Выбрать главу

— Uznaję twoje zdumienie za komplement. Tak, walczyłem w Kręgu. Rozumiesz. …

— Znalazłam, doktorze Jones — odezwał się interkom. — S.O.L. Czy mam przeczytać?

— Proszę bardzo.

— Sol. Imię kodowe nadane okaleczonemu podrzutkowi. Przeszczep jąder, terapia insulinowa, wszechstronny trening manualny. Zwolniony z sierocińca San Francisco w roku W107. Czy potrzebne są dalsze szczegóły, doktorze Jones?

— Nie, dziękuję. To nam wystarczy, panno Smith.

Wrócił do Sosa.

— To mogło być dla ciebie trochę niejasne. Wydaje się, że twój przyjaciel był sierotą. Pamiętam, że około piętnastu lat temu doszło do walk na zachodnim wybrzeżu i cóż, musieliśmy ratować co się dało. Wymordowano całe rodziny, torturowano dzieci. Takie rzeczy zdarzają się od czasu do czasu w prymitywnych grupach. Twojego Sola wykastrowano, gdy miał pięć lat, i pozostawiono, aby się wykrwawił na śmierć… cóż, był jednym z tych, do których zdążyliśmy dotrzeć na czas. Przeszczep załatwił sprawę testosteronu, a wstrząsowa terapia insulinowa pomogła wymazać traumatyczne wspomnienia, ale… cóż, nasze możliwości nie są nieograniczone. Najwyraźniej nie nadawał się do stymulacji intelektualnej, w przeciwieństwie do ciebie, więc otrzymał w zamian manualną. Sądząc z tego, co mi mówiłeś, okazała się nadzwyczaj skuteczna. Wygląda na to, że dobrze się przystosował.

— Tak.

Sos zaczął rozumieć pewne cechy Sola, które dotąd zbijały go z tropu. Osierocony we wczesnym dzieciństwie, ofiara plemiennego bestialstwa, siłą rzeczy chciał zapewnić sobie możliwie najlepszą ochronę i starał się unieszkodliwić wszystkich ludzi i wszystkie plemiona, które tylko mogłyby mu zagrozić. Wychowany w sierocińcu pragnął przyjaźni — i nie wiedział, jak ją rozpoznać ani co z nią począć -jak również własnej rodziny, której by bronił z fanatycznym uporem. O ileż cenniejsze musiało być dziecko dla mężczyzny, który nigdy nie będzie mógł zostać ojcem!

Jeśli połączyć taką przeszłość z fizyczną sprawnością i wręcz niezwykłą wytrzymałością- efektem będzie Sol.

— Po co robicie to wszystko? — zapytał Sos. — Po co budujecie gospody, zaopatrujecie je, uczycie dzieci, oznaczacie granice Złych Krajów, nadajecie programy telewizyjne? Nikt wam za to nie dziękuje. Wiecie, jak was nazywają.

— Ci, którzy pragną nieproduktywnego niebezpieczeństwa i chwały, mogą nas opuścić — odparł Jones. — Nie którzy z nas jednak wolą spokojniejszy, bardziej użyteczny sposób życia. To wszystko kwestia usposobienia, które może się zmieniać z wiekiem.

— Ale moglibyście to wszystko zachować dla siebie! Gdyby… gdybyście nie karmili i nie ubierali wojowników, zginęliby.

— To jest wystarczający powód, aby nadal to robić, nie uważasz?

Sos potrząsnął głową.

— To nie jest odpowiedź na moje pytanie.

— Nie mogę ci udzielić odpowiedzi. Z biegiem czasu sam ją znajdziesz i wtedy, być może, przyłączysz się do nas. Tymczasem jednak zawsze jesteśmy gotowi służyć ci pomocą, jak to tylko możliwe.

— Jak możecie pomóc mężczyźnie, który pragnie mięć broń, a złożył przysięgę, że nie będzie używał żadnej, i który kocha kobietę związaną z innym?

Jones ponownie się uśmiechnął.

— Wybacz mi, Sos, lecz te problemy wydają mi się przejściowe. Jeśli spojrzysz na to obiektywnie, myślę, że sam zrozumiesz, iż masz inne możliwości.

— Inne kobiety? Wiem, że słowo ”panna”, które wymawia pan przed imieniem swej sekretarki, oznacza, że szuka ona męża, ale nie potrafię być aż tak rozsądny. Byłem gotów, ofiarowując swą bransoletę, dać szansę każdej dziewczynie, ale w jakiś sposób doszło do tego, że wszystkie moje pragnienia przybrały postać Soli. I ona również mnie kocha.

