Sos jednak liczył na to, że przeciwnicy nie znali możliwości sznura, a Gog to był Gog.
— Pamiętaj tylko — ostrzegł go. — Jestem po twojej stronie. Nie uderz mnie.
— Dobra! — zgodził się Gog z odrobiną niepewności.
Uważał, że wszystko, co znajduje się z nim w Kręgu, to nieprzyjaciel, i wciąż nie rozumiał dokładnie zasad tej szczególnej walki.
Para mieczy współpracowała ze sobą pięknie. Obaj byli mistrzami. Gdy jeden ciął, drugi parował, a gdy pierwszy wracał do poprzedniej pozycji, partner przechodził do ofensywy. Od czasu do czasu, bez widocznego ostrzeżenia, obaj robili wypad do przodu i ich bliźniacze miecze uderzały jednocześnie w odległości kilku cali od siebie.
Tak to przynajmniej wyglądało w czasie krótkiej rozgrzewki, którą odbyli przed formalną walką. Gdy Gog i Sos stanęli przeciw nim w Kręgu, sytuacja zmieniła się nieco.
Gog, ledwo znalazł się w Kręgu, runął na obu przeciwników naraz, podczas gdy Sos stał z boku, kręcąc końcem sznura, i obserwował sytuację. Ostrzegał tylko swojego partnera, kto jest po czyjej stronie, gdyż Gogowi zdarzało się o tym zapomnieć. Niszczycielska maczuga zepchnęła obu przeciwników jednym ciosem na bok, po czym zawróciła, by uderzyć po raz drugi. Parę Pita owładnęła konsternacja. Wojownicy nie wiedzieli, co o tym sądzić. Nie mogli niemal w to uwierzyć.
Nie byli jednak tchórzliwi czy głupi. Bardzo szybko rozdzielili się. Jeden z nich spróbował atakować Goga z przodu, drugi zaś zaszedł go z boku, by ciąć pod kątem.
W tym momencie sznur Sosa owinął się wokół jego nadgarstka. To był jedyny ruch, jaki wykonał w tej walce Sos, ale to wystarczyło. Przeciwnicy, wypchnięci przez Goga, upadli po dwóch przeciwnych stronach Kręgu. Sos miał rację: nie byli zdolni do wędrówki.
Druga para składała się z maczug. Dobry pomysł — pomyślał Sos z uznaniem o strategu Pita — ale nie dość. Gog z animuszem skosił obu przeciwników. Sos musiał się tylko trzymać w bezpiecznej odległości. Walka skończyła się jeszcze szybciej niż pierwsza.
Strateg Pita jednak wyciągnął wnioski z tych doświadczeń. Trzecią parę tworzyły drąg i siec.
Sos natychmiast zrozumiał, że to oznacza kłopoty. Dopiero niedawno, gdy radził się swego mentora, dyrektora Jonesa, dowiedział się o istnieniu nietypowych broni. Sam fakt, że tamten wojownik miał siec i umiał się nią posługiwać w Kręgu, oznaczał, że był on szkolony przez Odmieńców, mógł więc okazać się niebezpieczny.
Tak było istotnie. Gdy tylko cala czwórka znalazła się w Kręgu, tamten zarzucił siec i Gog został całkowicie skrępowany. Usiłował się zamachnąć, lecz giętkie nylonowe sznury nie puściły. Próbował zerwać z siebie sieć, ale nie wiedział, jak to zrobić. Tymczasem przeciwnik zaciskał cienką, nadzwyczaj mocną siatkę coraz ciaśniej i ciaśniej, aż Gog potknął się i padł na ziemię niczym olbrzymi kokon.
Przez cały ten czas Sos rozpaczliwie starał się mu pomóc, lecz drąg utrzymywał go na dystans. Przeciwnik nie wykonywał agresywnych ruchów, a tylko blokował poczynania Sosa, radząc sobie bardzo skutecznie. Nie oglądał się w ogóle za siebie, mając pełne zaufanie do partnera. Dopóki skupiał uwagę wyłącznie na Sosie, ten nie mógł mu nic zrobić.
Sieciarz owinął nieszczęsnego Goga i zaczął wytaczać go z Kręgu. Sos mógł przewidzieć, co się stanie. Sieciarz, pozbawiony własnej broni, spróbuje złapać za sznur nie zważając na ciosy, po czym zacznie ciągnąć, podczas gdy jego partner zaatakuje. Zostanie dwóch przeciw jednemu. Wojownik z drągiem będzie nacierał na Sosa, sieciarz tymczasem poradzi sobie z giętkim sznurem, pochwyconym gołymi rękami.
— Tocz się, Gog! Tocz się! — krzyknął Sos. — Z powrotem do Kręgu! Tocz się!
