— Albo bolas — ciągnął Jones, dając się ponieść myślom. — Rzecz jasna, nie wolno by ci było rzucać całym, ale obciążone końce… chodźmy na dół, do magazynu. Zobaczymy, co się da wymyślić.
Panna Smith ponownie uśmiechnęła się do Sosa, gdy ją mijali, lecz on udał, że tego nie zauważył. Miała bardzo miły uśmiech, włosy gładko ułożone, ale nie można było porównywać jej z Sola.
Tego dnia Sos zdobył bron, upłynęło jednak pięć miesięcy, zanim uznał, że opanował ją na tyle, by znowu wyruszyć na szlak. Jones pożegnał go ze smutkiem.
— Dobrze było mięć cię znowu u nas, Sos, choćby tylko przez tych kilka miesięcy. Gdyby ci nie wyszło…
— Nie wiem — odrzekł Sos, nie chcąc do niczego się zobowiązywać.
Głupi zaszczebiotał.
Rozdział 11
Podobnie jak dwa lata temu Sos wyruszył na poszukiwanie szczęścia. Wtedy został Solem Mieczem. Nie podejrzewał, co przyniesie mu to imię, które sam sobie wybrał. Teraz był Sosem Sznurem. Wtedy walczył w Kręgu dla przyjemności i sławy lub z powodu drobnych sprzeczek. Teraz robił to, by doskonalić technikę. Wtedy interesowały go wszystkie kobiety. Teraz śnił tylko o jednej.
Ta blondynka, panna Smith, miała jednak pewne cechy, które w innej sytuacji by go zaintrygowały. Na przykład potrafiła czytać i pisać, a to była rzadkość w świecie koczowników. Co prawda żyła w instytucji prowadzonej przez Odmieńców, miał jednak pewność, że opuściłaby ją, gdyby o to poprosił. Nie zrobił tego… i teraz, przez chwilę, zastanowił się, czy nie popełnił błędu.
Pomyślał o Soli i tym przegnał wszelkie inne fantazje.
Gdzie było teraz plemię Soła? Nie miał pojęcia. Mógł tylko wędrować, dopóki czegoś o nim nie usłyszy, a potem wyruszyć w pościg. Cały czas będzie doskonalił swoje umiejętności. Miał teraz broń i z jej pomocą zamierzał zdobyć żonę, której pragnął.
Była wczesna wiosna. Na drzewach pojawiły się pierwsze pączki. Jak zwykle o tej porze roku mężczyźni sprowadzili rodziny do gospod. W małych namiotach bowiem nocne przymrozki były nie do zniesienia. Przybywały tam również samotne młode kobiety, marzące o szczególnych triumfach. W zatłoczonej gospodzie Sos spał na podłodze, nie chcąc dzielić łóżka, gdyż oznaczałoby to konieczność rozstania się z bransoletą. Rozmawiał z ludźmi na różne tematy. Plemię Soła? Nie, nikt nie wiedział, gdzie się obecnie znajduje, choć niektórzy o nim słyszeli. Wielkie plemię, chyba z tysiąc wojowników. Może powinien zapytać któregoś z wodzów, oni zwykle śledzą podobne rzeczy.
Drugiego dnia Sos wdał się w walkę o honor z wojownikiem używającym pałek, który podał w wątpliwość, czy zwykły kawałek sznura można na serio traktować jako broń. Sos odparł, że gotów jest to pokazać w towarzyskim pojedynku. Gdy obaj mężczyźni wstąpili do Kręgu, wokół zebrała się grupa ciekawskich.
Dzięki intensywnym ćwiczeniom ciało Sosa było w lepszej kondycji niż kiedykolwiek. Sądził, że osiągnął pełną dojrzałość dwa lata temu, lecz jego mięśnie nadal się rozrastały. W gruncie rzeczy wydawał się coraz bardziej muskularny. Stał się potężnym mężczyzną o wielkiej sile. Czasami zastanawiał się, czy nie jest to wpływ promieniowania i czy mogłoby ono oddziałać na niego w taki sposób.
Fizycznie był przygotowany, upłynęło jednak sporo czasu, odkąd ostatni raz wstąpił z bronią do Kręgu. Nagle owładnęła nim niepewność. Dłonie mu zwilgotniały. Czuł się nieswojo na tej arenie, gdzie rozstrzygała sprawność fizyczna. Czy umiał jeszcze walczyć? Musiał, gdyż w tym pokładał wszystkie swoje nadzieje.
Jego sznur był cienką metalową liną o długości dwudziestu pięciu stóp, obciążoną na obu końcach. Wędrując niósł ją owiniętą wokół barków. Ważyła dobre kilka funtów.
