Sytuacja się powtórzyła. Dwóch ogłuszonych i pobitych mężczyzn leżało na ziemi.
Wkrótce ten sam los spotkał dwa czołowe miecze i drąg.
— Jeszcze! — krzyknął uszczęśliwiony Gog.
Tyl jednak miał dość. Pięciu doborowych wojowników zostało pobitych w ciągu zaledwie dziesięciu minut, a zwycięzca wydawał się niemal nie zmęczony.
— Jutro — powiedział olbrzymowi.
— Dobra! — zgodził się rozczarowany Gog.
Przyjął zaproszenie na nocleg. Zanim jednak udał się spać, pochłonął podwójną kolację i skorzystał z usług trzech chętnych kobiet. Gościnni członkowie plemienia nie mogli się nadziwić. Osiągnięcia wojownika w obu dziedzinach były wprost niewiarygodne, niemniej jednak widzieli to na własne oczy. Gog załatwiał się z wszystkim jeden, dwa, trzy razy z rzędu.
Następnego dnia był w nie gorszej formie. Sol tym razem osobiście obserwował, jak Gog z równą łatwością rozbił maczugę, pałki i sztylety, a nawet straszliwy morgensztern. Nie zwracał uwagi na obrażenia, choć niektóre ciosy były straszliwe. Kiedy odnosił ranę, śmiał się i zlizywał krew jak tygrys. Blokowanie jego ciosów nic nie dawało. Miał taką siłę, że nie sposób ich było skutecznie powstrzymać.
— Jeszcze! — krzyczał po każdej klęsce zadanej przeciwnikowi. W ogóle się nie męczył.
— Musimy mięć tego człowieka — stwierdził Sol.
— Nie mamy nikogo, kto mógłby go pokonać — sprzeciwił się Tył. — Rozwalił już dziewięciu naszych czołowych wojowników i żaden z nich nawet mu nie zagroził. Mógł bym go zabić mieczem, ale nie potrafiłbym go pokonać bez rozlewu krwi. Niepotrzebny jest nam martwy.
— Trzeba z nim walczyć maczugą — stwierdził Sos. — Tylko ona ma odpowiednią masę, by go przyhamować. Maczuga w potężnych, zręcznych, wytrzymałych rękach.
Tyl spojrzał znacząco na trzech mistrzów maczugi, siedzących po tej samej stronie Kręgu co Gog. Wszyscy mieli grube bandaże w miejscach, gdzie ciało i kości ustąpiły pod ciosami olbrzyma.
— Jeśli to są nasi najlepsi wojownicy, potrzebujemy jeszcze lepszego — zauważył.
— Tak — powiedział Sol i wstał z miejsca.
— Zaczekaj chwilę! -krzyknęli obaj.
— Nie ryzykuj — dodał Sos. — Masz za dużo do stracenia.
— W dniu, gdy ktokolwiek pokona mnie jakąkolwiek bronią — odpowiedział z powagą Soi — udam się na Górę.
Wziął w rękę maczugę i podszedł do Kręgu.
— Wódz! — krzyknął Gog rozpoznając go. — Dobra walka?
— Nawet nie ustalił warunków -jęknął Tył. — To zwykła bijatyka.
— Dobra walka — zgodził się Soi i wstąpił do Kręgu.
Sos zgadzał się z Tylem. Imperium rozwijało się tak szybko, że wydawało im się nie do przyjęcia, by Sol narażał się w Kręgu, jeśli nie miał do zdobycia przynajmniej całego plemienia. Zawsze mogło zdarzyć się nieszczęście. Wiedzieli już jednak, że w tych dniach wódz miał w głowie inne sprawy niż Imperium. Dowodził swojej męskości dzielnością w walce i nie mógł sobie pozwolić na najmniejszą pobłażliwość. Regularnie ćwiczył, by utrzymać ciało w dobrej formie.
Być może tylko mężczyzna bez broni był w stanie zrozumieć, jak głęboko sięgały blizny po utracie męskości na innym polu.
Gog przystąpił do swego zwykłego ataku, przywodzącego na myśl wiatrak, lecz Sol parował ciosy i uchylał się z wielką zręcznością. Gog był znacznie potężniejszy, lecz Sol przewyższał go szybkością i przecinał jego straszliwe haki, zanim zdążyły nabrać pełnego impetu. Uchylił się przed kolejnym ciosem i trafił Goga w głowę błyskawicznym, precyzyjnym uderzeniem, jakie Sos widywał już w jego wykonaniu. W rękach Sola maczuga nie była niezgrabna ani powolna.
