— Jestem Sav Drąg. Sol, Wódz Imperium, powierzył mi szkolenie wojowników. Jeśli nie przybywasz od niego, niczego ci nie oddam.
— Nie przybywam od Sola. Przychodzę, by go pokonać i zająć jego miejsce.
— Tak po prostu, hę? No więc, Bezimienny, możesz zacząć tutaj. Wystawimy przeciwko tobie w Kręgu wojownika i albo go pokonasz, albo przyłączysz się do naszego plemienia. Jakiej używasz broni?
— Nie mam żadnej oprócz własnych rąk.
Sav przyjrzał mu się z zainteresowaniem.
— Wyjaśnijmy to sobie. Nie masz imienia, plemienia ani broni, a zamierzasz zdobyć ten obóz.
— Tak.
— Może nie myśli mi się dzisiaj najlepiej, ale nie bardzo pojmuję, w jaki sposób chcesz to osiągnąć.
— Pokonam cię w Kręgu.
Sav wybuchnął śmiechem.
— Bez broni?
— Boisz się ze mną zmierzyć?
— Mój panie, nie walczyłbym z tobą, nawet gdybyś miał broń, chyba że posiadałabyś plemię równe wielkością temu, by je rzucić na szalę. Czy nie znasz zasad?
— Miałem nadzieję, że oszczędzę na czasie.
Sav przyjrzał mu się z większą uwagą.
— Wiesz, przypominasz mi kogoś. Nie twoja twarz czy głos, ale…
— Wybierz więc jakiegoś wojownika, by ze mną walczył. Pokonam go, a potem następnych, aż całe plemię będzie moje.
Na twarzy Sava pojawił się teraz wyraz pobłażania.
— Naprawdę chcesz się zmierzyć w Kręgu z wyszkolonym wojownikiem? Gołymi rękami?
Sos skinął głową.
— Tego się nie robi, ale jeśli sobie życzysz…
Wezwał jednego ze swych ludzi i wskazał drogę do głównego Kręgu. Wybrany wojownik był zakłopotany.
— Ależ on nie ma broni! — wykrzyknął.
— Po prostu zbij go z nóg ze dwa razy — poradził Sav. — Upiera się, by walczyć.
Zaczęli się zbierać ludzie. Rozeszła się już wiadomość o wyczynie, jakiego Sos dokonał z drągiem strażnika.
Zdjął tunikę i stanął boso, w krótkich spodenkach.
Gapie wciągnęli powietrze. Tunika, sięgająca od brody do kolan i łokci, zakrywała prawie całe potężne ciało. Sądzili przeto, że jest on wielkim, otyłym mężczyzną, a ze względu na kolor włosów i zgrubiałą skórę na twarzy uznali go za starego. Siła, jaką się wykazał, zaintrygowała ich, nie mieli jednak pewności, czy nie był to aby przypadkowy wyczyn.
— Bicepsy jak maczugi! — krzyknął ktoś. — Spójrzcie na tę szyję!
Nie nosił już metalowego kołnierza. Jego szyja stała się teraz masywną kolumną pokrytą zrogowaciałymi zgrubieniami.
Wojownik wyznaczony do walki stanął z rozdziawionymi ustami. Sav odciągnął go na bok.
— Gom, ty wejdź do Kręgu — powiedział krótko.
Wystąpił mężczyzna znacznie potężniejszy, z ciałem pokrytym bliznami i odbarwieniami po wielu walkach. Weteran. Bron miał przygotowaną i wstąpił do Kręgu bez wahania.
Sos wszedł do środka i stanął z rękami opartymi na biodrach.
Gom nie miał żadnych skrupułów. Zamachnął się kilka razy, aby zobaczyć, co zrobi Bezimienny, po czym zadał mu straszliwy cios z boku w szyję.
Sos stał nieporuszony.
Gom spojrzał na swą broń, wzruszył ramionami i uderzył po raz drugi.
Sos stał tak przez minutę, po czym przystąpił do akcji. Ruszył w stronę Goma, złapał ręką za drąg niemal od niechcenia, wyrwał go przeciwnikowi szybkim ruchem nadgarstka i wyrzucił z Kręgu.
Choć ani razu nie dotknął Goma, ten był niezdolny do walki. A ponieważ starał się nie wypuścić drąga z ręki, jego palce trzasnęły złamane.
— Mam już jednego człowieka — oznajmił Sos. — Ponieważ nie jest on w tej chwili zdolny do walki, sam będę walczył o dwóch.
Wstrząśnięty Sav wysłał do walki następnego wojownika, dodając do stawki trzeciego.
