Sos wyznaczył ludzi do zapisywania wyników: jeden punkt za zwycięstwo, zero za porażkę. Niektórzy śmiali się na widok dorosłych mężczyzn trzymających w ręku ołówek i blok papieru na podobieństwo skrybów, jakich spotykano wśród Odmieńców. Wkrótce zadanie to przejęły kobiety. Uprosiły one Sosa, aby pokazał im, jak się oznacza poszczególne rodzaje broni, by można było zapisywać wyniki rywalizacji na publicznej tablicy. Zaproponował im, by rysowały symbole: uproszczone wizerunki miecza, maczugi i innych narzędzi walki, a pod nimi kreski w grupach po pięć, aby ułatwić porównanie. Codziennie widziano, jak mężczyźni udają się pod tablicę, aby radować się swymi zwycięstwami lub rozpaczać z powodu spadku w tabeli. Gdy liczba piątek stała się zbyt wielka i zaciemniała obraz, kobiety opanowały bardziej dogodne cyfry arabskie. W ślad za nimi to samo uczynili mężczyźni. To była korzyść, jakiej Sos nie przewidział: plemię uczyło się rachować. Pewnego razu, przechodząc obok małej dziewczynki, zauważył, że obliczyła ona na palcach liczbę zwycięstw odniesionych w ciągu dnia przez grupę jej ojca, po czym wzięła w rękę ołówek i zapisała pod symbolem miecza liczbę „56”.
Wtedy zrozumiał, jak łatwo byłoby poprowadzić kurs podstaw matematyki, a nawet sztuki pisania. Koczownicy byli analfabetami, ponieważ nie mieli powodów, by uczyć się czytać i pisać. Gdyby zaistniała taka potrzeba, sytuacja szybko uległaby zmianie. Sos był jednak na razie zbyt zajęty, by cos w tej sprawie zrobić.
Sztylety, jako najmniej liczna grupa, były w niekorzystnej sytuacji. Dowódca skarżył się Sosowi, że gdyby nawet wszyscy z ich piątki wygrali wszystkie walki, to i tak nie mogliby dorównać mieczom, które mogły przegrać większość pojedynków i mimo to zakończyć dzień z większą liczbą punktów. Sos uznał, że skarga jest słuszna, i pokazał ludziom, jak obliczać punkty przypadające na jednego wojownika. To zmusiło go do rozpoczęcia lekcji matematyki; chciał nauczyć kobiety obliczania średniej. Przyłączyła się do nich Sola, która nie była najbardziej pojętną z obecnych, lecz jako samotna miała najwięcej czasu, zdołała się więc nauczyć tej czynności wystarczająco dobrze, by udzielać pomocy innym. Sos doceniał to, jednakże jej bliskość go niepokoiła. Była zbyt piękna i — gdy coś wyjaśniał — siadała zbyt blisko niego.
W Kręgu działy się dziwne rzeczy. Odkryto, że najlepsze miecze nie musiały być wcale skuteczne przeciw nie wyszkolonym maczugom, a ci, którzy dobrze sobie radzili z maczugami, mogli być słabi przeciw drągom. Doradcy, którzy pierwsi zorientowali się, że należy zmieniać kolejność w zależności od przeciwnika, zdobyli dla swych grup wiele punktów.
Pewnego razu Tyl zauważył, jak Tor siedzi w namiocie ustawiając domino, i roześmiał się. Potem, gdy dostrzegł, że Tor potrafi za pomocą swych notatek obmyślić nadzwyczaj skuteczną strategię, przestał się śmiać. Mimo że z początku trzymał się z boku, gdyż sądził, że jego pozycji należy się szacunek, kiedy ujrzał postępy, jakie osiągnięto, zdecydował się przyłączyć. Nikt nie mógł sobie pozwolić na lenistwo. Już teraz niektórzy z wojowników z grupy mieczy mogli się z nim równać umiejętnościami. Nadeszła nawet chwila, gdy ujrzano go rozmyślającego nad dominem.
W trzecim miesiącu zaczęli ćwiczenia parami. Dwóch mężczyzn walczyło w Kręgu przeciwko dwóm i musieli ich pokonać jako zespół.
— Czterech ludzi w Kręgu? — zapytał zgorszony Tyl. — Co to za szarada?
— Słyszałeś kiedyś o plemieniu Pita?
— Nie.
— To bardzo potężna wspólnota daleko na wschodzie. Łączą swe miecze w pary, podobnie maczugi czy drągi. Nie wchodzą do Kręgu w pojedynkę. Czy chcesz, aby ogłosili, że pokonali nas?
— Nie!
Wrócili do ćwiczeń.
Ze sztyletami i pałkami nie mieli większych problemów, ale drągi często zaczepiały się o siebie, a wojownicy szeroko wymachujący maczugami i mieczami mogli z równą łatwością zranić swych partnerów, jak i przeciwników.
