— Jeśli w to wierzysz, dlaczego nie oddasz mu bransolety?
— Dlatego, że nie jestem samolubna! — krzyknęła.
To go zaskoczyło.
— Dał mi swoje imię, choć tego nie chciał. Muszę mu dać coś w zamian, nawet jeśli tego nie chcę. Nie mogę go opuścić, dopóki nie spłacę długu.
— Nie rozumiem.
Teraz z kolei ona poczuła gorycz.
— Rozumiesz!
— Masz dziwny sposób spłacania długów.
— To jego sposób, nie mój. Twoje liczby tego nie wyjaśnią.
— Dlaczego nie wybierzesz sobie do tego celu innego mężczyzny?
— Dlatego, że on ci ufa, a ja cię kocham.
Nie mógł nie zgodzić się z tymi słowami. To Sol pierwszy wystąpił z tą propozycją, nie ona.
— Jeśli mnie o to poprosisz, odejdę — szepnęła — i już więcej nie wrócę. Bez żadnych krzyków i żadnego kłopotu.
Mogła sobie pozwolić na ten gest. Odniosła już zwycięstwo. Bez słowa objął ją, szukając jej warg i ciała. Tym razem ona się opierała.
— Czy znasz cenę?
— Znam.
Wtedy stała się równie chętna jak on.
Rozdział 9
Na wiosnę Soi pojawił się ponownie, pchając swój wózek z bronią; był chudy, poważny, pokryty bliznami. Przywitało go ponad dwustu ludzi, co do jednego twardych i ochoczych. Wiedzieli, że jego powrót oznacza zmiany.
Wysłuchał raportu Tyla i skinął głową.
— Jutro wyruszamy — oznajmił.
Tej nocy Sav wrócił do namiotu. Sosowi przyszło do głowy, że cała ta przeprowadzka i powrót były podejrzanie wygodne dla niego, powstrzymał się jednak od uwag.
— Twoja bransoleta się zmęczyła?
— Lubię ciągle cos nowego. Zaczynało mi już tego brakować.
— W ten sposób raczej ciężko jest założyć rodzinę.
— Jasne! — zgodził się Sav. — Zresztą potrzebne mi siły. Jestem teraz drugim drągiem.
Tak, pomyślał zasmucony Sos. Pierwszy stał się drugim i należało się z tym pogodzić.
Plemię wymaszerowało. Najpierw wyruszyło pięćdziesięciu wojowników z mieczami. Twierdzili, że ten przywilej należy się im jako zwycięzcom w turnieju na punkty. Za nimi szły sztylety — triumfatorzy w tabeli proporcji — potem pałki, drągi i maczugi. Kolumnę zamykał samotny morgensztern. Nie zdobył wielu punktów, ale nie czuł się rozczarowany.
— Moja bron nie służy do zabawy — stwierdził nie bez racji.
Sol już nie walczył. Pozostawał z Sola, okazując jej niezwykłą dbałość, i pozwolił sprawnej machinie wojennej, którą stworzył Sos, działać przy minimalnym nadzorze. Czy wiedział, co jego żona wyprawiała przez całą zimę? Z pewnością, gdyż Soła była w ciąży.
Tyl rządził plemieniem. Gdy napotykali samotnego wojownika, który zgadzał się na warunki walki, nakazywał dowódcy odpowiedniej grupy wybrać podkomendnego do pojedynku w Kręgu. Szybko się ujawniły zalety długiego treningu — wyznaczeni wojownicy byli z reguły w lepszej formie fizycznej niż ich przeciwnicy, a także lepiej znali przeróżne fortele. Zwyciężali niemal zawsze. Gdy zdarzało im się przegrać, zwykle zwycięzca wyzywał dowódcę grupy, aby samemu zostać członkiem plemienia, które imponowało mu rozmiarami i siłą. Tyl nie pozwalał wędrować z plemieniem nikomu, kto nie był z nim związany.
Jedynie Sos pozostał niezależny i żałował tego.
Po tygodniu natknęli się na inne plemię, liczące około czterdziestu członków, pod przywództwem chytrego, starego wojownika. Po spotkaniu z Tylem i ocenie sytuacji, zgodził się on wystawić do Kręgu tylko czterech wojowników: miecz, drąg, pałki i maczugę. Nie chciał ryzykować więcej.
Skwaszony Tyl udał się po radę do Sosa.
— To małe plemię, ale ma wielu dobrych ludzi. Patrząc na ich blizny i obserwując, w jaki sposób się poruszają, mogę stwierdzić, że są doświadczeni i zdolni.
— I może też słuchając raportów naszych zwiadowców — szepnął Sos.
— Nie chce nawet wysłać przeciw nam swoich najlepszych! — ciągnął oburzony Tył.
— Wyzwij go sam do walki o całą jego grupę, ale przedtem postaw na szalę pięćdziesięciu ludzi. Niech ich sobie wcześniej obejrzy, aby się przekonać, że są warci jego wysiłku.
