– No, no… – szepnął Martin. – Czy występują tu niebezpieczne formy życia?
– Porządek musi być – odparła wesoło Irina. – To prawda, że są skończonymi fatalistami, ale nie mają zamiaru niepotrzebnie ryzykować… Ten z plecakiem trzyma bojowy miotacz plazmy. W ciągu dwudziestu sekund wypala pole wielkości boiska do piłki nożnej.
– Biedni piłkarze – westchnął Martin.
Irina pomachała ręką czujnym ochroniarzom i krzyknęła:
– Atera, gasta! Irina!
– Atera – odpowiedział ochroniarz z bronią termiczną. Zrobił krok do przodu i zwrócił się do Iriny: – Doggar-ken – po czym przeszedł na turystyczny: – Znasz nasz język?
– Trochę – skinęła Irina. – Ale mój przyjaciel nie bardzo.
– Za to on ma naszą broń – powiedział ze zdumieniem ochroniarz. Nieco młodszy od Martina, był, jak wszyscy arankowie, zgrabnie zbudowany i miał regularne rysy twarzy. Na Ziemi każdy naród semicki, od Żydów do Palestyńczyków, bez wahania uznałby go za swojaka.
– Mam pozwolenie – wyjaśnił szybko Martin. – Od mera Tyriantu!
– Życie jest pełne niespodzianek… – zauważył sentencjonalnie ochroniarz. – Witajcie, przyjaciele. Zabłądziliście czy może szliście do nas specjalnie?
– Specjalnie – Martin delikatnie przejął inicjatywę. – Badamy Talizman… i chcielibyśmy wymienić poglądy z waszymi naukowcami.
Ochroniarz pomyślał chwilę i podał Martinowi rękę.
– Doggar-ken.
– Martin.
Ochroniarz zawahał się.
– Chyba nie masz dzieci, Martinie? – spytała Irina. Martin pokręcił głową.
– Martin-ken – poprawiła go uprzejmie Irina. Ochroniarz, wyraźnie ucieszony, ponownie wyciągnął rękę.
– W takim razie po prostu Doggar… Chodźcie, akurat czekam na zmiennika. Kieruję jedną z grup naukowych, będziemy mogli spokojnie wszystko omówić.
Mimo całej czujności aranków, żadnych innych formalności nie było. Razem z Doggarem Martin i Irina weszli do luku i znaleźli się w przestronnym przejściu. Martin ostrożnie dotknął ściany – była miękka i ciepła.
– Żywe domy – oznajmił Doggar. – Bardzo wygodne w procesie kolonizacji innych planet, prawda? Wystarczy przynieść ziarenko i posadzić…
Martin westchnął. Dlaczego Obcy urzeczywistniali wszystkie dziecięce marzenia ludzkości?
Przyszedł jeszcze jeden młody arank, wziął broń od Doggara, wymienili kilka zdań i zmiennik wyszedł na zewnątrz.
– Chodźmy – powiedział wesoło Doggar. – Nie cierpię tych dyżurów, ale trzymanie całego oddziału ochrony byłoby strasznie niewygodne, prawda? A tak, każdy dyżuruje trzy godziny co czwartą dobę.
– Istnieje jakieś niebezpieczeństwo? – zapytał Martin, idąc za Doggarem pustymi korytarzami stacji. Z niezbyt skomplikowanego obliczenia wynikało, że na stacji przebywają zaledwie trzydzieści dwie osoby. Albo coś w tym rodzaju. Po warunkiem, że jednocześnie dyżuruje tylko dwóch aranków – a przecież mogły być również wewnętrzne posterunki i patrole – oraz że Doggar nie kłamał.
– Ufaj Allachowi, ale wielbłąda przywiązuj – odpowiedział poważnie Doggar. – To zagadkowa planeta i przybywa tu wielu rozumnych z najróżniejszych światów. Jesteście głodni?
– Dziękuję, niedawno jedliśmy obiad – odrzekł Martin, przyglądając się Doggarowi ze wzrastającym zainteresowaniem.
– W takim razie zapraszam do mnie…
Po kilku minutach, nie spotykając już nikogo po drodze, znaleźli się w pokoju Doggara. Bardzo sympatycznym, z dużym oknem, z którego otwierał się widok na miasto aranków.
– Nostalgia – westchnął Doggar, dotykając panelu sterowania. Pejzaż zmienił się na coś sielankowego – polanka, rzeka, wodospad… pasące się nieopodal krowy – przysadziste, jakby skrzyżowane z jamnikami. – Każda sroczka swój ogonek chwali. Kiedy byliście na Aranku?
