Wstał i ubrał się. Jego strój, kompletny i czysty, leżał obok łóżka. Jeśli to była śmierć — pomyślał — to nie różniła się zbytnio od życia. Bzdura, to nie była śmierć.
W kabinie nie ujrzał zapasów jedzenia ani broni na półce. W gruncie rzeczy nie było nawet samej półki. Sos otworzył drzwi w nadziei, że zobaczy las czy inny znajomy krajobraz — choćby nawet podnóże góry. Napotkał jednak tylko pustą ścianę, podobną do tej, wzdłuż której wędrował w swej wizji. A więc nie była to wizja, lecz rzeczywistość.
— Zaraz do ciebie przyjdę, Sos. — To był głos dziewczyny… nie, maleńkiej kobiety, która wyzwała go, wyprowadziła w pole, a w końcu powaliła. Gdy o tym pomyślał, poczuł, że szyja nadal go boli, choć już mniej dokuczliwie. Ponownie spojrzał na swój nagi nadgarstek.
Cóż, twierdziła, że wie, co oznacza bransoleta.
Nadbiegła korytarzem, równie drobna jak wtedy. Tym razem miała na sobie zgrabniejszy kitel. Uśmiechała się. Jej włosy, teraz widoczne, były brązowe i falujące. W znacznym stopniu dodawały jej kobiecości. Bransoleta na ramieniu lśniła. Najwyraźniej wypolerowała ją, aby przywrócić złotu blask. Ujrzał, że pokrywa ona cały jej nadgarstek, a końce nawet zachodzą lekko na siebie, podczas gdy jasny ślad pozostawiony na jego przedramieniu zajmował co najwyżej trzy czwarte jego obwodu. Czy to maleńkie stworzenie naprawdę go pokonało?
— Czujesz się lepiej, Sos? — zapytała zatroskanym głosem. — Wiem, że wczoraj daliśmy ci w kość, ale doktor mówi, że nie ma jak ćwiczenia, kiedy trzeba ożywić organizm, dopilnowałam więc, byś je odbył.
Spojrzał na nią nie rozumiejąc.
— Och, prawda, nie znasz jeszcze naszego świata. — Uśmiechnęła się ujmująco i złapała go za ramię. — Rozumiesz, niemalże zamarzłeś w śniegu. Musieliśmy cię tu sprowadzić, zanim doszłoby do nieodwracalnych uszkodzeń. Czasem pełny powrót do zdrowia trwa całe tygodnie, ty jednak byłeś tak silny, że od razu daliśmy ci stymulant. To jest rodzaj lekarstwa — nie znam się na tych sprawach zbyt dobrze. Przepłukuje cały organizm, usuwając zniszczone tkanki. Musi jednak dotrzeć wszędzie — do palców rąk i nóg, i tak dalej… cóż, właściwie tego nie rozumiem, ale porządna, wyczerpująca gimnastyka rozprowadza go bardzo dobrze. Potem zasypiasz, a kiedy się budzisz, czujesz się lepiej.
— Nie pamiętam…
— Ja cię uśpiłam, Sos. Po tym, jak cię pocałowałam. Trzeba tylko dotknąć odpowiednich punktów na ciele. Mogę ci je pokazać, jeśli…
Odmówił pospiesznie. Musiała też zanieść go do kabiny… lub, co bardziej prawdopodobne, kazała to zrobić jakiemuś mężczyźnie. Czy to ona również go rozebrała i wyczyściła mu ubranie, tak jak to zrobiła Sola dawno temu? Te podobieństwa były niepokojące.
— Wszystko w porządku, Sos. Mam twoją bransoletę, pamiętasz? Nie zostałam z tobą na noc, bo wiedziałam, że przez jakiś czas będziesz nieprzytomny, ale od tej chwili będę z tobą — zawahała się. — Chyba że zmieniłeś zdanie?
Była tak mała, że przypominała raczej lalkę niż kobietę. Wzruszała go jej troska, nie potrafił jednak odgadnąć, co powinien odrzec. Ważyła najwyżej połowę tego co on. Co mogła wiedzieć o sprawach łączących ze sobą mężczyzn i kobiety?
— Och, doprawdy! — zawołała rumieniąc się, choć nic nie powiedział. -No więc, wracajmy natychmiast do twojego pokoju, a pokażę ci, że umiem nie tylko wspinać się po drabinkach!
Uśmiechnął się widząc jej zapał.
— Nie, zatrzymaj ją sobie. Myślę, że wiesz, co robisz. Pomyślał, że lubi, jak kobiety się za nim uganiają.
Poprowadziła go przez prostokątne korytarze, oświetlone umieszczonymi nad głowami żarzącymi się rurkami, do następnego wielkiego pomieszczenia. Ten dziwny, zamknięty świat wydawał się nie mieć końca. Odkąd się tu znalazł, ani razu nie ujrzał światła dziennego.