— No cóż, tak to już jest z miłością — zgodził się Jones z żalem w głosie.

— Jeśli jednak dobrze zrozumiałem, ona zgodzi się odejść z tobą, gdy spełni swe zobowiązania względem Sola. Powiedziałbym, że to dość dojrzałe podejście z jej strony.

— Nie odejdzie ze mną ot tak sobie! Pragnie imienia, które zapewni jej szacunek, a ja nawet nie noszę broni.

— Zrozumiała jednak, ile naprawdę znaczysz w plemieniu. Czy jesteś pewien, że to jej pragnienie, nie twoje własne? Pytam o to, czy chcesz zdobyć sławę w walce.

— Wcale nie jestem tego pewien — przyznał Sos. Gdy powiedział głośno, czego pragnie, wydało mu się to znacznie mniej rozsądne niż przedtem.

— Wszystko więc sprowadza się do kwestii broni. Ale ty wcale nie poprzysiągłeś, że wyrzekniesz się wszystkich jej rodzajów. Jedynie sześciu standardowych.

— Na jedno wychodzi, prawda?

— Bynajmniej. W historii Ziemi znano setki rodzajów broni. Stworzyliśmy sześć standardowych typów dla wygody, ale możemy dostarczyć niestandardowe prototypy, i jeśli któryś z nich zdobyłby popularność, moglibyśmy zawrzeć umowę na masową produkcję. Na przykład wszyscy używacie prostego miecza z gardą, opartego na modelach średniowiecznych, choć oczywiście lepszej jakości. Jest jeszcze jednak bułat — zakrzywiona szabla — i rapier, używany w szermierce. Rapier nie wygląda tak imponująco jak pałasz, jest jednak zapewne groźniejszy w bezpośrednim starciu. Moglibyśmy…

— Wyrzekłem się miecza we wszystkich postaciach. Nie mam zamiaru szukać wybiegów ani spierać się o definicje.

— Podejrzewałem, że tak do tego podejdziesz. Wykluczasz wiec wszystkie warianty miecza, maczugi czy pałki?

— Tak jest.

— My natomiast wykluczamy pistolety, wiatrówki i bumerangi. Wszystko, co działa na odległość lub jest poruszane inną siłą niż ręka wojownika. Pozwalamy używać łuków i strzał podczas polowania, ale w Kręgu i tak nie przyniosłyby one wiele pożytku.

— A więc wykluczyliśmy już wszystko.

— Och, nie, Sos. Ludzka inwencja jest znacznie większa, zwłaszcza w od niesieniu do sposobów niszczenia. Na przykład bicz. Na ogół myśli się o nim jako o narzędziu kary, ale jest on też potężną bronią. To długi cienki rzemień przytwierdzony do krótkiej rączki. Można nim, stojąc w bezpiecznej odległości, zerwać człowiekowi koszulę z pleców drobnymi, błyskawicznymi poruszeniami dłoni, skrępować mu ramiona i zwalić z nóg albo wybić oko. To bardzo niebezpieczna bron w doświadczonym ręku.

— W jaki sposób może obronić przed ciosem maczugi?

— Sądzę, że w taki sam jak sztylety. Władający biczem musi po prostu pozostać poza jej zasięgiem.

— Chciałbym być w stanie się bronić, tak samo jak atakować.

Sos był jednak coraz mocniej przeświadczony, że istnieje jakaś odpowiednia dla niego bron. Nie zdawał sobie sprawy, że Jones ma tak dużą wiedzę praktyczną. Czy to nie w poszukiwaniu podobnego cudu tu trafił?

— Być może będziemy musieli improwizować — powiedział Jones, szarpiąc palcami kawałek struny. — Siec byłaby dobra w obronie, ale… — Jego oczy wciąż wpatrywały się w strunę. Twarz przybrała skupiony wyraz. — To może być to!

— Struna?

— Garota. Kawał sznura używany do duszenia ludzi. Zapewniam cię, że jest całkiem skuteczna.

— Ale jak mógłbym się zbliżyć do przeciwnika ze sztyletem na tyle, by go udusić, zanim wypruje mi wnętrzności? Poza tym to nie zatrzyma ciosów miecza czy maczugi.

— Odpowiednio długi kawałek zatrzyma. Właściwie wyobrażam sobie coś, co bardziej przypominałoby łańcuch — giętki, ale wystarczająco mocny, by odbić cios miecza, i dostatecznie ciężki, by oplątać maczugę. Może… może metalowy sznur. Jestem pewien, że byłby dobry zarówno w ataku, jak i obronie.

— Mam nadzieję.

Sos spróbował wyobrazić sobie sznur w roli broni, lecz nie udało mu się.