– Całkiem niedawno.
– Ależ wam zazdroszczę… od pół roku nie mogę się wybrać na urlop – poskarżył się Doggar. – Zaraz do was przyjdę, tylko wezmę prysznic. Czujcie się jak u siebie w domu!
Jakby na potwierdzenie własnych słów, Doggar skierował się do łazienki, po drodze rozpinając kombinezon. Nagość nie była u aranków tabu, poza tym do naga Doggar rozebrał się dopiero w łazience.
Irina i Martin uśmiechnęli się do siebie. Nic tak nie łączy ludzi na obczyźnie, jak dziwactwa tubylców. Nawet na Matce Ziemi bogaty rosyjski przemysłowiec z łatwością znajdzie wspólny język z biednym rosyjskim studentem, jeśli los zetknie ich gdzieś w Ameryce. A tematem rozmowy będą, rzecz jasna, ci dziwacy, zachowujący się w sposób budzący rozdrażnienie lub zawiść.
Za oknem-ekranem krowa podniosła łeb i zamuczała przeciągle.
– Niezwykle rozwinięta rasa – powiedział Martin, patrząc w okno.
– Chciałabym urodzić się na Aranku – wyznała Irina.
– A kto ci broni tam wyemigrować? Oni są bardzo gościnni.
– Emigracja to co innego. Tam trzeba się urodzić. Być takim, jak oni. Żyć, sądząc, że tak właśnie żyć trzeba.
Martin pokiwał głową.
Doggar wyszedł z łazienki, zawiązując pasek szlafroka i zawołał:
– Płonę pragnieniem wysłuchania waszych nowin! A może kieliszeczek koniaku?
– Kieliszeczek – zezwolił Martin.
– Dwa – skinęła głową Irina.
– Trzy! – powiedział Doggar, otwierając barek. – I odrobina smacznych orzeszków. A dla szanownej Iriny – kryształy owocowe… A więc, co sprowadza was na Talizman?
– Klucz – strzelił Martin na chybił trafił.
Ręka Doggara drgnęła, koniak polał się obok pękatego kieliszka.
– Ale ze mnie niezgraba… – zmartwił się Doggar. – Jaki klucz?
– Planeta-klucz – burknął Martin.
Doggar delikatnie postawił kieliszki na niskim stoliku, usiadł w fotelu i założył nogę na nogę.
– Siadajcie, siadajcie – zaprosił. – Jaka planeta-klucz?
– Talizman – powiedział Martin, siadając naprzeciwko niego i starannie ignorując zdumione spojrzenia Iriny. – Tylko proszę, niechże mi pan nie wciska kitu, szanowny panie Doggarze.
– Że co? – zdumiał się arank. – Wciskać kit? Gdzie?
– Taka znajomość ziemskich przysłów i powiedzonek – zdumiał się z kolei Martin – a tego wyrażenia pan nie zna?
Doggar uśmiechnął się i podniósł ręce:
– Poddaję się. Nie znam. A co ono oznacza – nie oszukiwać?
– Otóż to. Wcale nie jest pan uczonym. Odpowiada pan za bezpieczeństwo stacji.
Doggar zamyślił się i zapytał:
– Skąd ta myśl, Martin-ken?
– Przeciętny arank nigdy nie użyłby zwrotu „ufaj Allachowi, ale wielbłąda przywiązuj”, ponieważ wy absolutnie ufacie swojej technice, a dyżury przed stacją są zupełnie niepotrzebne. Wyszedł więc pan specjalnie, gdy czujniki dały znać o naszym przybyciu. To z kolei świadczy o tym, że jest pan specjalistą od kontaktów z Obcymi.
– Z ludźmi – poprawił Doggar. – Myśli pan, że tak świetnie orientuję się w zwyczajach wszystkich ras? Ha! – Napił się koniaku. – Musiałbym mieć łeb jak sklep… Poza tym, nie ma pan racji. Owszem, odpowiadam za bezpieczeństwo, ale wyłącznie w kontaktach z ludźmi. I naprawdę jestem naukowcem. Bezpieczeństwo to moja druga specjalizacja. Wszyscy tutaj jesteśmy wszechstronnymi specjalistami. Rozsądna oszczędność zasobów ludzkich.
– A więc zgadza się pan, że Talizman jest planetą o kluczowym znaczeniu? – Martin kuł żelazo, póki gorące.