Tyl uśmiechnął się i poszedł do Soła po oficjalną zgodę. To była tylko formalność. Po chwili zgromadził czterdziestu pięciu dobranych wojowników.
— Nic z tego nie wyjdzie — mruknął Tor.
Chytry wódz plemienia obejrzał wojowników i chrząknął z zadowoleniem.
— Dobrzy ludzie — zgodził się, po czym przyjrzał się Tyłowi.
— Czy jesteś człowiekiem, który używa dwóch rodzajów broni?
— Miecza i pałek.
— Podróżowałeś samotnie, a teraz jesteś drugim wojownikiem w plemieniu liczącym dwustu członków.
— Zgadza się.
— Nie będę z tobą walczyć.
— Czy pragniesz się zmierzyć z naszym wodzem, Solem?
— Z pewnością nie!
Tyl zapanował nad sobą z wyraźnym wysiłkiem i zwrócił się w stronę Sosa.
— Co teraz, Doradco? — zapytał z ironią w głosie.
— Teraz skorzystaj z rady Tora.
Sos nie wiedział, co wymyślił brodacz, ale podejrzewał, że okaże się to skuteczne.
— Myślę, że jego słabym punktem jest duma — powiedział Tor szeptem. — Nie zgodzi się walczyć, jeśli sądzi, że może przegrać, i nie zaryzykuje jednocześnie więcej niż kilku ludzi, aby móc się wycofać, gdy sytuacja stanie się dlań niekorzystna. W ten sposób nic nie zyskamy. Gdyby jednak udało się nam go ośmieszyć…
— Świetnie! — krzyknął Sos, zrozumiawszy, o co chodzi. — Wystawimy czterech błaznów, by go zawstydzić i skłonić do podniesienia stawki!
— I do tego zbierzemy grupę dowcipnisiów. Największych pyskaczy, jakich mamy.
— A mamy ich pod dostatkiem — zgodził się Sos, przypominając sobie, jaki doping towarzyszył zażartej rywalizacji między grupami.
Tyl wzruszył ramionami z powątpiewaniem.
— Wy się tym zajmijcie. Ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego.
Udał się do swojego namiotu.
— Naprawdę chciał walczyć sam — zauważył Tor. — Niestety, on się do tego nie nadaje. Nigdy się nie śmieje.
Porównali swoje notatki i wyznaczyli do Kręgu czterech odpowiednich wojowników. Następnie zgromadzili jeszcze staranniej dobraną grupę kibiców, którzy mieli siedzieć najbliżej Kręgu.
Pierwszy pojedynek rozpoczął się w południe. Przedstawiciel przeciwników — wysoki, poważny wojownik z mieczem, który młodość miał już za sobą, zbliżył się raźnym krokiem. Z szeregów Sola wystąpił Dal — drugi sztylet — niski mężczyzna o pucołowatej twarzy, którego często słyszany śmiech miał chichotliwe brzmienie. Ogólnie biorąc, Dal nie był bardzo dobrym wojownikiem, lecz intensywne ćwiczenia ujawniły jego mocny punkt: nigdy nie przegrał walki przeciwko mieczowi, mimo że ostra bron była szczególnie niebezpieczna właśnie dla tęgich mężczyzn.
Wojownik z mieczem spojrzał zimno na przeciwnika, po czym wszedł do Kręgu i zajął postawę obronną. Dal wyciągnął jeden ze swych noży i stanął naprzeciw, naśladując — z ośmiocalowym ostrzem w ręku — przepisową postawę tamtego. Specjalnie dobrani gapie wybuchnęli śmiechem.
Bardziej zdziwiony niż rozgniewany wojownik zamachnął się na próbę mieczem. Dal sparował cios niedużym nożem, jak gdyby był to normalny miecz. Publiczność roześmiała się ponownie, bardziej hałaśliwie niż było to konieczne.
Sos spojrzał ukradkiem na wodza drugiego plemienia. Nie był on ani trochę ubawiony.
W końcu przeciwnik zaatakował na serio i Dal wykwintnym ruchem wyciągnął drugi sztylet. Za pomocą szybkich fint i uskoków powstrzymywał ataki cięższej broni. Na ogół uważano, że para sztyletów nie może się równać z mieczem, chyba że władający nimi wojownik był nadzwyczaj zwinny. Dal sprawiał wręcz przeciwne wrażenie, lecz jego zaokrąglone ciało jakoś zawsze znajdowało się o włos poza zasięgiem miecza. Potrafił też szybko wykorzystywać okazje, jakie stwarzała większa bezwładność broni przeciwnika. Nikt, kto walczył w Kręgu przeciw bliźniaczym nożom, nie mógł ani na chwilę zapomnieć, że jest ich para i że przeciwnika trzeba przez cały czas trzymać na bezpieczną odległość. Nic nie dawało zablokowanie ciosu jednego noża, jeśli drugi już zmierzał do odsłoniętego celu.