętych drzwi, nacisnął dłonią płytkę otwierającą. Drzwi z sykiem przesunęły się na bok.

Berner wszedł za Cleetem do małego pomieszczenia. Cleet odwrócił się, omiótł cały pokój gestem ręki. Trzy ściany pokoju wypełniały rzędy małych komór stazyjnych; tysiące małych przegródek oszklonych z przodu.

— Moja kolekcja — oświadczył, a jego maska zalśniła radością. - Spójrz tutaj — wskazał dotykając płytki czołowej jednej z komór. Zapaliła się, wyświetlając zielone znaki pisane w kanciastym alfabecie Dilvermoon: SUCCISA PRATENSIS, samiec i samica.

— Nie rozumiesz?

— Nie, obywatelu Cleet — odparł Berner.

Cleet dotknął następnej płytki czołowej, na której wyświetlił się napis: TURSIOPS TRUNCATUS, samiec i samica.

— Psychokłębki, pustelniku! Spuścizna po moim przodku, który także miał niekonwencjonalne gusty. - Cleet przysunął bliżej twarz i Berner poczuł zapach perfumowanego rozkładu, jak gdyby Cleet gnił pod swoją piękną maską. - Krew krąży we mnie wolniej niż w żyłach moich przodków. Trzymam tutaj dusze dziesięciu tysięcy stworzeń. Większość to ziemskie formy życia, choć posiadam też wiele obcych. - Cleet zaśmiał się i popchnął płytkę, która złożyła się do środka. Wyjął dwa psychokłębki leżące w komorze, dwa podłużne twory z metalu i czerwonego plastyku w kształcie skarabeuszy.

Skierował się do wyjścia.

— Nie zamknę drzwi na zamek; ale jeżeli mi przeszkodzisz, przygotuj się na ból. Możesz się przyglądać, jeżeli chciałbyś zrozumieć. - Nieodgadniony wyraz przemknął przez złocistą maskę. Wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Berner z początku powstrzymywał chęć spojrzenia przez iluminator z pancernego szkła. Stał przed ścianą i dotykał płytek czołowych. Odkrył, że za drugim dotknięciem wyświetla się zaopatrzony w podpis obraz stworzenia, którego psychikę zamknięto w znajdujących się wewnętrz psychokłębkach. Tam tygrysy, ówdzie krokodyle, jeszcze gdzie indziej uzbrojone w kły obce drapieżniki o sześciu długich nogach i wspaniałym upierzeniu.

Za trzecim dotknięciem wyświetlił się przyprawiający o mdłości opis zachowania seksualnego obcego drapieżnika. Berner oglądał tylko przez chwilę, potem zadrżał i odwrócił się. Miał nadzieję, że Cleet nie użyje akurat tego zestawu psychokłębków: kobieta nie przeżyłaby tego doświadczenia.

Wspaniała błękitna jasność przyciągnęła go w stronę iluminatora. Podszedł, chociaż czuł z góry pretensję do Cleeta — i do samego siebie za uleganie tak niezdrowej ciekawości.

Holoprojektory stworzyły podwodny świat. Wysokie zielono-czarne pasma wodorostów chwiały się w rytm leniwych prądów. Maleńkie srebrne rybki migotały wśród długich liści. Błękitne światło padało poprzez las wodorostów nieprzerwanym potokiem promieni, oświetlając parę unoszącą się w wodzie na środku przemienionej kabiny.

Długie ciało Cleeta było mocno umięśnione, jak gdyby spędził dużo czasu w stymulatorze tkanek. Pełne usta kobiety wygięły się w szerokim, nieruchomym uśmiechu. Popłynęła w objęcia Cleeta, wtórując jego pchnięciom szybkimi, wdzięcznymi ruchami. Cleet zadygotał, a z jej śmiejących się ust wyleciał strumień srebrzystych banieczek.

Berner odwrócił się od iluminatora czując pewien niesmak, chociaż nie zobaczył nic złego czy brutalnego. Usiadł w kącie i zastygł w oczekiwaniu.

