— Jasne… Sosa — odrzekł tamten, dojrzawszy bransoletę na jej ręce. Uścisnął dłoń Sosa. — Jestem Tom. Cieszę się, że cię poznałem. W gruncie rzeczy znałem cię już wcześniej. Ja cię tu sprowadziłem. Naprawdę byłeś dobry!
— Sprowadziłeś mnie?
Mimo swobodnej uprzejmości było w tym mężczyźnie o niezwykłym imieniu cos dziwnego i niezbyt sympatycznego.
— Pokażę ci to.
Tom podszedł do jednego z ekranów.
— To jest nasza telewizja użytkowa, pokrywająca wschodnie zbocze Helikonu poniżej granicy śniegu.
Włączył urządzenie i Sos rozpoznał wyboisty teren, który uprzednio pokonywał z pomocą sznura. Nigdy przedtem nie widział w telewizji prawdziwego obrazu, to znaczy — poprawił się — takiego, który odnosiłby się do współczesnego świata. Był zafascynowany.
— Helikon… to Góra? — zapytał wytężając umysł, by przypomnieć sobie, gdzie słyszał o czymś, co się tak nazywało. — Dom… muz?
Tom spojrzał na niego. W jego jasnych oczach ponownie pojawiło się coś dziwnego.
— Skąd to wiesz? Tak, ponieważ pamiętamy tu rzeczy pochodzące ze starego świata, nazwaliśmy naszą Górę…
Usłyszał sygnał docierający z jednego z pozostałych urządzeń. Odwrócił się szybko w tamtą stronę.
— Właśnie teraz jeden schodzi w dół. Popatrz, przełączę na niego. To przypomniało coś Sosowi.
— Ci, którzy schodzą… co się z nimi dzieje?
Zauważył, że Sosa ich opuściła, chwaliła się teraz swą bransoletą przed pozostałymi pracownikami.
— Obawiam się, że zaraz się dowiesz, choć może ci się to zbytnio nie spodobać — odpowiedział Tom, obserwując go z osobliwym zainteresowaniem.
Sos uważał, by nic po sobie nie pokazać. Ci ludzie najwyraźniej nie walczyli w Kręgu, mieli jednak swoje metody na poddawanie innych próbom. Wkrótce miało go spotkać coś nieprzyjemnego.
Tom odnalazł na ekranie odpowiednie miejsce i poprawił ostrość obrazu. Ujrzeli mężczyznę w średnim wieku o nieco zwiotczałych mięśniach, niosącego drąg.
— Prawdopodobnie utracił kobietę na rzecz młodszego wojownika i postanowił urządzić pokaz — zauważył Tom złośliwie. — Jest takich mnóstwo. Nieszczęśliwy romans ma w sobie coś takiego, co wysyła ludzi na Górę.
Sos poczuł ucisk w żołądku, lecz tamten nie patrzył w jego stronę.
— Ten facet doszedł do granicy śniegu i gdy zmarzły mu nóżki, zawrócił. Jeśli szybko nie zmieni zdania…
— To się zdarza?
— Tak, tak. Niektórzy robią to pół tuzina razy. Rzecz w tym, że Góra jest rzeczywista. Z daleka śmierć wydaje się czymś honorowym, ale wysokość i śnieg wymagają zdecydowania. Jeśli ktoś nie jest naprawdę gotowy umrzeć, to wspinaczka sprawi, że zmieni zdanie. Zacznie się zastanawiać, czy sprawy wyglądają naprawdę tak źle, jak mu się zdawało, czy nie mógłby wrócić i spróbować jeszcze raz. Jeśli jest słaby, będzie się wahał, a my tu — rzecz jasna — nie potrzebuje my ludzi, na których nie można polegać. To jest w istocie rzeczy dobór naturalny, choć ty oczywiście nie rozumiesz, co to znaczy.
Sos nie dał się wyprowadzić z równowagi pogardliwym tonem Toma, który uważał go za nieuka. Przyszło mu do głowy, że wiedza, którą posiada, może się okazać ukrytym atutem, w razie gdyby sytuacja tutaj stała się kłopotliwa.
— Warto ratować człowieka, który dotrzymuje postanowienia do końca -ciągnął Tom.
Obraz, najwyraźniej kierowany ruchami palców na gałkach, podążał bezbłędnie za wojownikiem.
— Chcemy się upewnić, że naprawdę zrezygnował z życia i nie zacznie uciekać przy pierwszej okazji. Próba na Górze dostarcza jednoznacznej odpowiedzi. Ty byłeś dobrym przykładem. Gnałeś prosto pod górę i nie zawahałeś się ani na chwilę. Ty i ten ptak. Szkoda, że nie mogliśmy go uratować, ale i tak nie byłby tu szczęśliwy. Widzieliśmy, jak próbowałeś go odstraszyć, a potem zamarzł. Przez chwilę myślałem wtedy, że zawrócisz, ale nie. Całe szczęście. Spodobałeś mi się.