Głupi nauczył się już uważać na sznur. Sos częściowo go odwinął, wziął w jedną rękę luźną pętlę i zwrócił się w stronę rywala. Ptak pospiesznie odleciał na najbliższe drzewo. Obie pałki błysnęły, gdy przeciwnik zaatakował. Prawą próbował zadąć cios w głowę, podczas gdy lewą trzymał w pozycji obronnej. Sos odskoczył na drugą stronę Kręgu. Gdy rozpoczęła się walka, zdenerwowanie ustąpiło. Wiedział, że da sobie radę. Gdy przeciwnik ponownie ruszył naprzód, sznur wystrzelił do przodu, zawiązując pętlę na jego nadgarstku. Wystarczyło szarpnięcie, by mężczyzna zachwiał się i poleciał do przodu.
Sos pociągnął z wprawą. Sznur zwolnił uścisk, dokładnie tak jak na ćwiczeniach, i wrócił do wyczekującej dłoni. Rywal ponownie ruszył do przodu, zadając szybkie ciosy przy użyciu obu pałek, tak by pojedyncza pętla nie mogła ich powstrzymać. Sos zarzucił mu środkowy odcinek sznura na szyję, pochylił się pod jego ramieniem i ponownie przeskoczył na przeciwległą stronę areny. Pętla zacisnęła się do tyłu, ciągnąc za sobą bezradnego przeciwnika.
Kolejne szarpnięcie i sznur znowu się zwolnił. Sos mógł zostawić pętlę zaciśniętą i zakończyć walkę natychmiast. Chciał jednak udowodnić — i innym, i sobie — że sznurem można zwyciężać na wiele różnych sposobów; chciał również odkryć słabe punkty swej broni, zanim będzie musiał stoczyć poważną walkę.
Za trzecim razem wojownik z pałkami zbliżał się ostrożniej. Trzymał jedną rękę w górze, by się osłonić przed wijącym się jak wąż sznurem. Przekonał się już, że lina nie jest zabawką, lecz groźną bronią. Skoczył nagle do przodu, pragnąc zadąć zaskakujący cios. Sos odpowiedział błyskawicznym uderzeniem końcówką sznura w czoło.
Mężczyzna zatoczył się do tyłu. Wiedział już, że przegra. Tuż nad jego oczyma pojawiła się czerwona pręga. Jasne było, że gdyby Sos zechciał, mógłby uderzyć sznurem o cal niżej i zadąć straszliwe obrażenia. I tak zresztą oczy wojownika zaszły łzami i musiał uderzać pałkami niemal na oślep.
Sos opuścił gardę. Zastanawiał się, jak skończyć walkę nie robiąc krzywdy przeciwnikowi, ten jednak zadał mu przypadkowo silny cios w głowę. Pałka nie była maczugą, mogła jednak z łatwością zwalić człowieka z nóg. Sos zachwiał się przez chwilę. Rywal natychmiast przystąpił do ataku drugą pałką, zasypując go ciosami w głowę i ramiona, zanim ten zdążył uskoczyć.
A jednak miał zbyt długą przerwę! W żadnym wypadku nie powinien był zaprzestawać ataku. Szczęście, że przeciwnik uderzał odruchowo, a nie z wyrachowaniem, i przez to niezbyt celnie. Otrzymał nauczkę i z pewnością jej nie zapomni.
Sos trzymał się z dala od przeciwnika, zanim nie ochłonął, po czym zdecydował się zakończyć walkę. Owinął sznur wokół nóg mężczyzny niczym lasso i szarpnięciem obalił go na ziemię. Nachylił się nad leżącym rywalem, tym razem wciągając głowę w ramiona, by osłonic ją przed ciosami, i skrępował mu ramiona drugą pętlą. Następnie złapał obiema dłońmi za sznur i dźwignął.
Przeciwnik powędrował w górę, związany i bezradny. Sos zatoczył nim pełny łuk i wypuścił z rąk. Ciało wyleciało poza obszar areny i wylądowało na trawniku za żwirem. Mężczyźnie nie stała się wielka krzywda, został jednak upokorzony.
Sznur sprawdził się w walce.
W najbliższych tygodniach Sos zdobył uznanie również w rywalizacji z innymi rodzajami broni. Jego sznur szybko usidlał rękę z mieczem lub maczugą, paraliżując atak, pętle zaś trzymały na dystans błyskawicznie poruszające się sztylety. Tylko w walce z drągiem miał poważne kłopoty. Długa tyczka skutecznie uniemożliwiała spętanie przeciwnikowi rąk. By to uczynić, musiałby znacznie wydłużyć lasso. Ponadto drąg stale zapłaty wał się w sznur, spowalniając jego kontrataki. Gdziekolwiek Sos próbował zarzucić pętlę, zatrzymywał ją sztywny metal. Na szczęście drąg był bronią głównie defensywną, dzięki czemu zwykle starczało czasu na znalezienie okazji do zwycięskiego ataku. Sos wystrzegał się jednak walki z drągiem, gdy mu się śpieszyło.