Выбрать главу

Z początku wydawało się, że przeciwnicy pozabijają się nawzajem, po chwili jednak stało się jasne, że liczą się z tym, iż ich ataki będą blokowane, i dążą nie tyle do krwawego zwycięstwa, co do przejęcia taktycznej inicjatywy. W pewnym momencie walka między dwoma nadzwyczaj utalentowanymi wojownikami utknęła jakby na martwym punkcie.

Nagle tempo się zmieniło. Blondyn przejął inicjatywę, szybkimi uderzeniami drąga spychając przeciwnika do defensywy i wytrącając go z równowagi za pomocą serii uderzeń kierowanych na ramiona, nogi i głowę. Wojownik z mieczem częściej uskakiwał przed uderzeniami, niż usiłował parować ciosy swą jedyną bronią. Najwyraźniej ciążyła mu ona coraz bardziej w miarę szaleńczej walki. Miecze nie nadawały się do długich pojedynków. Wojownik z drągiem zachował więcej sił i miał teraz przewagę. Wkrótce ręka dźwigająca miecz zmęczy się i zbyt wolno będzie osłaniać ciało.

Ale jeszcze nie teraz. Nawet niedoświadczony obserwator mógł odgadnąć, że ów potężnie zbudowany mężczyzna męczy się zbyt szybko. To był podstęp. Przeciwnik również coś podejrzewał, gdyż im bardziej ciemnowłosy zwalniał, tym on z kolei stawał się ostrożniejszy. Nie miał zamiaru dać się sprowokować do żadnego ryzykownego ataku.

Nagle wojownik z mieczem wykonał zdumiewający manewr. Gdy koniec drąga zbliżał się do jego boku w szerokim poziomym zamachu, nie odbił ciosu ani nie cofnął się, lecz padł na ziemię, przepuszczając drąg ponad sobą. Następnie przetoczył się na bok i ciął mieczem na odlew, zataczając straszliwy łuk skierowany na kostki. Przeciwnik podskoczył, zdumiony tym niezwykłym i niebezpiecznym atakiem, lecz gdy tylko jego stopy znalazły się nad ostrzem i zaczęły opadać, miecz przeciął ze świstem powietrze, zakreślając łuk w przeciwną stronę.

Wojownik z drągiem nie mógł ponownie wybić się w górę wystarczająco szybko, gdyż spadał właśnie na ziemię, nie dał się jednak tak łatwo złapać w pułapkę. Zachował równowagę i panowanie nad bronią, okazując cudowną harmonię ruchów. W chwili gdy miecz uderzył po raz drugi, wbił koniec drąga w darń pomiędzy swymi stopami. Krew pociekła, kiedy ostrze wbiło się w goleń, lecz metalowy drąg zatrzymał cios i uchronił wojownika od przecięcia ścięgna lub jeszcze gorszego losu. Ranny i częściowo okaleczony mężczyzna nadal był zdolny do walki.

Sztuczka się nie udała. Oznaczało to koniec wojownika z mieczem. Gdy spróbował wstać, drąg uniósł się i uderzył go w bok głowy tak silnie, że ten zatoczył się i wyleciał z Kręgu. Padł ogłuszony na żwir. Wciąż ściskał miecz, lecz nie był już w stanie go użyć. Po chwili zdał sobie sprawę, gdzie się znajduje, wydał krótki okrzyk rozpaczy i wypuścił broń. Przegrał.

Sol, obecnie jedyny posiadacz tego imienia, cisnął drąg na ziemię obok wózka i przekroczył plastikową krawędź. Chwycił pokonanego za ramię i pomógł mu się podnieść.

— Chodź, musimy cos zjeść — powiedział.

— Tak — odezwała się dziewczyna, wyrwana nagle z zadumy. — Opatrzę wasze rany.

Poprowadziła ich w stronę gospody. Teraz, gdy nie starała się wywrzeć na nich wrażenia, wydawała się ładniejsza.

Budynek miał kształt gładkiego cylindra o wysokości trzydziestu stóp i średnicy dziesięciu. Jego zewnętrzną ścianę stanowiła twarda plastikowa płyta, okręcona wokół z wysiłkiem -jak się zdawało — nie większym, niż był potrzebny do owinięcia paczki. Na szczycie znajdował się przezroczysty stożek, którego czubek przebito, by wypuścić na zewnątrz kolumnę komina. Z oddali można było ujrzeć skrytą pod stożkiem lśniącą maszynerię, która chwytała i ujarzmiała światło słoneczne, zapewniając stały dopływ mocy do mechanizmów skrytych wewnątrz budynku.

