Sav zatrzymał się, wskazując przed siebie ręką. Znajdowali się na leśnej polanie z okrągłym pagórkiem, na którego szczycie wznosiła się prymitywna piramida z kamieni. Było to jedno ze świętych miejsc pochówku, otoczone opieką tych, którzy nie chcieli oddawać ciał swych przyjaciół Odmieńcom w celu spalenia.
— Czy w Podziemiu mogliby go uratować? — zapytał Sav.
— Myślę, że tak.
— Ale gdybyś spróbował go tam zabrać…
— Spaliliby nas obu miotaczem ognia, zanim zdążylibyśmy się zbliżyć. Zabronili mi wracać.
— W takim razie to było najlepsze wyjście.
Stali patrząc na pagórek. Wiedzieli, że wkrótce Gog tu spocznie.
— Sol odwiedza te świątynie co kilka dni, sam — powiedział Sav. — Pomyślałem sobie, że chciałbyś się o tym dowiedzieć.
Wydawało się, że nie upłynęła nawet chwila, minął jednak cały miesiąc wędrówki i powracania do zdrowia, zanim Sos ujrzał Sola, który przybył się pomodlić pod jednym ze wzgórz.
Klęknął u stóp piramidy i podniósł na nią wzrok. Sos opadł na kolana u jego boku. Przez dłuższą chwilę klęczeli w milczeniu.
— Miałem kiedyś przyjaciela — odezwał się wreszcie Sos. — Musiałem spotkać się z nim w Kręgu, choć wolałbym tego nie robić. Teraz tu spoczywa.
— Ja też — odrzekł Sol. — Mój przyjaciel poszedł na Górę.
— Teraz muszę rzucić wyzwanie do walki o Imperium, którego nie chcę, i być może znowu zabić, choć pragnę tylko przyjaźni.
— Modliłem się tu o przyjaźń cały dzień — rzekł Sol, mówiąc o wszystkich wzgórzach na świecie i wszystkich chwilach modlitwy, jak gdyby były jednym wzgórzem i jedną chwilą. — Gdy wróciłem do obozu, myślałem, że moja prośba została wysłuchana, lecz on zażądał tego, czego nie mogłem dać — przerwał. — Oddałbym swoje Imperium, aby odzyskać tego przyjaciela.
— Dlaczego nie możemy odejść stąd razem i nigdy więcej nie wstąpić do Kręgu?
— Zabrałbym ze sobą tylko córkę. — Sol spojrzał na Sosa po raz pierwszy od chwili zakończenia pamiętnego pojedynku. Nie powiedział, czy rozpoznał w nim kogoś więcej niż tylko zapowie-dzianego Bezimiennego, ani czy zaskoczyła go ta nieoczekiwana więź. — Oddałbym ci jednak matkę, skoro twoja bransoleta jest martwa.
— Przyjąłbym ją w imię przyjaźni.
— W imię przyjaźni.
Wstali i uścisnęli sobie dłonie. W żaden inny sposób nie dali do zrozumienia, czy się poznali.
Obóz był ogromny. Pięć pozostałych plemion przeniosło się do niego, by połączyć się z Wodzem w oczekiwaniu na przybycie przeciwnika. Dwa tysiące mężczyzn z rodzinami obozowało na równinie i w lesie, śpiąc we wspólnych namiotach i korzystając ze wspólnych kuchni. Ci, którzy umieli czytać, doglądali rozdziału zapasów i udzielali codziennych lekcji czytania i rachunków grupom uczniów. W góry wyprawiali się poszukiwacze rudy, którą zgodnie z tym, co mówiły książki, można było tam odnaleźć. Inni uprawiali ziemię, by hodować jadalne rośliny zgodnie ze wskazaniami innych książek. Kobiety uczyły się tkać i robić na drutach. Jeden z zespołów miał nawet prymitywny warsztat tkacki własnej roboty. Imperium było teraz zbyt wielkie, by wykarmiły je gospody, i zbyt niezależne, by polegać na dostawach ubrań czy broni z zewnątrz.
— To jest Sola — powiedział Sol, przedstawiając bogato odzianą, piękną damę. — Mam zamiar oddać cię Bezimiennemu — powiedział do niej. — Jest potężnym wojownikiem, choć nie nosi broni.
— Jak sobie życzysz — odparła obojętnie. Spojrzała na Sosa nie widzącym wzrokiem.
— Gdzie jest jego bransoleta? Jakie imię mam nosić?
— Zachowaj tę, którą ci dałem. Znajdę sobie drugą.
— Zachowaj swoje imię. Nie mogę ci dać lepszego.
— Jesteście nienormalni — powiedziała.
