Piers Anthony
Sos Sznur
Rozdział 1
Dwóch wędrownych wojowników zbliżało się do gospody z przeciwnych stron. Ubrani byli zwyczajnie: w ciemne pantalony przewiązane w kolanach i w pasie oraz luźne białe kubraki rozpięte z przodu, sięgające bioder, z rękawami do łokci. Na nogach mieli buty na grubych podeszwach. Potargane włosy z przodu były przycięte nad brwiami, po bokach nad uszami, z tyłu nie dotykały kołnierzy. Brody mieli krótkie i rzadkie.
Mężczyzna idący ze wschodu dźwigał prosty miecz w plastikowej pochwie przewieszonej przez szerokie plecy. Był młody i potężnie zbudowany, choć niezbyt przystojny. Czarne włosy i brwi nadawały mu złowieszczy wygląd, sprzeczny z jego naturą. Miał muskularną sylwetkę i poruszał się pewnie jak wytrenowany atleta.
Ten, który szedł z zachodu, był niższy i szczuplejszy, lecz odznaczał się równie znakomitą formą fizyczną. Błękitne oczy i jasne włosy nadawały jego obliczu tak delikatny wygląd, że gdyby nie broda, mógłby niemal uchodzić za kobietę. W jego ruchach nie było jednak nic niewieściego. Pchał przed sobą jednokołowy zamykany wózek, z którego wystawał lśniący metalowy drąg długości kilku stóp.
Ciemnowłosy mężczyzna przybył pod okrągły budynek pierwszy, zaczekał jednak uprzejmie na drugiego. Popatrzyli na siebie, zanim się odezwali. Z budynku wyszła młoda kobieta, wdzięcznie owinięta pojedynczym kawałkiem materii. Spojrzała na jednego wojownika, następnie na drugiego, zatrzymując wzrok na pokaźnych złotych bransoletach, które mieli na lewych nadgarstkach. Zachowała jednak milczenie.
Mężczyzna z mieczem spojrzał na nią, gdy tylko się zbliżyła, podziwiając jej długie lśniące loki o barwie nocnego nieba oraz zmysłową figurę, po czym przemówił do mężczyzny z wózkiem:
— Zechcesz dziś dzielić ze mną nocleg, przyjacielu? Nie szukam panowania nad ludźmi.
— Ja szukam panowania w Kręgu — odparł tamten — ale nocleg podzielę.
Uśmiechnęli się i uścisnęli sobie ręce. Blondyn spojrzał na dziewczynę.
— Nie potrzebuję kobiety.
Opuściła wzrok rozczarowana, ale natychmiast przeniosła oczy na mężczyznę z mieczem. Ten po chwili milczenia, której wymagały dobre maniery, oznajmił:
— Zechcesz wiec może spędzić noc ze mną, piękna panno? Nie obiecuję niczego więcej.
Dziewczyna pokraśniała z zadowolenia.
— Chętnie spędzę noc z tobą, Mieczu, nie oczekując niczego więcej.
Uśmiechnął się, klepnął prawą dłonią bransoletę i ściągnął ją.
— Jestem Sol Miecz, filozof z zamiłowania. Czy umiesz gotować?
Gdy skinęła głową, wręczył jej bransoletę.
— Ugotujesz wieczerzę również dla mojego przyjaciela i oczyścisz mu strój.
Drugi mężczyzna spoważniał.
— Czy dobrze usłyszałem twoje imię, mój panie? Ja jestem Sol.
Wyższy wojownik odwrócił się powoli, marszcząc brwi.
— Obawiam się, że dobrze. Noszę to imię od ostatniej wiosny, kiedy to zdobyłem swój miecz. Ale może używasz innej broni? Nie ma potrzeby, żebyśmy wszczynali spór.
Dziewczyna przenosiła wzrok z jednego na drugiego.
— Z pewnością twoją bronią jest drąg, wojowniku — powiedziała z niepokojem, wskazując wózek.
— Ja jestem Sol — odrzekł tamten zdecydowanym tonem. — Drąg i Miecz. Nikt inny nie może używać mojego imienia.
Wojownik z mieczem wydawał się niezadowolony.
— A więc szukasz ze mną sporu? Wolałbym, żeby tak nie było.
— Spieram się tylko o imię. Wybierz sobie inne, a nie będzie powodu do walki.
— Zdobyłem je tym oto mieczem. Nie mogę z niego zrezygnować.
— Muszę więc odebrać ci je w Kręgu, mój panie.
— Proszę — sprzeciwiła się dziewczyna — zaczekajcie do rana. W środku jest telewizor i łazienka. Przygotuję pyszny posiłek.