Sos złapał drąg za oba końce i trzymał, podczas gdy przeciwnik daremnie usiłował go wyrwać. W końcu siłacz zgiął drąg, który ustąpił pod naciskiem, po czym puścił broń i postąpił krok do tyłu.
Oszołomiony mężczyzna stał bez ruchu, trzymając w rękach zawijas w kształcie litery „S”. Wystarczyło, że Sos dotknął wojownika palcem, by ten wypadł z Kręgu.
— Mam teraz czterech ludzi, licząc mnie. Będę walczył o czterech.
Wokół Kręgu zebrał się już cały obóz.
— Dowiodłeś już, że należy cię traktować poważnie — rzekł Sav. — Zmierzę się z tobą.
— Ty i całe twoje plemię przeciwko temu, co mam tutaj? — zapytał Sos z drwiną w głosie.
— Moje umiejętności przeciwko twoim — odrzekł Sav, nie dając się wyprowadzić z równowagi. — Moja grupa przeciwko twoim usługom i wszystkim wiadomościom o tobie. Kim jesteś, skąd przybywasz, jak nauczyłeś się walczyć w ten sposób i kto cię tu przysłał.
— Moje usługi możesz mięć, jeśli je zdobędziesz, albo moje życie, ale co do reszty poprzysiągłem zachować tajemnicę. Określ inne warunki.
Sav podniósł swój drąg.
— Czy boisz się ze mną zmierzyć?
Mężczyźni zachichotali. Sav sprytnie obrócił słowa przeciwnika przeciwko niemu. Kto teraz drwił z kogo?
— Nie mogę postawić tajemnicy w walce w Kręgu. Nie mam do tego prawa.
— Pokazałeś nam swą siłę. Jesteśmy zaciekawieni. Chcesz, bym postawił cały mój obóz, a nie zgadzasz się nawet rzucić na szalę przeciw niemu własnej historii. Nie sądzę, byś naprawdę chciał walczyć, nieznajomy.
Zebrani krzykliwie potwierdzili te słowa. Ta wymiana zdań spodobała się im.
Sos dostrzegł w Savie zdolności przywódcze, których nigdy przedtem nie zauważył. Z pewnością wiedział on, że musi przegrać, jeśli stanie do walki, lub okryć się wstydem, jeśli tego nie zrobi. Wyglądało jednak na to, że nie zmusi Sosa, by to on się wycofał. Jeśli przeciwnik nie przyjąłby jego warunków, Sav mógł odmówić walki nie tracąc honoru. Wiadomość o tym szybko dotarłaby do pozostałych dowódców plemion Sola. To było wspaniałe posunięcie.
Sos musiał pójść na ugodę.
— Zgoda — rzekł. — Z tym że powiem tylko tobie, nikomu więcej.
— Aleja powiem, komu będę chciał! — odparł Sav.
Sos nie sprzeciwił się temu. Musiał mięć nadzieję, że jeśli na skutek jakiegoś nieszczęśliwego przypadku przegra, będzie mógł przekonać Sava na osobności, że konieczne jest dochowanie tajemnicy. Sav był rozsądnym, wesołym z natury człowiekiem. Z pewnością go wysłucha i zastanowi się, zanim cokolwiek uczyni.
Szkoda, że ten uśmiechnięty wojownik będzie musiał ucierpieć z rąk przyjaciela.
Sav wstąpił do Kręgu. Zrobił postępy. Jego drąg był niesłychanie szybki i niezawodnie celny. Sos usiłował go złapać, lecz nie zdołał tego dokonać. Sav uważnie przyglądał się dwóm słabszym wojownikom i teraz starał się, by jego drąg pozostawał cały czas w ruchu, tak by nie można było go dosięgnąć. Nie marnował też sił na uderzanie w podtrzymującą głowę kolumnę, lecz starał się zadawać ciosy w twarz, w nadziei że oślepi przeciwnika, lub w łokcie, nadgarstki i stopy. Przemieszczał się nieustannie, jak gdyby był pewien, że tak masywne ciało szybko się zmęczy.
Nic to nie dało. Sos walczył z Savem przez kilka minut, aby ten nie utracił twarzy wobec swych ludzi, po czym zablokował lecący w powietrzu drąg i złapał przeciwnika za przedramię. Pociągnął je ku sobie, przytrzymując drugą ręką.
Rozległ się trzask.
Sos puścił rękę Sava i wypchnął go z Kręgu. Wojownicy zobaczyli otwarte złamanie. Podtrzymując chwiejącego się na nogach Sava, pociągnęli go za rękę i nastawili odsłoniętą kość, po czym zabandażowali gazą straszliwą ranę. Sos przyglądał się temu obojętnie.