Sen migotał; Cleet był teraz trującą rybą, pokrytym brodawkami straszydłem o postrzępionych płetwach i oczach martwych jak kamyki. W tym samym czasie był wciąż Cleetem;
Berner rozpoznawał go z mrożącym krew przerażeniem.
Candypop patrzyła spokojnie ze swego oddalenia, jej czaszka płonęła wewnętrznym ogniem.
Cleet zawirował i stał się znowu człowiekiem. Opadł do przysiadu, rozkraczył nogi i Berner ujrzał pająka. Potem węża. Rekina, hienę, obcą istotę o rogach jak brzytwy, potwora z głębin wywijającego mackami. Za każdą transformacją Berner czuł przypływ przerażenia. Miał ochotę krzyczeć, gardło bolało go, jakby miało zaraz pęknąć.
Jednak nie mógł krzyczeć, nie mógł uciekać; i jego bezradność przyciągnęła uwagę Cleeta. Potwór obserwował teraz Bernera błyszczącymi oczyma. Transformacje nabierały wstrząsającego tempa, kształty zmieniały się szybciej i szybciej. Berner nie mógł już ich rozpoznać; widział jedynie oczy, które zaczęły się zbliżać.
Był pewien, że zaraz umrze. Usiłował przenieść uwagę na Candypop… i wtedy zobaczył coś, co go ocaliło.
Ponad czaszkę i jej zanikającą otoczkę pięknego ciała podniosła się inna twarz. Młoda kobieta, uśmiechnięta, pełna radości życia. Jej oczy były ciepłe i niewinne. Ufne.
Rozpoznał ją z wysiłkiem. Jakimś cudem ujrzał Candypop taką, jaka była, zanim posiadł ją Cleet.
Jego przerażenie przygasło, zastąpione bolesnym smutkiem.
Obudził się ze łzami na policzkach i nieodpartą potrzebą
ujrzenia jej.
Do czasu kiedy stanął nad jej łóżkiem, łzy zniknęły, ale ból pozostał. Leżała nieruchoma i w sztucznym spokoju narkotycznego uśpienia ujrzał młodą kobietę ze swego snu. Zerknął na czasomierz łóżka. Za kilka sekund rurki i przewody wycofają się z jej ciała.
Łóżko trzasnęło i zabuczało. Oprzyrządowanie odpadło. Powieki kobiety zatrzepotały i Bernerem owładnął niebezpieczny impuls. Czuł, że coś popycha go do dokonania jakiegoś aktu czułości, choćby drobnego, więc pochylił się nad łóżkiem i dotknął wargami jej ust… czując niedorzeczną rozkosz, czując przyprawiające o zawrót głowy przerażenie.
Obudziła się, a on pocałował ją, ale jedyną jej reakcją było nieskończenie lekkie potrząśnięcie głową.
Przytaknął, ale pochylił się nad nią znowu, przycisnął policzek do jej policzka i wyszeptał:
— Gdybym mógł cokolwiek zrobić, zrobiłbym to. Zrobiłbym.
— Tak — powiedziała miękko. - Wierzę ci. Tak — podniosła rękę i dotknęła jego twarzy chłodnym, szybkim muśnięciem.
— Tak? — ryknął Cleet, zza pleców Bernera. - Tak? Tak — co?
Berner odskoczył od łóżka, ale Cleet zamachnął się ciężkim ramieniem i jednym uderzeniem rozciągnął go w kącie pokoju.
W ręku Cleeta drżał nerwopał, a Berner szykował się na zejście do piekła.
Głos Cleeta przybrał głuchy ton, jakiego Berner nigdy przedtem nie słyszał.
— Co ci mówiłem, pustelniku? Pamiętasz?
Berner nie był w stanie wydobyć głosu.
— Co mu mówiłeś? - spytała Candypop cichym, rozbawionym tonem.
Berner zerknął na nią. Siedziała na brzegu łóżka, z ciałem wygiętym w łuk w dziwnie prowokującej pozie. Jej twarz promieniała szelmowskim triumfem. Cleet odwrócił się do niej.
— Mogłoby mi przyjść do głowy coś niemiłego. Mógłbym pomyśleć, że ze mnie szydzisz. Mógłbym uwierzyć, że uwodzisz tego prostaka tylko po to, aby mnie rozdrażnić.
— Doprawdy? — zaśmiała się, był to brzydki, drwiący dźwięk. - Chyba nie myślałeś naprawdę, że ten mały tchórz mógłby ci się kiedykolwiek sprzeciwić. Bez wydatnej… pomocy. Chyba tak nie myślałeś?
