Выбрать главу

Jej wzrok ochłódł.

— Czym są, według ciebie?

— Bramą do życia… lecz także bramą do śmierci. - Jego słowa zdawały się blade i nieprzekonywające.

Nagle uśmiechnęła się dziwnym wykrzywieniem ust, w gorzkim rozbawieniu.

— Cóż, w moim przypadku masz rację przynajmniej w połowie. Weź mnie do łóżka, a Cleet cię zabije.

Nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Po chwili przyniósł pomadę do ust i leżący koło niej mały, ostro zakończony pędzelek. Podał jej obie rzeczy.

— Spróbuj sam — powiedziała i uniosła twarz, zamykając oczy.

Jego palce uspokoiły się, kiedy pędzelek podkreślał spokojną krzywiznę jej ust; i czuł przypływ jakiegoś niemal niemożliwego do zniesienia uczucia. To nie jest żądza, pomyślał. Zapomniałem, jak się ją odczuwa, czyż nie?

— I perfumy, tak powiedział — przypomniała Bernerowi, kiedy skończył. Nieźle mu poszło z jej ustami; lśniły aksamitnym szkarłatem. Osobliwe wspomnienie przemknęło mu przez myśclass="underline" przypomniał sobie, że w niektórych światach modne kobiety malowały sobie sutki.

Odwrócił się i przebierał wśród buteleczek perfum, które zapełniały toaletkę, aż znalazł coś, co mu się spodobało, słodki kwiatowy zapach z ziemską nutą. Umoczył palec w perfumach, dotknął pulsującego miejsca u podstawy szyi — a potem, po chwili, miękkiej, delikatnej skóry pomiędzy piersiami. Cofnął gwałtownie rękę, jak gdyby mogła go oparzyć.

— Wybacz — powiedział czując, jak twarz mu płonie.

— Jestem raczej przyzwyczajona — powiedziała, śmiejąc się cicho. Dźwięk ten nie miał w sobie ani śladu wesołości. - Musiałbyś pozwolić sobie na dużo więcej — i brutalniej, zanim byś zapracował na moją wrogość.

Nagle zapadła się w sobie; oczy jej wypełniło ogromne zmęczenie.

— No, teraz muszę spać — i pozwolić, żeby łóżko mnie odżywiło — jeśli mam mieć nadzieję na odzyskanie sił. Bardziej boli, kiedy jestem zmęczona.

— Jak możesz myśleć o tym tak trzeźwo? — Berner poczuł silny, szczery żal.

Wzruszyła ramionami i nie odpowiedziała. W końcu westchnął i wstał.

— Jeśli chodzi o mnie, tak boję się Cleeta, że nie czuję niczego poza tym.

— Cleet wie, jak kontrolować swoją własność, na tym polega jego geniusz. - Położyła się, kładąc nogi we wgłębieniu łóżka.

— Musisz go nienawidzić — powiedział i natychmiast poczuł zmieszanie z powodu tak głupio oczywistej uwagi.

— Nienawidzić? - mruknęła. - Czy go nienawidzę? Nie wiem… To tak jakby nienawidzić tajfun, który zatopił twoją łódź, choroby, która kradnie ci zdrowie. Jakby nienawidzić śmierci lub bólu. Bezsensowne, nie sądzisz? — Zamknęła oczy.

Zaciągnął osłonę łóżka i przyglądał się drucikom wypełzającym z ukrytych wnęk. Grube plastykowe wężyki pełne odżywczego płynu przytwierdziły się do jej przegubów. Przewody nie grubsze niż srebrne nitki zatonęły w tuzinach miejsc jej ciała. Łóżko pracowało nad utrzymaniem jej napięcia mięśniowego, wprawiając jej ciało w delikatny, falujący ruch. Uśmiechnęła się, jej plecy wygięły się lekko.

Poruszała się jak gdyby w ramionach niewidzialnego kochanka.

Odwrócił się i uciekł.

Cleet uwalniał go z kabiny o różnych porach, pozwalał mu coś zjeść, po czym rozkazywał, aby przyprowadził kobietę.

Coraz częściej Berner ulegał pokusie przyglądania się. Wmawiał sobie, że to holoprojekcja tak go fascynuje; za każdym razem komora stawała się innym światem, wspaniałym, straszliwym lub niezrozumiałym.

Czasami Candypop zdawała się czerpać przyjemność z tego aktu. Na jej twarzy wstyd walczył z pożądaniem, uśmiech z płaczem. Czasem krzyczała bez przerwy, a jej rysy zastygały w lęku i grozie. Najczęściej z wyrazu jej twarzy nic nie dało się odczytać.