Więc cała udręka, którą przeżywał zmierzając do kresu, była obserwowana przez tego podglądacza?
Sos celowo zachowywał lekko głupi wyraz twarzy, który przybrał, gdy tylko stał się podejrzliwy. Obserwował, jak wojownik na ekranie toruje sobie drogę przez górny skraj sterczących metalowych belek. Może znajdzie się kiedyś okazja, by odpłacić za te drwiny.
— Jak mnie tu… sprowadziliście?
— Założyliśmy kombinezony śnieżne i przywlekliśmy cię do najbliższego włazu. Trzech mężczyzn musiało ciągnąć za uprząż. Jesteś wielki jak byk, rozumiesz. Potem… cóż, chyba już znasz procedurę przywracania do życia. Musieliśmy czekać, aż na dobre stracisz przytomność. Czasami ludzie próbują zawrócić w ostatniej minucie. Nie przynosimy ich tutaj, jeśli mają twarz skierowaną w niewłaściwym kierunku, choćby nawet zamarzli na śmierć. Liczy się intencja. Wiesz, wszedłeś prawie na sam szczyt. To spory wyczyn jak na niedoświadczonego wspinacza.
— Skąd wiedzieliście, że nie popełnię samobójstwa, gdy się obudzę?
— Cóż, nigdy nie możemy być tego pewni. Na ogół jednak, jeśli ktoś ma skłonności samobójcze, nie wybiera Góry. Wiem, że to brzmi śmiesznie, ale taka jest prawda. Każdy może się zabić, ale tylko Góra przynosi całkowite, oficjalne unicestwienie. Kiedy wchodzisz na Helikon, nigdy nie wracasz. Nie ma żadnych wieści ani zwłok. Jakbyś przeszedł do innego świata — być może lepszego. Nie poddajesz się, lecz odchodzisz z honorem. Tak przynajmniej ja to widzę. Tchórz popełnia samobójstwo, człowiek odważny i zdecydowany wchodzi na górę.
Sos odnalazł w tych słowach wiele słuszności, nie chciał jednak jeszcze tego przyznać.
— Ale mówiłeś, że niektórzy wracają.
— Większość to robi. To ci, którzy poszli na Górę, aby się popisać czy wzbudzić litość lub też po prostu ze zwykłej głupoty. Nie potrzebujemy tu takich.
— Co się stanie z tym wojownikiem na zewnątrz? Jeśli go nie wpuścicie do środka, dokąd pójdzie?
Tom zmarszczył brwi.
— Tak, obawiam się, że naprawdę ma zamiar zrezygnować — podniósł głos.- Bili, zgadzasz się ze mną?
— Chyba tak — odparł mężczyzna, do którego się zwrócił. — Lepiej z tym skończyć. U podnóża jest następny. Nie ma sensu, żeby to zobaczył.
— To nieprzyjemna sprawa — powiedział Tom, oblizując niecierpliwie wargi, jakby ze skrywaną przyjemnością. — Nie da się jednak podtrzymywać legendy nie ponosząc kosztów. Tak więc…
Uruchomił kolejną tablicę rozdzielczą. Na ekranie pojawiły się dwie krzyżujące się linie. Nastawił urządzenie tak, że punkt ich przecięcia pokrył sylwetkę wojownika, i pociągnął za czerwony uchwyt.
Skądś zza ekranu wytrysnęła smuga ognia, która pochłonęła mężczyznę. Sos poderwał się, zdał sobie jednak sprawę, że nie może nic zrobić. Przez całą minutę na ekranie szalały straszliwe płomienie, po czym Tom przełożył uchwyt i ogień zniknął.
Pozostały tylko poczerniałe szczątki.
— Miotacz ognia — wyjaśnił niefrasobliwie Tom.
Sos widywał już przedtem śmierć, ta jednak go przeraziła. Takie zabójstwo stało w sprzeczności ze wszystkimi jego pojęciami o honorze: bez ostrzeżenia, bez Kręgu, bez żałoby.
— To znaczy… że gdybym ja… ?
Tom spojrzał na niego. Światło ekranu odbijało się w białkach jego oczu, tworząc miniaturowe trupie główki. Widać było, że czekał na to pytanie.
— Tak.
Sosa pociągnęła go za rękę.
— Starczy tego — powiedziała. — Chodź, Sos. Musieliśmy ci to pokazać. Nie wszystko tu jest takie złe.