Kiedy Cleet przyszedł po niego, drzemał w najlepsze. Cleet szturchnął go butem. Berner potrząsnął głową, skoczył na równe nogi.

— Przepraszam — powiedział.

Na masce Cleeta pojawił się wyraz niezadowolenia, wyglądało jakby Berner czymś go zirytował.

— Znudziło cię moje przedstawienie?

Berner nie wiedział, co odpowiedzieć.

— Nieważne — stwierdził Cleet. Włożył psychokłębki z powrotem do ich komory stazyjnej. - Do roboty.

Zaprowadził Bernera do kabiny, gdzie kobieta leżała nieruchomo na łóżku, patrząc w sufit.

— Wiesz, co robić — powiedział Cleet. - Dziś wieczorem nie będzie potrzebowała medjednostki; oczyść ją tylko. Aha, i tym razem dopilnuj, żeby uczesała włosy. Uperfumuj ją, umaluj jej usta na czerwono. Zabierz ją do jej pokoju w ładowni, znajdziesz tam, co trzeba. Doprowadź ją do porządku. Potem idź do swojej kabiny. Nie chcę, żebyś mi się kręcił pod nogami.

Po odejściu Cleeta Berner odwinął wąż schowany w ścianie.

Kiedy zalała ją woda, kobieta drgnęła i odsunęła się.

— Przestań na chwilę — powiedziała stłumionym głosem. -

Czuję się jak nagrodzony na wystawie wieprz, który właśnie wyszedł z błota. Czy w innym życiu zajmowałeś się myciem wieprzy?

Berner zamknął dopływ wody.

— Jeśli dobrze pamiętam, nie — powiedział przepraszającym tonem.

Usiadła i przetarła twarz rękami. Dłonie jej drżały.

— Pozwól mi przynajmniej wstać.

— Oczywiście — powiedział Berner.

Podczas kiedy on trzymał wąż tak, żeby woda delikatnie spływała, ona szorowała ciało szczotką, aż jej blada skóra poróżowiała.

Obserwował z niechętną satasfakcją jak jej ciało wolno przybiera kolejne wdzięczne pozy, gdy osuszał je ciepłym powietrzem.

— W porządku — stwierdziła w końcu. - Wracajmy.

Jej kabina była zakurzonym pomieszczeniem z zaśmieconą toaletką w kącie, pozbawionym innych mebli prócz łóżka. Łóżko miało płytkie wgłębienie w kształcie kobiecego ciała i przezroczystą osłonę. Usiadła na jego brzegu, pozornie spokojna.

Na toaletce znalazł słoiczek pomady do ust i wysadzany kamieniami grzebień. Niepewnie wyciągnął w jej kierunku rękę z grzebieniem. Potrząsnęła spokojnie głową.

— Byłbyś tak uprzejmy? — odwróciła się, prostując plecy i podnosząc głowę.

Podniósł grzebień i przeciągnął po jej włosach; zęby zatrzymały się na splątanych kosmykach.

— Uważaj — powiedziała. - Czy uwierzysz, że był czas, kiedy mogłam usiąść na swoich włosach? Splatałam je w warkocz gruby jak moje ramię i rozpuszczałam go tylko dla moich kochanków.

Męczył się ze splątanymi włosami, skupiając całą uwagę na tym zadaniu, aby nie zauważać, że dotyka pięknej, nagiej kobiety.

Stopniowo plątanina poddała się jego wysiłkom i włosy stały się gładkie i lśniące.

Przerwał, czując przemożną chęć, aby robić to dalej. Odwróciła się do niego i spojrzała mu w oczy ze szczerą ciekawością.

— Byłeś delikatny — stwierdziła. - A Cleet powiedział mi, że jesteś wyznawcą kultu, który nienawidzi kobiet.

— Nie — odparł. - Nie kobiet. Tylko aktu parzenia się z nimi. Kobiety nic nie mogą poradzić na to, czym są. - Czuł dziwną obojętność i jego własna wypowiedź wydała mu się nagle trochę głupawa, trochę naiwna.