Olbrzym jakby nie zauważył ciosu. Bez ustanku wymachiwał maczugą, z uśmiechem na ustach. Sol musiał się cofać i uchylać zręcznie przed jego ciosami, aby pozostać w Kręgu, lecz Gog podążał za nim, nie dając mu chwili wytchnienia.
Strategia Sola była oczywista. Oszczędzał własne siły, pozwalając rywalowi marnotrawić energię. Gdy tylko nadarzyła się szansa, uderzał znienacka maczugą w głowę, bark czy żołądek, aby osłabić przeciwnika jeszcze bardziej. To była dobra taktyka, z tym że Gog nie chciał się zmęczyć.
— Dobrze! — pochrząkiwał, gdy Sol trafiał, i dalej wymachiwał maczugą.
Po upływie pól godziny całe plemię zebrało się zdumione wokół areny. Wszyscy znali umiejętności Sola, nie mogli jednak pojąć niezmordowanej siły Goga. Maczuga była ciężką bronią i z każdym zamachem wydawała się jeszcze cięższa. W miarę walki ramię nieuchronnie traciło energię. Gog jednak nie zwalniał ani nie okazywał wyczerpania. Skąd brał podobną wytrzymałość?
Solowi znudziło się wyczekiwanie. Przeszedł do ataku. Teraz on wymachiwał maczugą jak Gog, zmuszając większego mężczyznę do defensywy. Do tej pory widzowie mogli sądzić, że Gog nie umie się bronić, gdyż wcześniej nie musiał tego robić. Rzeczywiście nie był w obronie zbyt dobry i wkrótce maczuga Soła trzasnęła go z całej siły w szyję.
Sos potarł się w to miejsce, wyobrażając sobie ból, jaki tamten musiał poczuć. Ujrzał, że głowa Goga zakołysała się, a ślina wystrzeliła z jego otwartych ust. Podobny cios powinien pozbawić go przytomności na resztę dnia. Tak się jednak nie stało. Gog zawahał się przez chwilę, potrząsnął głową i uśmiechnął się.
— Dobrze! — powiedział i wziął potężny zamach.
Sol był zlany potem. Chcąc nie chcąc, musiał przejść do obrony. Odpierał sprytnie ciosy Goga, podczas gdy olbrzym przystąpił do ataku z równym wigorem, co uprzednio. Sol nie został jeszcze ani razu trafiony w głowę czy tułów. Jego obrona była zbyt dobra, by przeciwnik mógł się przez nią przebić. Ale nie udawało mu się także zachwiać Gogiem ani go zmęczyć.
Gdy upłynęło następne pół godziny, Sol podjął kolejną próbę, z podobnym rezultatem. Gog wydawał się nieczuły na obrażenia fizyczne. Sol musiał się więc zadowolić wyczekiwaniem.
— Ile trwała najdłuższa jak dotąd walka na maczugi? — zapytał ktoś.
— Trzydzieści cztery minuty — padła odpowiedź.
Chronometr pożyczony przez Tora z gospody wskazywał sto cztery minuty.
— Niemożliwe, by walczyli tak bez końca — powiedział.
Cienie się wydłużały. Pojedynek trwał.
Sos, Tyl i Tor zebrali się razem z resztą doradców.
— Będą walczyć aż do zmierzchu! — zawołał z niedowierzaniem Tun. — Sol się nie podda, a Gog tego nie potrafi.
— Musimy to zakończyć, zanim obaj padną martwi — oznajmił Sos.
— Ale jak?
W tym sęk. Byli pewni, że żaden z przeciwników nie przerwie walki dobrowolnie, a na koniec się nie zanosiło. Siły Goga wydawały się nieograniczone, a determinacja i umiejętności Sola dorównywały im. Jednakże zapadające ciemności zwiększały ryzyko fatalnego finału walki, a tego nikt nie chciał. Trzeba ją było przerwać.
Nikt nigdy nie wyobrażał sobie podobnej sytuacji. Nie potrafili wymyślić żadnego zgodnego ze zwyczajami sposobu jej rozwiązania. W końcu zdecydowali się naruszyć nieco kodeks Kręgu.
Zadania podjęła się grupa drągów. Wpadła do Kręgu, rozdzielając walczących i odciągając ich od siebie.
— Remis! — wrzasnął Sav. — Nierozegrana! Nikt nie wygrał! Jesteście równi!
Gog podniósł się z ziemi, zbity z tropu.
— Kolacja! — ryknął Sos. — Spanie! Kobiety!
To poskutkowało.
— Dobra! — zgodził się potworny wojownik.
Sol zastanowił się. Popatrzył na wydłużające się cienie.