W gruncie rzeczy takie okrucieństwo nie było konieczne. Mógł zwyciężyć na sto innych, łagodniejszych sposobów, potrzebował jednak znaczącego i w pełni przekonującego triumfu. Sav musiał ponieść zdecydowaną klęskę, i to nie wskutek jakiegoś podstępnego ciosu, po którym wypadłby z Kręgu jak pijany, nie odnosząc obrażeń. Zebrani świadkowie mogliby wówczas zwątpić w umiejętności dowódcy lub jego ochotę do walki. Złamanie było czymś namacalnym. Ludzie Sava zrozumieli natychmiast, że nikt z nich nie poradziłby sobie lepiej niż ich wódz i że nie było w tym żadnej zmowy ani tchórzostwa.
Sos zadał swemu dawnemu przyjacielowi straszliwy ból, lecz wiedział, że może on go znieść. Uratował w ten sposób coś ważniejszego: dobre imię pokonanego.
— Zostaw dowództwo tego obozu swemu zastępcy — warknął Sos do Sava, nie okazując litości. — Ty i ja jutro rano wyruszamy.
Rozdział 19
Dwaj mężczyźni udali się w drogę, jeden z nich z ręką w gipsie i na temblaku. Szli, aż złamane ramię i utrata krwi uniemożliwiły dalszy marsz. Wieczorem zatrzymali się w gospodzie. Nie mieli tam towarzystwa.
— Dlaczego? — zapytał Sav, gdy Sos przygotowywał kolację.
— Dlaczego złamałem ci rękę?
— Nie, to rozumiem. Dlaczego ty?
— Wyznaczono mnie, bym odebrał Solowi Imperium. Wątpliwe, by spotkał się ze mną w Kręgu, dopóki nie pokonam jego głównych namiestników.
Sav odchylił się do tyłu ostrożnie, uważając na rękę.
— Pytałem, dlaczego ty… Sos?
Niedługo udało mu się zachować tajemnicę.
— Możesz mi zaufać — powiedział Sav. — Nigdy nie powiedziałem nikomu o twoich nocach z Sola, a nie wiązał mnie wtedy Kodeks Honorowy. Nie wobec ciebie. Teraz też nic nie powiem. Ta wiadomość byłaby moją własnością tylko wtedy, gdybym zdobył ją w walce, a to mi się nie udało.
— Jak mnie poznałeś?
— Cóż, pamiętaj, że mieszkałem z tobą dość długo. Znam cię bardzo dobrze, i to nie tylko z widzenia. Wiem, w jaki sposób myślisz i jak pachniesz. W nocy nie mogłem spać — ręka mnie trochę bolała — i przeszedłem się koło twojego namiotu.
— Jak mogłeś mnie poznać, gdy spałem, skoro nie udało ci się to za dnia?
Sav uśmiechnął się.
— Po twoim chrapaniu.
— Moim…
Sos nawet nie wiedział, że chrapie.
— Parę innych szczegółów też się zgadzało — ciągnął Sav. — Na przykład to, jak uważnie przyglądałeś się miejscu, w którym kiedyś stał nasz mały namiot. Wiem, że nie mnie wspominałeś! Albo jak dziś nuciłeś podczas marszu „Dolinę Red River”, tak samo jak Sola wciąż nuciła „Greensleeves”. Co prawda fałszujesz jeszcze gorzej niż kiedyś. No i to, w jaki sposób dopilnowałeś, bym się nie zhańbił w kręgu. Pozwoliłeś, bym przegrał jak mężczyzna. Nie musiałeś tego robić. Zadbałeś o mnie tak, jak ja przedtem o ciebie.
— Zadbałeś o mnie?
— No wiesz, całą zimę trzymałem wszystkie dziewczynki z dala od twojego namiotu, nawet jeśli sam musiałem je zaspokajać. Wysłałem też człowieka po Sola, gdy przyszedł już na to czas.
Sol nie wracał… dopóki Sola nie zaszła w ciążę!
— Wiedziałeś o Solu?
— Jestem chyba po prostu wścibski z natury. Potrafię jednak trzymać język za zębami.
— Jasne, że potrafisz!
Musiała upłynąć chwila, zanim Sos rozważył sytuację. Sav był o wiele bardziej zmyślny i dyskretny, niż mu się kiedykolwiek wydawało.
— Dobrze, Sav. Powiem ci wszystko, a ty mi poradzisz, w jaki sposób dochować tajemnicy, by nikt inny się nie połapał. Może być?
— Zgoda! Z wyjątkiem…
— Żadnych wyjątków. Nie mogę powiedzieć nikomu więcej.
— Z wyjątkiem dwojga, którzy i tak się dowiedzą. Nie ma sposobu, by temu zapobiec. Sol rozpozna cię, gdy tylko się zbliżysz na odległość stu stóp. On już taki jest. Nie zdołasz też przez dłuższy czas oszukiwać Soli. Co do reszty… cóż, jeśli uda się nam okłamać Tora, z pozostałymi nie będzie problemów.
