Głupi poleciał naprzód, szczęśliwy, że może sobie podokazywać wśród leśnych cieni. Może zresztą były tam jakieś owady.
Taka sytuacja nie mogła trwać.
— Przyszedłem po Solę — oznajmił Sos otwarcie.
Sol nawet się nie zawahał.
— Bierz ją — powiedział, nie przejmując się jej obecnością.
— Będzie nosiła moją bransoletę — ciągnął Sos zastanawiając się, czy Sol go zrozumiał. -Urodzi moje dzieci. Stanie się Sosą.
— Oczywiście.
To było nie do wiary.
— Nie stawiasz żadnych warunków?
— Tylko ten, byś był moim przyjacielem.
— W takiej sprawie nie ma miejsca na przyjaźń! — wybuchnął Sos.
— Dlaczego nie? Zachowałem kobietę specjalnie dla ciebie.
— Ty… Vit… — Więc całą tę ochronę wprowadzono z myślą o nim, Sosie?
— — Dlaczego… ?
— Nie chciałem, by nosiła gorsze imię — odrzekł Sol.
Właściwie dlaczego nie? Wydawało się, że nie ma przeszkód dla takiej przyjacielskiej zamiany. To jednak nie było w porządku. Nic z tego nie wyjdzie. Nie potrafił wskazać, gdzie tkwi błąd, wiedział jednak, że gdzieś się on kryje.
— Daj mi Soli — powiedziała Sola.
Sol wręczył jej dziecko. Rozpięła suknię i przystawiła Soli do piersi, by karmić ją w czasie spaceru. To było to. Dziecko!
— Czy ona może opuścić matkę? — zapytał Sos.
— Nie — odparła Sola.
— Nie zabierzesz mi mojej córki — powiedział Sol, po raz pierwszy podnosząc głos.
— Nie, oczywiście, że nie. Dopóki jest przy piersi…
— Żadne dopóki — odrzekła stanowczo Sola. — Ona jest również moją córką. Zostanie ze mną.
— Soli jest moja! — powiedział Sol z głębokim przekonaniem. — Ty, kobieto, możesz zostać lub odejść, jak sobie chcesz, nosić czyją zechcesz bransoletę, ale Soli jest moja.
Dziecko podniosło wzrok i zaczęło płakać. Sol wyciągnął rękę i wziął w ramiona dziewczynkę, która ucichła zadowolona. Sola skrzywiła się, nie powiedziała jednak nic.
— Nie roszczę sobie prawa do twojej córki — powiedział po zastanowieniu Sos — ale jeśli nie może opuścić matki…
Sol usiadł na zwalonym drzewie, kołysząc Soli na kolanie.
— Smutek padł na nasz obóz, gdy odszedłeś. Teraz wróciłeś i przyniosłeś ze sobą broń. Rządź moim plemieniem, moim Imperium, tak jak przedtem. Chciałbym, żebyś znowu był u mojego boku.
— Aleja przyszedłem, aby zabrać Solę! Ona nie może tu zostać po zmianie bransolet. To okryłoby wstydem nas obu.
— Dlaczego?
— Sosa karmiąca dziecko Sola?
Sol zastanowił się nad tym.
— Niech więc nosi moją bransoletę. I tak będzie twoja.
— Chcesz nosić rogi?
Sol pohuśtał córkę na kolanie. Zaczął nucić jej melodię. Po chwili, gdy znalazł odpowiednią tonację, zaśpiewał pięknym, czystym tenorem:
Gdy dolinę już naszą opuścisz, Nikt się tu nie uśmiechnie tak milo. Bo podobno zabierzesz stąd sionce, Które ścieżki nam rozjaśniło. Jeśli kochasz mnie…
Sos przerwał mu przerażony.
— Słyszałeś!
— Słyszałem, kto okazał się moim prawdziwym przyjacielem, gdy trawiła mnie gorączka i nie mogłem się ruszyć. Słyszałem, kto dźwigał mnie na plecach, gdy groziła mi śmierć. Jeśli muszę nosić rogi, to niech wszyscy widzą, że to ty mi je przyprawiłeś.
— Nie! — krzyknął zgorszony Sos.
— Zostaw mi tylko moją córkę. Reszta należy do ciebie.
— Tylko nie hańba! — Wydawało się jednak, że już za późno na protesty. — Nie pogodzę się z hańbą, twoją ani moją.
— Ja też nie — cicho odezwała się Soła. — Teraz już nie.
— Między nami nie może być hańby! — sprzeciwił się Soi żarliwie. — Jest tylko przyjaźń.
