– Prosiła, żebym nie wychodził – powiedział Martin i otworzył ogień.
Ale albo los się od niego odwrócił, albo mgła przeszkadzała w ocenie kierunku, w każdym razie Doggar tylko westchnął:
– Jest mi naprawdę, bardzo, bardzo przykro…
W chwilę później zagrały cekaemy.
Martin spodziewał się strzałów z broni termicznej. Ale może w tym wypadku uznali zwykle kule za pewniejsze – rozległ się grzechot pocisków o kamienie – jakby ciężki, letni grad uderzył w metalowy dach. Pociski leciały tuż nad jego głową – wysokość nie była aż tak duża – a przed twarzą Martina w kamień wbiła się cienka, długa strzałka ze srebrzystego metalu. Druga odkuła czarny kryształ skały, obsypując Martina kamiennymi bryzgami. Trzecia przebiła lewą rękę – nie poczuł bólu, tylko palce, zmieniające magazynek stały się lepkie i czerwone. I w tym momencie uderzyły pioruny.
Pierwsze wyładowanie Martin uznał za jakąś nową broń, zastosowaną przez zniecierpliwionego aranka. Nad głową pojawił się biały zygzak i wbił się – wysoko, wysoko – w czarną skałę. Uderzył grom. Skała odpowiedziała ciężkim hukiem.
Drugi ładunek przeszedł poziomo nad ziemią – piękna, niespotykana, liliowa błyskawica, od horyzontu po horyzont, jakby otaczała pierścieniem całą planetę. Zapachniało ozonem, włosy na głowie zatrzeszczały od elektryczności statycznej.
– Co to jest? – zawołał Doggar. Trzask cekaemów cichł – to, co się działo, arankowie najwidoczniej przypisali działaniom Martina.
Martin roześmiał się – tak właśnie było.
Talizman „zaskoczył”.
Starożytna fabryka otrzymała nowy program i zaczęła produkcję nowego detonatora – tym razem dla ludzi…
A może tylko dla Martina?
Błyskawice zmalały, ale waliły bez przerwy. Niebo pokryła ognista siatka, niebo ryczało i gniewało się niczym Zeus Gromowładca. Czarne skały zapłonęły rażącym światłem, mgła stała się bardziej przezroczysta. Powiał wiatr, gwałtowny, ale niezdecydowany, jakby jeszcze nie określił swojego kierunku. Uderzenie gromu zrodziło trąbę powietrzną – małą, wirującą obłąkańczo z prędkością orient ekspresu.
Znowu rozległ się terkot karabinu – ale niepewny, fałszywy, jakby strzelec wstydził się stawać w szranki z szalejącymi żywiołami. Martin pogładził pokrywę. Kamień był gorący.
I tym momencie w jego ciało weszły niemal jednocześnie trzy kule. Pierwsza przebiła rękę w nadgarstku, przygważdżając ją do luku, druga weszła w plecy pod prawą łopatką, trzecia trafiła w nogę.
Martin pragnął wrzeszczeć, ale zagryzł wargę do krwi i opanował się.
Przecież Irina nie krzyknęła, idąc w przepaść, na spotkanie swojej siódmej i ostatniej śmierci.
– Martinie, nie zostawiłeś nam wyboru… – powiedział Doggar.
Martin popatrzył na zegarek. Doggar też liczył czas – musiał liczyć. Nie pozwoli mu wyciągnąć detonatora. A jeszcze aż cztery minuty…
Błyskawica – nieprawdopodobnie rozgałęziona, barokowa błyskawica, z zawijasami i fintifluszkami, w kiściach piorunów kulistych, w rozbłyskach fioletowych świateł, które niczym ptaki rozleciały się po niebie – uderzyła tuż nad jego głową.
I Martin wyraźnie i jasno zobaczył, jak cyfry na „Casio-tourist” przyspieszyły bieg i w ciągu jednej chwili przeskoczyły cztery minuty.
Martin roześmiał się.
Luk był śliski od krwi i ręce obsuwały się. Martin odkręcał pokrywę w nieskończoność.
A potem, zanim ją zsunął, musiał odpocząć.
– Martinie, poddaj się – usłyszał głos Doggara. – Twoją kobietę jeszcze można uratować! Wstań, nic ci nie zrobimy!
– Rosjanie się nie poddają – wymamrotał Martin, jednym ruchem spychając pokrywę.
Na dnie sejfu drżała kulka złocistej galarety, rozpalona wewnętrznym światłem – czystym i jasnym, jakby padał na nią promień prawdziwego, ziemskiego Słońca.