Cleet wystrzelił z nerwopału.
Berner patrzył, jak dziewczyna upada z łomotem, z twarzą
wykrzywioną nieludzkim krzykiem. Całe jej piękno zniknęło.
Chciał się odwrócić, lecz nie był w stanie.
Kiedy wreszcie było po wszystkim, Cleet wyszedł bez słowa.
Berner pomógł jej przejść do medjednostki i podsadził ją na płytę. Zanim wsunął ją do środka, wziął ją za rękę.
— Dlaczego? Dlaczego wzięłaś winę na siebie?
Wykonała gest przypominający wzruszenie ramion. Jej głos zmienił się w ochrypły szept.
— Mógł cię zabić, a cóż by to była za głupia strata — jest niemal zdecydowany puścić cię wolno. Poza tym przywykłam do tego.
— Dziękuję ci — powiedział niepewnie.
Znowu leciutkie wzruszenie ramion.
— Wobec tysiąca lat, jakie to ma znaczenie?
W bibliotece Cleet ociągał się z decyzją.
— Które powinienem wybrać, pustelniku? — otworzył przegródkę oznaczoną napisem HYAENA EXTRO-BRUNNEA, wyjął kłębki, ważył je w dłoni obserwując Bernera nieprzeniknionymi oczyma.
— Mam użyć tych?
Cisza przedłużała się i Berner czuł nacisk woli Cleeta zmuszający go do odpowiedzi.
— Byłoby zarozumiałością z mojej strony ferować opinię — powiedział w końcu. Cleet uśmiechnął się.
— W porządku. Dobrze powiedziane; wiedziałem, że można cię czegoś nauczyć. Myślę, że poczekamy na nie jeszcze jedną noc. - Odłożył kłębki na miejsce, wziął następną parę. - Dziś wieczór weźmiemy coś słodkiego, jak sądzę. Coś subtelnego. Dla odmiany.
Kiedy Cleet poszedł do niej, Berner stuknął w płytkę, za którą odłożył kłębki hyaeny. Patrzył na wyświetlacz, czując falę mdłości.
Przez pokrytą zaroślami równinę sunęła na sześciu pniakowatych nogach barczysta bestia, pokryta pancerzem z włóknistych płytek w kolorze błotnistobrązowym. Porastały ją z rzadka rozrzucone kępki włosów. Głowa była nieowłosiona, po obu stronach świńskiego ryja sterczały zakrzywione do góry kły, oczy błyszczały silnym podnieceniem.
Potwór zatrzymał się, podrzucił głowę, rozdymając szeroko nozdrza. Chwilę później ruszył kołyszącym truchtem, a jego pysk pokrył się pianą.
Dopadł samicę na podmokłej łące. Samica, z brzuchem zwisającym ciężko, była drobniejsza i mniej zwinna. Kręciła się w kółko, aby stanąć twarzą do samca. On jednak runął na nią, rozciągając ją na ziemi i odsłaniając jej brzuch. Ciął kłami i w chwilę później zielonkawa masa wypełniająca wnętrze poruszyła się i zaczęła wylewać. Samiec stanął nad ciałem, rozstawił nogi i z jego piersi wysunęło się tuzin cienkich organów. Strumienie żółtego płynu bryzgnęły w dół, na masę.
Kiedy samica była już martwa, masa rozdzieliła się na rój małych larwopodobnych stworzeń, które zaczęły się żywić ciałem swojej matki.
Berner odwrócił się od wyświetlacza. Proces wydawał się odrażający, choć bez wątpienia bestie patrzyły na to inaczej. Pomyślał o Candypop, leżącej pod Cleetem, pustej i martwej. Jak Cleet mógł zrobić coś takiego?
Cleet wziął kłębki z przegródki oznaczonej HYAENA EXTRO-BRUNNEA. Spojrzał na Bernera, jego maska była nieprzenikniona. Zamknął na chwilę oczy, potem je otworzył; pod błyskiem oczekiwania kryła się w nich niepewność — lub przynajmniej tak wydawało się Bernerowi.
— Nieważne. Nieważne — powiedział Cleet, gwałtownie potrząsając głową. - Jak tylko skończymy, pozwolę ci odejść. Z powrotem do twojej jaskini, twojej kobiety z brązu i twoich zabobonów. Jakkolwiek było, starałeś się, jak mogłeś.