Po wyczerpaniu się psychokłębka często na chwilę traciła przytomność. Najbardziej obce stwory Cleeta wprawiały ją w stan podobny do śpiączki, trwający czasem godzinami.

Niekiedy wychodziła bez obrażeń, ale zazwyczaj Berner musiał zanosić ją do medjednostki, aby wyleczyć stłuczenia, zwichnięcia i pomniejsze złamania.

— Jak możesz to znosić? - zapytał pewnego ranka, pomagając jej zejść z płyty. Wzruszyła ramionami.

— Jakie mam inne wyjście?

— Nie wiem — odparł Berner z ociąganiem. Wydawało się to potwornie niesprawiedliwe. Była tak miłą i niewinną osobą, a cierpiała tak szkaradną niewolę. - Czy nigdy nie bywa lepiej?

— Czy Cleet dał ci już swój wykład na temat cyklicznej natury bogactwa? Nie? Cóż, okrucieństwo także ma swoje cykle. - Posłała mu zmęczony uśmiech. - Czasami ubiera mnie w klejnoty, daje mi podarki i zachowuje się jak uwielbiający mąż.

— Tak jest lepiej, prawda?

— Wcale nie — odpowiedziała.

W miarę jak mijały tygodnie, Cleet stawał się mniej rozmowny, zdawał się znajdować mniejszą przyjemność w szokowaniu lub straszeniu Bernera.

Teraz zdarzało się, że spędzał noc bez kobiety, a w końcu mijały całe dnie, kiedy nie zabierał jej forpiku. Za to przesiadywał na pokładzie astrogacyjnym, wyraźnie zajęty swoimi myślami.

Cleet nie zamykał już Bernera w kabinie, najwyraźniej upewniwszy się, że jest nieszkodliwy. W każdym razie pole schodowe nie pozwoliłoby mu się dostać do żadnego z chronionych obszarów, tak więc Berner poruszał się tylko po ładowni i górnym pokładzie. Zaczynał się niecierpliwić.

Kiedyś odwiedził kobietę, kiedy spała swoim wymuszonym snem. Wydała mu się nieodparcie piękna, leżąc w łóżku jak klejnot w szkatułce. Wyszedł, zanim się obudziła i nigdy więcej nie naruszał jej prywatności.

Pożądał tej kobiety; w końcu był w stanie przyznać się do tego przed samym sobą. Było mu jej żal, a uczucie to wkrótce przerodziło się w pożądanie. Jednak ostatecznie ani żądza ani litość nie wydawały mu się na miejscu: była, jak i on, tylko jeszcze jednym zwierzęciem schwytanym w pułapkę, zabawką. Pomimo całej swej piękności, pomimo całej swej odwagi.

Jedyną rozrywkę znajdował na górnym pokładzie, wertując bibliotekę dusz Cleeta. Godzina po godzinie oglądał wyświetlane obrazy i czasami wydawało mu się, że wszechświat jest zapełniony wyłącznie kopulującymi zwierzętami, rozpaczliwie uchodzącymi przed śmiercią w ten jedyny sposób, jaki był dla nich dostępny.

Cleet czasami pozwalał mu zjeść obiad w mesie statku, przy długim, czarnym, lakierowanym stole. Berner zajmował miejsce na końcu tego stołu.

Zwykle Cleet jadł w czujnym milczeniu, obserwując Bernera z bezosobowym natężeniem. Tego wieczoru jednak był rozmowny.

— A więc, pustelniku, opowiedz mi o swej wierze. Słabi bez końca wymyślają podobne religie, usprawiedliwiając własną słabość. Ale odrzucenie seksu? To wydaje się uniwersalnie nieatrakcyjne. Jak zdobywacie wiernych?

Berner spojrzał nieufnie na Cleeta.

— Mądrość sama przychodzi do wybranych.

— Ach, tak? W takim razie powiedziałbyś, że ja jestem niemądry? Albo niewybrany?

— Nie ośmieliłbym się… - odparł Berner, spoglądając w dół na swój talerz.

— Całkiem słusznie! Ale proszę, wypowiedz się swobodnie.

Być może, nawrócisz mnie. Dlaczego musimy powstrzymać się od seksu?

Berner, nieszczęśliwy, wciągnął powietrze.

— Mogę tylko zacytować Bezimiennego: „Pomyśl o amebie.

Czy ona umiera? Nie zna przelotnej przyjemności parzenia się ani wiecznego strachu przed grobem”.

— Żadne zwierzę nie boi się śmierci. - Cleet wypowiedział to niemal delikatnym głosem.