— Czy pożyczyłabyś bransoletę od mężczyzny, którego imię zostało zakwestionowane? — zapytał cicho wojownik z mieczem. — Musimy to załatwić teraz, ślicznotko. Będziesz mogła służyć zwycięzcy.
Przygryzła czerwoną wargę, zawstydzona, i oddała bransoletę.
— Czy więc pozwolicie mi być świadkiem?
Mężczyźni wymienili spojrzenia i wzruszyli ramionami.
— Proszę bardzo, dziewczyno, jeśli masz na to ochotę — powiedział blondyn i ruszył pierwszy wydeptaną boczną ścieżką, oznakowaną na czerwono.
W odległości stu jardów od gospody znajdował się Krąg o średnicy piętnastu stóp, ograniczony płaską plastikową krawędzią jasnożółtego koloru oraz zewnętrzną żwirową obwódką. Jego środek stanowiła gładka, pięknie przy strzyżona darń, zielony trawnik w kształcie doskonałego dysku. To był Krąg Walki — serce kultury tego świata.
Czarnowłosy mężczyzna zdjął pas i kubrak, odsłaniając tors olbrzyma. Potężne mięśnie grały mu na karku, klatce piersiowej i brzuchu. Miał grubą szyję i talię. Wyciągnął miecz: długą lśniącą głownię z hartowanej stali z wytartą srebrną rękojeścią. Ciął nim kilka razy w powietrzu i wypróbował ostrze na pobliskim drzewku. Jeden zamach — i padło ucięte równo u podstawy.
Drugi otworzył wózek, by wyjąć z przegródki podobny oręż. Obok leżały sztylety, pałki, maczuga, metalowa kula morgenszternu oraz długi drąg.
— Opanowałeś wszystkie te rodzaje broni? — spytała zdumiona dziewczyna.
Wojownik skinął tylko głową.
Obaj mężczyźni podeszli do Kręgu i spojrzeli sobie w oczy, dotykając palcami nóg zewnętrznej krawędzi.
— Wyzywam cię do walki o imię — oznajmił blondyn — na miecze, drągi, pałki, morgenszterny, noże lub maczugi. Wybierz sobie inne imię, a walka będzie zbyteczna.
— Wolę pozostać bezimienny — odparł ciemnowłosy. — Zdobyłem swe imię mieczem i jeśli kiedykolwiek wezmę do ręki inną broń, to tylko po to, by o nie walczyć. Wybierz oręż, którym władasz najlepiej. Stanę przeciw tobie z mieczem w dłoni.
— Tak więc o imię i bron — rzekł blondyn, który zaczynał okazywać gniew.
— Zwycięzca bierze wszystko. Ponieważ jednak nie chcę ci wyrządzić krzywdy, będę z tobą walczyć drągiem.
— Zgoda! — Tym razem ciemnowłosy spojrzał spode łba. — Pokonany utraci imię oraz cały oręż i nigdy już nie będzie rościł sobie praw do imienia ani do używania żadnej broni!
Dziewczyna słuchała, przerażona stawką przekraczającą granice rozsądku, nie odważyła się jednak protestować.
Wkroczyli do Kręgu Walki i rozpoczęli błyskawiczną wymianę ciosów. Dziewczyna obserwowała ich ze strachem, gdyż z reguły to drobniejsi mężczyźni używali lżejszej, ostrzejszej broni, potężniejszym pozostawiając ciężką maczugę i długi drąg. Obaj wojownicy byli jednak tak sprawni, że ich wzrost czy waga nie miały znaczenia. Starała się śledzić uderzenia i kontry, szybko jednak całkowicie straciła rozeznanie. Obie postacie okręcały się wokół osi i uderzały, wymierzały ciosy i uchylały się przed nimi. Metalowy miecz odbijał się od metalowego drąga, po czym parował jego uderzenia. Stopniowo zaczęła się orientować w sytuacji.
Miecz był masywną bronią. Choć trudno było zatrzymywać jego ciosy, równie trudno przychodziło wojownikowi zmieniać kierunek uderzeń, dzięki czemu przeciwnik miał z reguły czas na odparowanie ataku. Długim drągiem natomiast łatwiej się manewrowało, gdyż trzymało się go oburącz; zapewniało to pewniejszy uchwyt, ale skuteczny cios można było nim zadąć jedynie w odsłonięty cel.
Miecz był przede wszystkim bronią ofensywną, drąg — defensywną. Raz po raz miecz kierował wściekłe ciosy na kark, nogę czy tułów, lecz zawsze jakiś odcinek drąga go blokował.