Martin dotknął jej, a kulka wtoczyła mu się na dłoń. Detonator dla człowieka był miękki i ciepły, palce wyczuwały delikatne ukłucia. Martin przekręcił się na plecy.
Biała mgła nad jego głową wrzała. Błyskały błyskawice, uderzając w szczyty czarnych skał. Od czasu do czasu we mgle pojawiały się rozcięcia i wirujące szaleńczo trąby powietrzne. Rażące światło złej gwiazdy przebiło się przez rozdarcie mgły i uderzyło Martina w oczy.
Martin otworzył usta i położył złocistą kulkę na języku.
Po gardle przesunęła się ciepła fala.
– Martinie, daję ci trzy sekundy! Jedna!
Najgorsze, że nie wiedział, kiedy zacznie działać detonator. Za dzień, za godzinę? Nawet minuta to już zbyt długo…
– Irinko… ciągle nie zdążam… – wymruczał Martin. Ciało przeszył dreszcz i Martin zobaczył słońce poprzez chmury.
– Dwie!
Miał wrażenie, że jego ciało wywraca się na drugą stronę – jakby odrzucając nieproszony poczęstunek, protestując, wszystkimi swoimi zwierzęcymi instynktami czepiając się prostoty i beztroski ludzkiego istnienia. Martin skulił się, hamując mdłości.
– Trzy!
Serce głucho stuknęło w piersi i zamarło. Martin leżał, łapczywie wciągając niepotrzebne powietrze.
A na szczycie wzgórza coś znajomo zaszeleściło i mgła nad jego głową zapłonęła.
Najpierw nad Martinem przeszła fala elektromagnetyczna, mieniąc się wszystkimi kolorami tęczy i odchodząc w te części spektrum, których nie powinien widzieć człowiek. Potem przeszedł strumień twardego promieniowania. Martin podniósł rękę i podstawił dłoń pod strumień promieni gamma. Poczuł, jak uderzają o jego skórę niczym krople deszczu.
I dopiero potem powietrze zawrzało i uderzyła plazma.
Martin wstał…
Dotknął ciała Iriny, łącząc rozerwane tkanki, uruchamiając serce, wyciągając z ciała produkty rozpadu. Część neuronów…
Bibliotece i wyjaśnia mu, że rozszyfrowywanie nazwisk w nekropolis jest równie produktywne, co i wróżenie z ptasich kości…
zgniatając miotacz plazmy w kostkę i miażdżąc go…
…przestraszył się…
w duszę” z albumu Ultrazona z 1999 roku, nie wytrzymał i posłuchał piosenki na żywo…
odrzucając to wszystko głupie, destrukcyjne, płonące, co…
Zajrzał do mieszkania wujka – wujek stał przed zasiadającym w fotelu człowiekiem po cywilnemu i mówił w natchnieniu, na podstawie jakich miotało się wokół, topiło kamienie, próbował spalić…
z wyrzutem zaglądając w twarze aranków, lekkimi artykułów konstytucji on nie musi odpowiadać na pytania dotyczące jego ukochanego bratanka…
Dopijając chłodny łyk piwa w „Zdechłym Kucyku”, słuchał, jak wisi w powietrzu akord wirtuozersko zagrany przez Steve’a Vaia w kompozycji „Okno
coraz mocniej, tak, że atomy skrzypnęły niezadowolone…
…przestraszył się…
…już zginęła i on odrobinę odstąpił na osi czasu, kopiując ich strukturę i tworząc je na nowo…
I wreszcie dowiedział się, jakim cudem umieszczają w tubkach trójkolorową pastę do zębów…
…kopniakami nadając im właściwy wektor ruchu – do Stacji kluczników…
Odnalazł na Błękitnych Dalach niemłodą, nieładną i niezbyt mądrą kobietę Galę, która po raz setny próbowała opowiedzieć klucznikom coś sensownego… i cicho, cicho, żeby słyszało…
napisano Trzech muszkieterów o bardzo podobnej fabule…
…przestraszył się…
Przeczytał drugą powieść Tego, Który Doczekał Się Na Przyjaciela – Czterech śledczych i postanowił, że nie będzie martwił Di-Di wiadomością o tym, że dawno temu…
z dziewięćdziesiątego siódmego, którego ciągle nie mógł kupić, bo wiecznie szkoda forsy.
Westchnął, widząc, że mały Gatti stoi naprzeciwko dyrektora Klima w osiedlu Enigma na Spróbował chateau lafitte z dziewięćdziesiątego czwartego i chateau tenar wyłącznie jej serce, opowiedział historię o mężczyźnie, który każdego dnia stoi przed moskiewską Stacją z plakatem