Sav zapewne miał rację. Ta myśl jednak nie zaniepokoiła Sosa. Jeśli zrobi co w jego mocy, by się nie dać poznać, lecz jego najbliżsi i tak odkryją prawdę, trudno będzie cokolwiek mu zarzucić. Nikt bowiem nie puści pary z ust.
— Zapytałeś, dlaczego ja. Również zadawałem sobie to pytanie. Zmusili mnie, lecz nie poddałbym się, gdybym miał wątpliwości. Dlaczego ja? Otóż dlatego, że to ja stworzyłem Imperium, choć oni o tym nie wiedzą. Ja dałem mu początek, zorganizowałem je i wyszkoliłem. Zostawiłem po sobie ludzi, którzy mogli je dalej rozwijać. Jeśli Imperium stało się złe, to moim obowiązkiem jest je unicestwić, a tylko ja mogę to uczynić unikając wielkiego rozlewu krwi. Tylko ja naprawdę rozumiem jego naturę i ludzi, którzy nim władają. A także mogę pokonać Sola w Kręgu.
— Może lepiej zacznij od początku — powiedział Sav. — Odszedłeś. Słyszałem, że potem wróciłeś ze sznurem, Sol cię pokonał i udałeś się na Górę.
Była późna noc, gdy Sos skończył swą opowieść.
Obozowisko Tyla okazało się znacznie większe niż obóz Sava. Żyło w nim pięciuset doświadczonych wojowników-zdobywców. Tym razem nie utrudniano przybyszom wstępu. Sav był jednym z głównych namiestników Imperium i gdy rozmawiał ze strażnikami, w jego zwykle łagodnym głosie dawał się wyczuć rozkazujący ton. W dziesięć minut po wejściu do obozu stanęli przez obliczem Tyla.
— Co cię tu sprowadza bez eskorty, towarzyszu? — zapytał z namysłem Tyl, nie spytawszy Sava o jego gojącą się rękę. Postarzał się, ale nie utracił pewności siebie.
— Służę nowemu Wodzowi. Oto Bezimienny, który odnalazł mnie i pokonał w Kręgu. Teraz chce postawić mnie i moje plemię przeciw tobie i twojemu plemieniu.
Tyl przyjrzał się tunice Sosa, usiłując odgadnąć, jakie kryje się pod nią ciało.
— Z całym szacunkiem, były towarzyszu, moje plemię jest potężniejsze od twojego. Będzie musiał się najpierw zmierzyć z moimi zastępcami.
— Oczywiście. Postaw więc jedną trzecią swojego plemienia. Możesz się przyjrzeć dzisiaj swemu przeciwnikowi i zmierzyć się z nim jutro.
— Wydaje się, że pokładasz w nim duże zaufanie — zauważył Tyl.
Sav zwrócił się w stronę Sosa.
— Wodzu, gdybyś zechciał zdjąć ubranie…
Sos usłuchał. Dobrze uczynił pozwalając Savowi prowadzić rozmowę. Z pewnością miał on do tego talent. Ten wczesny nabytek okazał się bardzo szczęśliwy. Tyl spojrzał na ciało nieznajomego.
— Rozumiem — powiedział. Widok wywarł na nim wrażenie. — Jakiej broni używa? Tak, rozumiem — po wtórzył po raz drugi.
Po południu Sos powalił jednego z zastępców Tyła, zadając uzbrojonemu w miecz wojownikowi potężny jak uderzenie młota cios pięścią w korpus. Broń przeciwnika złapał po prostu za klingę, powstrzymując pchnięcie, i nie wypuścił. W miejscu, gdzie ostrze zetknęło się ze zgrubiałą skórą pokrywającą metalową siatkę osadzoną w dłoni, pojawiła się cienka kreska. To było wszystko. Sos zacisnął dłoń na mieczu ostrożnie, lecz świadkowie nie zdawali sobie z tego sprawy i sądzili, że naprawdę zatrzymał zadany z pełną siłą cios nie osłoniętą ręką.
Tyl, podobnie jak Sav, uczył się szybko. On również walczył mieczem. Szermował z rękami Sosa, jakby były sztyletami, jego głowę zaś traktował jak maczugę. Cały czas trzymał się na dystans. To była mądra metoda. Świszczący miecz zapewniał mu znakomitą obronę i Tyl nie podejmował żadnego ryzyka.
Ale zapomniał o jednym: Sos miał nie tylko ręce i głowę, lecz również stopy. Nagłe kopnięcie w rzepkę sparaliżowało na chwilę nogę Tyła, osłabiając jego ruchliwość. Zrozumiał wtedy, że przegrał. Walczył jednak dalej. Nie był tchórzem. Zdecydował się na samobójczy atak dopiero wtedy, gdy oba kolana miał zmiażdżone.