Spojrzeli na siebie w milczeniu, szukając rozwiązania. Sos rozważał w myślach wszystkie możliwości. Mógł odejść, rezygnując z marzeń o połączeniu się z kobietą, którą kochał, podczas gdy ona pozostałaby z mężczyzną, którego nie kochała i któremu na niej nie zależało. Czy w takiej sytuacji znalazłby pocieszenie u jasnowłosej panny Smith? Mógł też zostać i pogodzić się z niehonorowym związkiem, wiedząc, że nie jest godny swej pozycji ani broni.
Albo też mógł walczyć — o kobietę i honor. Wszystko albo nic.
Sol spojrzał mu w oczy. Doszedł do tego samego wniosku.
— Zrób Krąg — powiedział.
— Nie! — krzyknęła Soła odgadując ich zamiary. — Oba wyjścia są złe!
— Dlatego właśnie musimy rozstrzygnąć to w Kręgu — odparł Sos z żalem w głosie. — Ty i twoja córka musicie być razem. Tak też będzie — bez względu na wynik.
— Zostawię Soli — powiedziała z wysiłkiem. — Nie walczcie ze sobą po raz drugi.
Sol wciąż siedział z dzieckiem w ramionach. Raczej nie przypominał Wodza Imperium.
— Nie. Matce jest jeszcze trudniej porzucić dziecko niż wodzowi porzucić plemię. Nie myślałem o tym przedtem, ale teraz to wiem.
— Nie wziąłeś broni — powiedziała, starając się zapobiec walce.
Sol nie zwrócił na nią uwagi i spojrzał na Sosa.
— Nie chcę cię zabić. Będziesz mógł mi służyć, jeśli zechcesz, albo zrobić, co zapragniesz, ale nigdy więcej nie podniesiesz przeciwko mnie broni — dokończył z naciskiem.
— Ja również nie chcę cię zabić. Będziesz mógł zatrzymać całą swoją broń i Imperium, ale dziecko i matka pójdą ze mną.
To wyjaśniało sytuację. Jeśli Sol zwycięży, Sosowi nie pozostaną żadne honorowe środki dochodzenia swoich praw; stanie się więc bezradny. Jeśli zwycięży Sos, Sol będzie musiał zrezygnować z dziecka i pozwolić Soli odejść wraz z nim. Zwycięzca będzie miał to, czego pragnie, pokonanemu zostanie tylko…
Choć warunki wydawały się wielkoduszne, pokonanemu zostanie tylko Góra. Sos nie osiedli się tu, by pohańbić bransoletę noszoną przez Solę, ale też nie wróci, okryty wstydem, do ośrodka prowadzonego przez Odmieńców. Nie ulegało też wątpliwości, że Sol odtrąci z pogardą swe Imperium, gdy tylko zostanie pokonany w walce. Zwycięzcy nie zabraknie powodów do smutku, było to jednak uczciwe rozwiązanie. Próba walki.
— Zrób Krąg — powtórzył Sol.
— Ale twoja bron…
Grali na zwłokę. Żaden nie chciał walczyć. Czy było jakieś inne wyjście?
Sol wręczył dziecko Soli i zaczął przyglądać się drzewom. Gdy znalazł odpowiednie, ogołocił je ręką z liści i gałęzi. Widząc, co zamierza, Sos zaczął oczyszczać z roślinności fragment terenu, by stworzyć mniej więcej równy dysk ziemi odpowiednich rozmiarów. Krąg był prymitywny, lecz żaden z nich nie chciał wtajemniczać całego plemienia.
Stanęli po przeciwnych stronach zaimprowizowanej areny. Sola, pełna niepokoju, trzymała się blisko nich. Ta scena przypomniała Sosowi ich pierwsze spotkanie. Tyle, że teraz Sola miała dziecko w ramionach.
Sos znacznie teraz przewyższał wagą swego przeciwnika i trzymał w ręku bron, której tamten z pewnością nigdy nie widział. Sol jednak był najlepszym wojownikiem, jakiego kiedykolwiek widziano na arenie, a narzędzie walki, jaki sobie przygotował, zastępowało drąg.
Jedyną broń, z którą sznur źle sobie radził.
Gdyby Soł miał swój wózek pod ręką, mógłby wybrać miecz, maczugę lub inny oręż, lecz jak zwykle polegając na sobie, wziął to, co mogła mu dać natura, i w ten sposób, choć jeszcze o tym nie wiedział, zapewnił sobie zwycięstwo.