— To nasza jadalnia. Akurat czas na posiłek.
Na długiej ladzie ustawiono talerze zjedzeniem — cienkimi plasterkami boczku, dymiącą owsianką, jajkami w koszulkach, kiełbasą, grzankami i innymi potrawami, których nie znał. Dalej ujrzał kubki z sokiem owocowym, mlekiem oraz gorącymi napojami, a także rozmaite galaretki i kremy. Wyglądało to tak, jakby ktoś opróżnił całą spiżarnię gospody na pojedynczy posiłek. Było tego więcej, niż ktokolwiek mógłby zjeść.
— Bierzesz sobie, na co tylko masz ochotę, i nakładasz na tackę — powiedziała. — Popatrz.
Zdjęła z ustawionego na brzegu lady stosu plastikową tackę i podała mu ją. Następną wzięła dla siebie i ruszyła pierwsza, wybierając potrawy. Podążał za nią, biorąc sobie po jednym talerzu z każdym daniem.
Daleko było jeszcze do końca lady, gdy zabrakło mu miejsca na tacce.
— Proszę — powiedziała całkiem naturalnie. — Połóż część na mojej.
Przeszli do długiej sali jadalnej, gdzie stały kwadratowe stoły nakryte zachodzącymi na siebie kawałkami białego materiału. Przy niektórych siedzieli ludzie, kończąc swe posiłki. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety mieli na sobie kombinezony i kitle, podobne do tych, które już widział. Czuł się przez to nieswojo, choć to on był ubrany normalnie. Sosa zaprowadziła go do wolnego stołu i rozstawiła na nim jedzenie oraz napoje.
— Mogłabym przedstawić cię wszystkim, ale na ogół wolimy, żeby przy posiłkach zostawiano nas w spokoju. Jeśli pragniesz towarzystwa, odsuń krzesła, a jeśli chcesz być sam, przechyl je, o tak.
Oparła oba wolne krzesła o boki stołu.
— Nikt nam nie będzie przeszkadzał.
Spojrzała na jego zestaw.
— Jeszcze jedno, Sos. My nic nie marnujemy. Musisz zjeść wszystko, co sobie wziąłeś.
Skinął głową. Był głodny jak wilk.
— Nazywamy to miejsce Podziemiem — powiedziała, gdy jadł — ale nie uważamy się za przestępców. — Przerwała, bo Sos nie zrozumiał aluzji. — Tak czy inaczej, wszyscy tu jesteśmy martwi. To znaczy bylibyśmy, gdyby nie… no więc, gdybyśmy nie przyszli tą samą drogą co ty. Wchodząc na Górę. Ja przybyłam w zeszłym roku. Mniej więcej raz na tydzień trafia się ktoś… ktoś, komu się udaje. Kto nie zawraca. W ten sposób nasza populacja jest w miarę stała.
Sos spojrzał na nią, z ustami pełnymi jedzenia.
— Niektórzy zawracają?
— Większość. Czują się zmęczeni albo zmieniają zdanie i zaczynają schodzić.
— Ale nikt nigdy nie wrócił z Góry!
— To prawda — odparła z niepokojem w głosie.
Nie dopytywał się więcej, choć zapamiętał sobie tę sprawę, by wyjaśnić ją później.
— Jesteśmy więc naprawdę martwi, ponieważ nikogo z nas nie zobaczą już na świecie. Nie jesteśmy jednak bezczynni. Wszyscy pracujemy bardzo ciężko. Pokażę ci to, jak tylko skończysz jeść.
Tak też zrobiła. Zaprowadziła go najpierw do kuchni, gdzie spoceni kucharze bezustannie przygotowywali talerze z jedzeniem, pomocnicy zaś przepuszczali brudne talerze i tacki przez buchającą parą zmywarkę. Pokazała mu biura, w których prowadzono rachunki. Nie zrozumiał celu tych obliczeń, choć powiedziano mu, że są one z jakichś względów potrzebne, by utrzymać równowagę między wydobyciem, produkcją i eksportem. To miało sens. Przypomniał sobie obliczenia, jakie musiał prowadzić, gdy ćwiczył wojowników Sola. To Podziemie było znacznie bardziej skomplikowaną społecznością.
Zabrała go na stanowisko obserwacyjne, gdzie ludzie patrzyli na ekrany telewizyjne i słuchali dziwnych dźwięków. Obrazy na monitorach nie przypominały jednak oglądanych w gospodach. Natychmiast przykuły jego uwagę.
— To jest Sos — przedstawiła go mężczyźnie, który był tu szefem. — Przybył czterdzieści osiem godzin temu. Jest… pod moją opieką.