— To jest Soli — rzekł Sol, gdy do przedziału weszła mała dziewczynka.
Podniósł ją na wysokość swojej głowy. Miała w ręku mały drąg i wywijała nim groźnie.
— Jestem amazonką! — krzyknęła dźgając kijkiem Sosa. — Walczę w Kręgu.
Udali się na miejsce, w którym zebrali się ich namiestnicy: z jednej strony Sav i Tyl, z drugiej Tor, Tun, Neq i trzech innych, których Sos nie znał. Gdy Sol i Sos nadeszli, wszyscy oni utworzyli Krąg.
— Ustaliliśmy wstępne warunki — oznajmił Sav. — Rzecz jasna, wodzowie muszą je zatwierdzić.
— Warunki są takie — odezwał się Soi głosem, wykluczającym wszelką dyskusję. — Imperium zostanie rozwiązane. Każdy z was nadal będzie dowódcą plemienia, którym teraz rządzi w naszym imieniu, a Tor odzyska swe dawne plemię, z tym że nigdy nie staniecie przeciwko sobie w Kręgu.
Spojrzeli na niego, nic nie rozumiejąc.
— Czy już ze sobą walczyliście? — zapytał Tun.
— Wycofałem się z Kręgu.
— W takim razie musimy służyć Bezimiennemu.
— Ja również wycofałem się z Kręgu — oznajmił Sos.
— Ale Imperium rozpadnie się, jeśli któryś z was nie będzie wodzem. Nikt inny nie jest tak silny!
Sol odwrócił się do nich plecami.
— To już postanowione — powiedział. — Zabierajmy swoje rzeczy i chodźmy.
— Zaczekajcie! — krzyknął Tyl, biegnąc za nimi na sztywnych nogach. — Jesteście nam winni wyjaśnienie.
Sol tylko wzruszył ramionami. Sos odwrócił się w ich stronę i przemówił:
— Cztery lata temu wszyscy służyliście małym plemionom lub wędrowaliście samotnie. Spaliście w gospodach lub prywatnych namiotach i nie potrzebowaliście niczego, czego wam nie dostarczono. Mogliście chodzić, dokąd zechcieliście, i robić to, na co mieliście ochotę. Teraz wędrujecie w wielkich plemionach i walczycie dla innych, kiedy wam każą. Uprawiacie ziemię i pracujecie jak Odmieńcy, ponieważ jest was zbyt wielu, by wystarczyły wam zasoby okolicy, w której żyjecie. Wydobywacie metale, ponieważ nie dowierzacie już Odmieńcom, że zrobią to dla was, choć nigdy dotąd nie zawiedli zaufania. Studiujecie książki, ponieważ pragniecie rzeczy, jakie może wam dać cywilizacja. To nie powinno mieć miejsca. Wiemy, do czego prowadzi cywilizacja. Niszczy ona wszystkie wartości Kręgu. Powoduje rywalizację o rzeczy, które nie są wam potrzebne. Nie upłynie wiele czasu, a wypełnicie całą ziemię, stając się plagą podobną do ryjówek, które spustoszyły własne żerowiska. Zapiski wykazują, że rozwój Imperium prowadzi do Wybuchu.
Jego słowa nie przekonały jednak słuchaczy.
Wszyscy oprócz Sava spoglądali na niego z niedowierzaniem.
— Twierdzisz — powiedział powoli Tor — że jeśli nie pozostaniemy prymitywnymi koczownikami uzależnionymi od Odmieńców, nie znającymi lepszego życia, nastąpi kolejny Wybuch?
— Tak, z biegiem czasu. To właśnie wydarzyło się przedtem. Naszym obowiązkiem jest dopilnowanie, aby się nigdy nie powtórzyło.
— I wierzysz, że rozwiązaniem jest utrzymanie obecnego chaosu?
— Tak.
— Aby więcej ludzi mogło ginąć w Kręgu? Jak Gog?
Sos stał jak rażony gromem. Czy na pewno był po właściwej stronie?
— Lepsze to, niż gdyby zginęli w Wybuchu — wtrącił się nieoczekiwanie Sol.
— Jest nas za mało, byśmy mogli potem odbudować naszą społeczność.
Mimo woli podważył słowa Sosa, że Imperium jest przeludnione.
— Chcesz ocalić Krąg porzucając go? — zaatakował Sola Neq.
— Czasem trzeba zrezygnować z czegoś, co się kocha i ceni, aby tego nie zniszczyć — odezwał się wreszcie Sav, który rozumiał obie strony. — Uważam to za rozsądne.
— Uważam to za tchórzostwo! — odrzekł Tyl.
Zarówno Sol, jak i Sos odwrócili się w jego stronę rozgniewani. Tyl nie ustąpił.