Nie miał on okien, a jedyne drzwi wychodziły na południe. Składały się z trzech obracających się wokół osi szklistych płyt, które wpuściły przybyszów do środka pojedynczo, nie dopuszczając do zbyt dużego przepływu powietrza. W środku było chłodno i jasno. Wielkie pomieszczenie oświetlał rozproszony blask bijący z podłogi i sufitu.

Dziewczyna opuściła składane łóżka, schowane w zaokrąglonej ścianie. Gdy obaj mężczyźni zasiedli na plastikowych meblach, przeszła za półkę, na której leżała bron, ubrania i bransolety, by zaczerpnąć wody ze zlewu wbudowanego w centralny filar. Po chwili przyniosła miednicę z ciepłą wodą, wytarła gąbką krwawiącą nogę Soła i zabandażowała ją, po czym zajęła się siniakiem na głowie pokonanego. Mężczyźni pogrążyli się w rozmowie. Teraz, gdy spór został już rozstrzygnięty, nie było między nimi żadnej urazy.

— W jaki sposób wpadłeś na ten trik z mieczem? — zapytał Sol, który wydawał się nie zauważać zabiegów dziewczyny, choć ta wielce się o niego troszczyła.

— O mały włos byłbyś mnie dzięki niemu zwyciężył.

— Nie zadowalają mnie stare sposoby — odrzekł Bezimienny, podczas gdy dziewczyna zakładała opatrunek. — Zadaję pytania: „Dlaczego tak musi być?” i „W jaki sposób można by to ulepszyć?” albo „Czy w tym jest jakiś sens?” Studiuję pisma starożytnych i czasami udaje mi się znaleźć w nich odpowiedzi, jeśli nie potrafię dojść do nich sam.

— Imponujesz mi. Nigdy dotąd nie spotkałem wojownika, który umiałby czytać. A przecież walczyłeś dobrze.

— Nie dość dobrze — odparł tamten bezbarwnym głosem. — Teraz muszę udać się na Górę.

— Przykro mi, że musiało do tego dojść — odparł szczerze Sol.

Bezimienny skinął lekko głową. Przez pewien czas nie odzywali się. Weszli kolejno pod prysznic wbudowany w centralny filar, wytarli się i zmienili ubrania, nie przejmując się obecnością dziewczyny.

Z zabandażowanymi ranami zasiedli wspólnie do kolacji. Gospodyni rozłożyła cicho stół wmontowany w północną ścianę, rozstawiła stołki, po czym wyjęła dania z pieca kuchennego i lodówki, również umieszczonej w filarze. Mężczyźni nie dopytywali się, skąd pochodzi pikantne białe mięso czy delikatne wino. Żywność uważano za rzecz naturalną, niegodną uwagi, podobnie jak samą gospodę.

— Jaki masz cel w życiu? — zapytał Bezimienny, gdy siedzieli nad lodami, a dziewczyna zmywała naczynia.

— Mam zamiar założyć Imperium.

— Własne plemię? Nie wątpię, że potrafisz tego dokonać.

— Imperium. Wiele plemion. Jestem dobrym wojownikiem. Lepszym w Kręgu niż ktokolwiek, kogo widziałem. Lepszym niż wodzowie plemion. Jestem gotów wziąć każdego, kogo pokonam w walce, ale nie spotkałem nikogo, kogo chciałbym zatrzymać, oprócz ciebie, lecz my nie walczy-liśmy o panowanie. Gdybym wiedział, że jesteś taki dobry, ustaliłbym inne warunki.

Rozmówca postanowił zignorować ten komplement, choć sprawił mu on przyjemność.

— Aby stworzyć plemię, potrzebujesz honorowych łudzi, biegłych w swych specjalnościach, którzy będą walczyć dla ciebie i zdobywać dla twej grupy nowych członków. Muszą to być młodzi mężczyźni, tacy jak ty, którzy będą słuchać rad i korzystać z nich. Aby zbudować Imperium, potrzeba czegoś więcej.

— Więcej? Nie znalazłem nawet młodych ludzi, którzy byliby cos warci. Tylko nieudolnych amatorów i słabowitych staruszków.

— Wiem o tym. Na wschodzie widziałem niewielu dobrych wojowników. Gdybyś spotkał jakichś na zachodzie, z pewnością nie podróżowałbyś sam. Nigdy dotąd nie przegrałem walki. — Umilkł na chwilę, przypomniawszy sobie, że już nie jest wojownikiem. Aby ukryć narastający żal, zaczął mówić dalej. — Czy nie zauważyłeś, jacy starzy są wodzowie i jacy ostrożni? Nie będą walczyć z nikim, o ile nie są pewni zwycięstwa, a dobrze potrafią to ocenić. Wszyscy najlepsi wojownicy są ich poddanymi.

— Tak — zgodził się zaniepokojony Sol. — Ci dobrzy nie chcą walczyć o panowanie, tylko dla sportu. To mnie gniewa.