Pierwszy raz w życiu Gog zrozumiał natychmiast. Jego owinięte w siec ciało zgięło się jak potężna gąsienica, stawiając opór sieciarzowi, który próbował przetoczyć je nad krawędzią Kręgu. Gog był zwalistym mężczyzną i niemal nie dało się go poruszyć wbrew jego woli. Gdy chrząknął, wojownik z drągiem spojrzał w tamtą stronę. To był jego błąd.
Sznur Sosa owinął mu się wokół szyi. Mężczyzna, dusząc się, padł na ziemię. Kibice Pita jęknęli. Sos przeskoczył nad jego przygarbionym ciałem i wylądował na plecach męczącego się z Gogiem sieciarza. Objął go ramionami, dźwignął do góry i rzucił na plecy wstającego właśnie z ziemi partnera. Szybka seria pętli i obaj mężczyźni zostali związani, drąg zaś sterczał na krzyż pomiędzy nimi. Sos nie był na tyle głupi, by zbliżać się do nich ponownie. Nadal mogli wykonywać wspólne manewry, bądź też pochwycić go i już nie puścić. Pochylił się więc nad siecią, usiłując zerwać ją z ciała Goga.
— Leż spokojnie! — krzyknął mu do ucha, gdy kokon nadal się opierał. -To ja, Sos!
Tymczasem dwaj ludzie Pita uwolnili się szybko. Mieli teraz zarówno drąg, jak i sznur, podczas gdy ciało Goga było nadal skrępowane. Tylko nogi zostały oswobodzone ze splątanej sieci. Sos grał na czas i przegrał.
— Tocz się, Gog, tocz! — krzyknął ponownie i pchnął partnera energicznie w odpowiednim kierunku.
Gog starał się wykonać polecenie kopiąc nogami, lecz poruszał się niezgrabnie. Obaj przeciwnicy z łatwością przeskoczyli nad nim… i wyrzucony przez Sosa koniec sieci owinął się im wokół talii.
Wszyscy czterej upadli w plątaninie sieci i sznura. Sos odzyskał swój oręż, szybko opasał nim całą trójkę i związał szarpiący się tobół. Gog ujrzawszy, że sieciarz jest skrępowany tak samo jak on, uśmiechnął się spod siatki i dźwignął cielsko, starając się tamtego zmiażdżyć.
Sos wydobył drąg i wycelował jego tępy koniec w głowę właściciela.
— Stój! — krzyknął herold Pita. — Poddajemy się! Poddajemy!
Sos uśmiechnął się. W rzeczywistości wcale nie zamierzał zadać tak nieczystego ciosu.
— Pitowie będą z wami rozmawiać jutro — oznajmił herold z mniejszą już rezerwą, obserwując, jak trzech mężczyzn wyzwala się z mimowolnego uścisku.
— Dziś w nocy możecie skorzystać z naszej gościnności.
Nie była to zła gościnność. Po obfitym posiłku Sos i Gog udali się do najbliższej gospody, którą plemię Pita zwolniło dla nich. Pojawiły się dwie ładne dziewczyny, pragnące ich bransolet.
— Nie dla mnie — powiedział Sos myśląc o Soli. — Bez obrazy.
— Biorę obie! — krzyknął Gog.
Sos zostawił go, aby oddał się swoim przyjemnościom, sam zaś zasiadł przed telewizorem.
Rankiem dowiedział się, dlaczego Pitowie byli tak tajemniczy i dlaczego stworzyli plemię walczących parami. Byli bliźniakami syjamskimi, zrośniętymi w pasie. Obaj nosili miecze i Sos był pewien, że podczas walki współpracowali ze sobą najlepiej ze wszystkich par.
— Tak, wiemy o plemieniu Sola — odezwał się lewy Pit — a raczej plemionach. Dwa miesiące temu podzielił swych ludzi na dziesięć grup po stu wojowników każda. Wszystkie teraz wędrują po kraju i nadal się rozrastają. Jedna z nich niedługo tu przybędzie, by spotkać się z nami w Kręgu.
— Tak? Kto stoi na jej czele?
— Tor Miecz. Podobno jest zdolnym dowódcą.
— To prawdopodobne.
— Czy możemy zapytać, jaki masz interes do Sola? Jeśli chcesz się przyłączyć do jakiegoś plemienia, możemy zaofiarować tobie i twojemu partnerowi korzystne warunki…
Sos odmówił uprzejmie.
— To sprawa osobista. Jestem jednak pewien, że Gog z radością zostanie sam przez kilka dni, by poćwiczyć z waszymi parami, dopóki nie zabraknie wam mężczyzn, kobiet i jedzenia…