Pierwszy dzień ćwiczeń parami kosztował ich wiele. Tabele ponownie uległy zmianie, gdy zespół złożony z dwóch najlepszych mieczy został haniebnie pokonany przez dziesiątego i piętnastego. Dlaczego? Najlepsi wojownicy walczyli każdy po swojemu, natomiast słabsi mądrze dobrali się w parę, wzajemnie uzupełniając swój styclass="underline" agresywny, choć lekkomyślny atak wsparty nieruchawą, lecz pewną obroną. Dwaj najlepsi wpadali na siebie nawzajem i blokowali swe uderzenia, gdyż nie potrafili odróżnić przyjaciela od wroga, i w ten sposób gładka współpraca słabszych wojowników zatriumfowała.
Ponownie rozpoczęto rywalizację między grupową, kierując się zmienioną tabelą, a na koniec zaczęto tworzyć dwójki mieszane: miecz z maczugą czy sztylet z drągiem, aż wreszcie każdy wojownik umiał skutecznie walczyć w parze z każdą bronią przeciwko dowolnym dwóm przeciwnikom. Trzeba było odpowiednio zmienić system liczenia punktów. Kobiety opanowały ułamki i zapisywały komu trzeba połówki zwycięstw. Miesiące mijały niepostrzeżenie, gdy wypróbowywano niezliczone kombinacje. Wyłoniono grupę doświadczonych nauczycieli, którzy szkolili nowych, oszołomionych jeszcze przybyszów, pokazując im, jak rozwinąć umiejętności i poprawić pozycję.
Liście opadły z drzew, ziemię przykrył śnieg. Ryjówki i ćmy zniknęły. Nie były już zresztą tak groźne, odkąd odpowiednio się przed nimi zabezpieczono. Gulasz z ryjówek stał się nieodłącznym elementem i trudno było znaleźć coś, co zastąpiłoby to obfite źródło mięsa, gdy nadeszła zima.
Areny codziennie oczyszczano. Ćwiczenia nie ustawały, czy świeciło słońce, czy padał śnieg. Wciąż pojawiali się nowi wojownicy, lecz Sol nie wracał.
Rozdział 8
Z nadejściem chłodów Sav postanowił przenieść się do głównego namiotu, ogrzewanego przez nieustannie podtrzymywany ogień. Aby zapewnić rodzinom choć trochę odosobnienia, podzielono go na liczne mniejsze przedziały. Pojawiały się młode, wolne kobiety poszukujące bransolet. Sav jasno określał warunki, na jakich pożyczał swoją.
Sos pozostał w małym namiocie. Nie chciał mieszkać z tymi, którzy nosili bron. Niemoc w Kręgu stawała się dlań źródłem rosnącego niezadowolenia, choć nie mógł się do tego przyznać głośno. Nie zdawał sobie sprawy, do jakiego stopnia był przyzwyczajony zdobywać uznanie i rozwiązywać swoje problemy przy użyciu oręża, zanim nie pozbawiono go tego przywileju. Musiał znowu mięć bron, nie wolno mu jednak było używać żadnej z sześciu dostarczanych do gospod przez Odmieńców. Inne rodzaje broni, jak łuki i strzały, nie nadawały się do walki w Kręgu.
Sos często zastanawiał się nad tym całym stanem rzeczy. Dlaczego Odmieńcy zadawali sobie tyle trudu, aby gdzieś wytwarzać i przekazywać koczownikom artykuły umożliwiające im życie, a następnie zupełnie się nie interesowali, jaki ci robią z nich użytek? Kiedyś zamierzał znaleźć odpowiedź na to pytanie. Na razie był członkiem społeczności koczowników i musiał zdobyć sobie ich szacunek.
Jeśli będzie mógł.
Zdjął ubranie i wczołgał się nagi do ciepłego śpiwora, który przyniósł sobie z najbliższej gospody. Usłużni Odmieńcy, odpowiadając na zwiększone zapotrzebowanie, dostarczali ostatnio znacznie więcej śpiworów niż zwykle. Niemal na pewno wiedzieli o istnieniu tego obozu, najwyraźniej jednak nie interesowali się nim. Wysyłali zapasy tam, dokąd udawali się ludzie, lecz nie próbowali wywierać na nich żadnego wpływu.
Miał teraz małą lampę gazową, przy której mógł czytać książki, również niekiedy zostawiane przez Odmieńców w gospodach. Nawet pod tym względem starali się oni być pomocni i gdy Sos zaczął zabierać książki, pojawiło się ich więcej. Także ich tematy odpowiadały jego zainteresowaniom. Zapalił lampę i otworzył tom, który właśnie czytał — przedwybuchowe dzieło dotyczące rolnictwa. Próbował czytać, lecz tekst był zbyt skomplikowany i umysł nie mógł się na nim skupić. Typ i ilość nawozu na określony areał, płodozmian, pestycydy, ich zastosowanie i środki ostrożności… taka niezrozumiała statystyka, podczas gdy on chciał się tylko dowiedzieć, jak uprawiać orzeszki ziemne i marchewkę. Odłożył książkę na bok i zgasił światło.